– Co pan jeszcze o nim wie?! – dopytywała się Jadźka, patrząc na zootechnika z wdzięcznością.
– Był na Kubie, a w nosie dłubie! To jest taki cham, że bije każdego, kto się zbliży do państwa córki. O, proszę – przekrzywił głowę, aby podsunąć pod oczy Pawlaków posiniały policzek.
– Tylko tyle? – rozczarowany treścią donosu Witia machnął lekceważąco ręką. – Gdyby wszystkich zazdrosnych wsadzać do więzienia, to by się niedługo w ogóle dzieci w Polsce przestały rodzić.
– Ja z tym pójdę na milicję! – oświadczył magister Palimąka.
– My też się tam wybieramy – zapewniła go Jadźka – Bo na uwodzicieli musi być paragraf!
Tym razem magister Palimąka poczuł się w niewygodnej sytuacji. Na wszelki wypadek, trzymając się za nadwyrężoną szczękę, wycofał się w stronę seledynowego „wartburga”. Miał dziwne uczucie, że nie spełnił oczekiwań rodziców Ani. Powitali go z takim ożywieniem, a żegnali jak kogoś, po kim spodziewali się czegoś więcej. Może myśleli, że będzie się bił o ich Anię? Chyba by musiał zwariować.
Przecież wokół jest tyle kobiet, które pragną się mieć z czego spowiadać…
„Rozłożyłam przed Zenkiem osiem kart, żeby wybrał sobie jedną. Bo co ja właściwie wiem o jego charakterze? W „Filipince” podany jest jeden sposób: rozłożyć dżokera, króla karo, damę kier, asy (karo, trefl i kier), waleta i siódemkę pik. Kto jaką kartę wybierze, ten odsłoni tajemnicę swego wnętrza. No i Zenek wybrał bez namysłu dżokera. To oznacza naturę buntowniczą, która gotowa jest zrzucić wszelkie krępujące więzy. Wolność i swoboda, wierność przekonaniom – za to gotowi są płacić dużą cenę. Czy nie powinnam się cieszyć, że mój „błękit paryski” wybrał dżokera? Więc kocham dżokera! Może nie powinnam mu tego okazywać? Bo im bliżej ślubu, tym więcej Zenek ma obaw. Mówi, że wolałby pożyczyć pieniążki na przygotowania weselne niż pozwalać za siebie płacić. Dopiero jak go zobaczyłam w tym ślubnym garniturze, to zrozumiałam, że nawet Olbrychski przy nim wygląda jak oskubany kurczak przy bażancie…”
Bo też rzeczywiście Zenek w garniturze – pół na pół wełna z anilaną – wyglądał co najmniej jak minister bez teki. Kargul z Pawlakiem kazali mu przejść się w ubraniu od ganku Karguli do ganku Pawlaków: Zenek kroczył sztywno, z głupim uśmiechem. Czuł się jak lew na wybiegu w ZOO. Pawlak odprowadzał go wzrokiem, mierzył od stóp w nowych półbutach aż po czub jasnych włosów, jakby na końskim targu wybierał ogiera. Zenek dotarł do ganku Pawlaków, gdzie stała zastygła w niemym zachwycie Marynia.
Kaźmierz odwrócił się ku Ani.
– Ania, dziecko, a kogoż ty tu przywiozła? – Kaźmierz rozjaśnił się w promiennym uśmiechu i patrząc na usztywnionego ciemnym garniturem Zenka, powiedział z uznaniem: – Galancie wyszykowany!
Teraz bez dyploma ja by nie uwierzył, że z niego mechanizator rolnictwa!
– Dlaczego? – zaniepokoił się Zenek.
– Prosto wygląda, za przeproszeniem, jak minister – Pawlak pomacał paluchami brzeg rękawa ślubnej marynarki. – Ano, niech on okręci sia!
Zenek przechadzał się, obracał, okręcał przed oczyma tej dziwnej komisji, złożonej z Karguli, Pawlaków, jego wybranej oraz kierowcy „nysy”.
Ania pochwaliła się, że to ona wybrała ten garnitur za dwa tysiące osiemset.
– Droższych nie było? – zainteresował się Kargul.
– Były.
– To czego nie wzięła, a?! – Kaźmierz, widząc zaskoczenie na twarzy Ani i Zenka, dobrotliwie wyjaśnił: – Jemu na ślub takie odzienie należy sia, żeb' on w nim jeszcze mógł mnie ostatnie posługe oddać.
– Co też pan mówi – Zenek chciał się zachować elegancko i swobodnie, a zarazem wykazać się swoimi szerokimi horyzontami. – Trzeba patrzeć szeroko na problem długości życia ludzkiego. Wedle statystyki żyjemy dwa razy dłużej niż ludy uciemiężone przez imperializm…
Pawlak wybałuszył na niego oczy, jakby stał przed nim nie przyszły mąż jego wnuczki, lecz odbiornik radiowy. Zazgrzytały mu w uchu te zdania, jak zgrzytają tryby kieratu, w które ktoś nasypie piasku.
– Ot, pomorek. Niech on mi tu gazety nie czyta, tylko po ludzku odpowie: załatwił, jak my mówili?!
– Wszystko razem załatwiliśmy – Zenek przygarnął ku sobie Anię.
Widząc ciężkie spojrzenia Kargula, cofnął rękę i zaczął pomagać Budzyńskiemu rozładowywać furgonetkę. Ze skrzynek wystawały kapslowane łebki butelek z piwem, zalakowane szyjki „monopolowej” i ciemne szkło butelek z winem. Zenek lekko zestawiał skrzynki, a Pawlak kontrolował wzrokiem ich zawartość: samego piwa miało być sto butelek, czystej dwadzieścia, gatunkowej dziesięć, bo resztę uzupełni się własną „brymuchą”.
– E, Kaźmierz – Kargulowi nie podobała się ta decyzja Pawlaka – kto by teraz „deptankę” pił?
– Miejscowe, co same bimber pędzą, dostaną kupny likier – Kaźmierz bez wahania rozstrzygnął jego wątpliwości. – A przyjezdne goście zawsze wolą „swojuchę”. Dobrze mówię, a?
Zenek, do którego było skierowane to pytanie, wzruszył ramionami, jakby jego te problemy nie dotyczyły. On i tak wódki nie lubi, co najwyżej wino – i to importowane.
– I chce na wsi na urzędzie utrzymać sia? – Pawlak był szczerze zdziwiony tą deklaracją przyszłego spadkobiercy. – Taż takiego by raz-dwa z kopytami zjedli!
– Po co tyle grosza na ślub wyrzucać?! – Zenek patrzył z dezaprobatą na stosy skrzynek, z których ciekawie wyzierały na świat szyjki przeróżnych butelek. Pawlak uznał, że widocznie narzeczony Ani nie zna ani tradycji rodzinnych, ani tutejszych obyczajów. Przytulił Anię do siebie i gładząc ją po długich włosach, które nosiła od czasu, gdy Zenek wyrwał ją z głębiny wód, powiedział głosem przepojonym serdeczną troską, by wreszcie temu sierocie zaświtało w głowie, że ślub, choćby na razie tylko cywilny, to nie przejażdżka na jarmarcznej karuzeli.
– Niech on posłucha: my tu oba z Kargulami wspólną wnusię jedyną mamy i musi ona głośne wesele mieć, żeb' wszyscy wiedzieli, że Pawlaczka za mąż idzie nie za jakiegoś biedo-łacha…
– Milicję się w tu poru w gotowości postawi – dorzucił od siebie Kargul, a Marynia i Anielcia pokiwały głowami, akceptując ten akt przezorności. Zenek jednak nie widział żadnej potrzeby, by mobilizować siły porządkowe.
– Kto by się teraz na weselu bił, jak każdy ma nie gorszy gang od tego – musnął klapy garnituru i z pewnym zawstydzeniem podziękował za ten prezent, który on oczywiście w przyszłości gotów jest spłacić, jak tylko załapie się na posadę w gminie czy w pegeerze.
Pawlak nie chciał teraz wspominać, że po ostatnim spotkaniu z dyrektorem Pilchem, który wytropił przestawione przez Zenka chorągiewki, jego szanse na posadę zmalały prawie do zera.
– Niech nosi zdrowo, a w razie potrzeby niech bije, na odzienie nie zważa!
– On już to zrobił, panie Pawlak – wtrącił się Budzyński, bo chciał być pierwszym, który poinformuje o spotkaniu Zenka z dawnym wielbicielem Ani. Zamilkł, widząc błagalne spojrzenie Ani, która położyła palec na wargach. Pawlak uznał, że jest to stosowna chwila, by zorientować narzeczonego wnuczki, co go czeka i czego się po nim spodziewają ci, co mu na garnitur, koszulę ani na kamasze nie żałowali:
– My jemu do tego kostiumu złote guziki kupim, jak on naszej Anusi serce da, a ziemi naszej ręce – zagarnął Zenka ramieniem i poprowadził ku wrotom stodoły, na których wisiał na gwoździu stary sierp o ostrzu wąskim jak łańcuszek od medalika. – Tylko ja jemu mówię jak na świętej spowiedzi z bezlitosną dobrocią, że kto wnuczkę naszą ukrzywdzi, kolacji on nie dożyje, tak mi dopomóż Bóg!
Читать дальше