Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Proszę popatrzeć na tego dolara. Co my tu mamy?… Portret prezydenta Waszyngtona. A co jest na banknocie jednopesowym?

Tłumek dookoła nas zgęstniał. Ludzie zorientowali się, że będzie jakaś draka.

– Na banknocie jednopesowym – zacząłem odpowiadać sam sobie – widzimy portret kubańskiego bohatera Jose Marti, a na odwrocie dodatkowo portrety towarzysza Fidela Castro oraz jego brata Raula Castro, ministra spraw wewnętrznych!

Przy słowach „ministra spraw wewnętrznych” uniosłem banknot w górę, jak transparent, po czym tubalnym głosem natarłem na kelnera:

– Czy pan ośmiela się wmawiać wszystkim tu obecnym naocznym ś w i a d k o m, że na Kubie jeden amerykański prezydent jest więcej wart od trzech największych kubańskich rewolucjonistów: Jose Marti! Fidela Castro! i jego brata Raula Castro, Ministra Spraw Wewnętrznych i Służb Specjalnych!?

Po tych słowach wokoło zapadła kompletna cisza. (Syczało w niej tylko trochę powietrze, po tym jak znacząco przeciągnąłem słowa „sssłużb” i „ssspecjalnych”.)

Wszyscy spoglądali wyczekująco na kelnera.

Ja najbardziej, bo wcale nie byłem pewien czy mój sposób zadziała. Mogło się zdarzyć, że za akcję wywrotową trafię do kubańskiego więzienia. I wtedy z całą pewnością nie wyciągnie mnie stamtąd polska ambasada, ponieważ były lata 80. i ta ambasada reprezentowała władzę dużo bliższą Fidelowi Castro niż mnie.

A jednak zadziałał. Tupet jak taran zawodzi baaardzo rzadko. (Jedynie w przypadkach, gdy trafia na stalowe nerwy.)

Kelner głośno przełknął ślinę. Sądząc po ruchach jego grdyki, mogło to być także jabłko w całości. Był blady jak ściana i mniej więcej tak stabilny jak galareta. Sztywnym ruchem sięgnął pod ladę i wyciągnął cennik.

W przeciwieństwie do wszystkich innych cenników, które już leżały na ladzie ten był napisany po hiszpańsku, a ceny podano w pesos. Popatrzyłem na nie i uśmiechnąłem się szeroko. Potem wyciągnąłem z kieszeni uciułany przez lata plik kubańskich pieniędzy i triumfalnie zwróciłem się do mojej publiczności:

– Szanowni Państwo, STAWIAM WSZYSTKIM!!!

Tylko raz w życiu byłem wstawiony – właśnie tego dnia – ale wtedy całe lotnisko było pijane. Nawet kelner. (A może on szczególnie.)

* * *

W pewnej chwili, jakoś tak nad ranem, wyjrzałem przez okno, a tam:

– Rany! Mój samolot kołuje właśnie na pas startowy!!! Poznałem go od razu, bo jedno ze skrzydeł miał pomarańczowe – albo świeżo przyspawane z jakiegoś innego samolotu, albo nowe i go jeszcze nie zdążyli pomalować.

No więc zrywam się na ten widok, łapię plecak i pędzę w stronę drzwi. A strażnik zatrzymuje mnie i uspokaja:

Compańero, spokojnie, dla was podstawią inny, ten już nigdzie nie poleci. Jest kompletnie wyeksploatowany.

– To po co kołuje?

– Odsyłamy go do bratniej Angoli.

TUPET JAK TARAN

Było to całkiem niedawno, ale za co daleko stąd: za górami, za lasami i za oceanem – w jednym z krajów karaibskich. (Dokładniej nie objaśnię, ponieważ chciałbym tam jeszcze kiedyś pojechać.)

W pewnym małym miasteczku usłyszałem plotki, że na pasie startowym pobliskiego lotniska wojskowego,, ktoś bezczelnie uprawia marihuanę. Od lat!

Kiedy marihuana rośnie i dojrzewa, samoloty przez kilka miesięcy stoją uśpione pod plandekami. Łatwo wtedy zapomnieć, że jesteśmy na lotnisku – wszystko wygląda jak ogromna dzika łąka.

Pewnego dnia ktoś ją kosi i wówczas samoloty zaczynają latać – głównie na północ i głównie po północy - nerwowo i namiętnie, jakby przez kilka dni chciały nadrobić kilkumiesięczną bezczynność.

Potem znowu zapada cisza. I nowa marihuana rośnie sobie, dojrzewa, a samoloty nie latają.

Postanowiłem to sprawdzić. Niebezpieczeństwo było spore, ale pokusa jeszcze większa – gdyby udało mi się zrobić zdjęcia poligonu pełnego marychy, to zarobiłbym dość pieniędzy na tę i pewnie jeszcze na następną wyprawę.

Posłuchajcie…

Pół dnia maszerowałem wzdłuż pustej plaży. Co jakiś czas musiałem wchodzić do wody i opływać skały barykadujące drogę lądową. (Aparat miałem zapakowany w wodoszczelne pudełko.) W ten sposób, niezauważony przez nikogo wkroczyłem na poligon.

Pas startowy znalazłem bez kłopotu – jak wszystkie pasy startowe był płaski i duży. Długi na jakieś trzy kilometry i szeroki na mniej więcej 500 metrów. A obok niego drugi podobny!

– Niezłe poletko – pomyślałem patrząc na 300 hektarów marychy, która spokojnie falowała na wietrze.

Nikt jej nie pilnował, nikt jej nie poszukiwał, bo przecież tereny wojskowe były poza wszelkim podejrzeniem…

* * *

Wyciągnąłem aparat i zaczynam robić zdjęcia.

Zrobiłem niewiele, może ze dwie rolki, bo co tu właściwie fotografować – samoloty, ze zbliżeniami na godło państwowe i numery, łany marychy w tle, panoramka, wszystko pięknie widać, czas się zwijać…

W tym momencie z boku wyskakuje na mnie żołnierz z karabinem w ręku.

– STAĆ!!! – wrzeszczy i repetuje broń. – Co ty tu robisz, gringo?!

To jedna z tych sytuacji, które mogą się dla człowieka skończyć tragicznie – wojsko uprawiające marihuanę na pewno nie życzy sobie rozgłosu; wojsko uprawiające marihuanę, na pewno potrafi tak zastrzelić, żeby nikt nie usłyszał huku i nigdy nie znalazł zwłok – od odpowiedzi, której udzielę na pytanie: „Co ty tu robisz, gringo?” zależy moje życie.

Jedyne jakie mam. Niepowtarzalne…

A kule od karabinu lecące w kierunku czyjegoś brzucha są nieodwracalne – sz epnęło mi coś wprost do ucha. (Było kosmate.)

Więc co ja tutaj robię?… – myślałem gorączkowo.

– No właśnie żołnierzu, co ja właściwie tutaj robię? – powiedziałem na glos zaskakująco miękko i spokojnie. – Właśnie WAS żołnierzu chciałem o to zapytać. Noo? Może mi łaskawie odpowiecie, co ja tutaj robię, ha?! – spokój i miękkość powoli ustępowały miejsca dźwiękom przypominającym świderek dentystyczny.

Żołnierza zatkało. A ja stopniowo zaczynałem mówić coraz głośniej i coraz groźniej mrużyłem oczy:

– No więc żołnierzu?… Gonzales, widzę na plakietce, że nazywacie się Gonzales. Zgadza się Gonzalesssss, czy nie?!! – huknąłem na niego po kapralsku.

– Tajes – odbąknął Gonzalez wyraźnie zbity z tropu i wstępnie zaniepokojony.

– Powiedzcie mi, Gonzalesss – świderek dentystyczny zwiększył obroty – jak to możliwe, żeby nieupoważniony gringo/ wtargnął tak głęboko na strzeżony przez was teren? Żeby wlazł wam w sam środek poligonu i zaczął robić zdjęcia, ha?! – świderek dowiercił się w pobliże nerwu – I dlaczego tam z tyłu nie ma żadnej warty, ha?! Pospaliście się, Gonzalessss?! SSSJESTY SIĘ WAM ZACHCIAŁO!!? HA?! Dlaczego ja tam nie widziałem żadnej tablicy ostrzegawczej, ha?! Proszę mnie stąd natychmiast wyprowadzić! A w ogóle to GDZIE JEST WASZ DOWÓDCA?!!!

* * *

Z dowódcą rozmawiałem już w tonie konsyliacyjno – konspiracyjnym. Robiąc porozumiewawcze gesty głową w kierunku 300 hektarów trefnej uprawy mówiłem:

– Przecież jakby to ktoś tu zobaczył, jakby tu wam wlazł jakiś prawdziwy gringo, w dodatku dziennikarz, to by nam wszystkim tyłki usmażył.

Słówko „nam”, które bardzo misternie wplotłem do rozmowy, uczyniło ze mnie sojusznika, albo wspólnika z konspiracji, albo… Nie wiadomo dokładnie kogo, ale przecież podrzędny dowódca warty nie mógł samodzielnie zdecydować o obsianiu dwóch pasów startowych marihuaną. Na pewno decydował ktoś starszy stopniem, kogo tutaj nie było.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x