Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie jestem palaczem i nigdy nie byłem, a jednak cygar w moim życiu wypaliłem całe setki. To ze względu na specyficzne zasady obowiązujące na pokładach kubańskich linii lotniczych…

Zamiast posadzić palaczy z tyłu, a resztę ludzi z przodu i oddzielić te dwie grupy jakąś zasłonką, Kubańczycy stosowali (może jeszcze stosują, ale ja już ich liniami nie podróżuję) podział wzdłuż osi samolotu – lewa strona dla palących, prawa dla niepalących. A dym oczywiście miał to wszystko w nosie i leciał gdzie mu się żywnie podobało. Zresztą, on nie bardzo miał gdzie latać, bo było go tyle, że się raczej tłoczył w każdym dostępnym miejscu.

Jednej ze stewardes zadałem uszczypliwe pytanie: co będzie, gdy otworzę drzwi do toalety?

– Czy przypadkiem nie zostanę obsikany wodą przez automat przeciwpożarowy?

– Spokojnie, compańero, wszystkie detektory dymu zostały odłączone.

– A gdyby wybuchł prawdziwy pożar, to co?!

Na naszych pokładach nie może wybuchnąć.

– Są całkowicie niepalne – dodała rzeczowo i oddaliła się bokiem, to znaczy odwrócona pupą do palaczy, a przodem do mnie.

Dlaczego szła bokiem?

Bo widzicie, Kubanki bywają grube i chude, piękne i brzydkie, białe i czarne, ale wszystkie mają bardzo szerokie kości miednicy. Tak szerokie, że nie mieszczą się w normalnym przejściu między fotelami samolotu. To znaczy może by się zmieściły w Boeingu, ale mają do dyspozycji wyłącznie ruskie Iły, a Iły projektowano bez uwzględnienia takiego parametru jak „komfort”.

(Fizyczny przymus poruszania się bokiem miał swoje konsekwencje przy serwowaniu posiłków: najpierw karmiono pasażerów siedzących po jednej stronie samolotu, bo dopiero gdy stewardesy doszły do ogona, mogły się odwrócić przodem do pozostałych. Zawsze, gdy podziwiałem te manewry, kusiło mnie, żeby im rozdać stroje do krakowiaka.)

* * *

Wkrótce po tym, jak jeden silnik zgasł, stewardesy z uśmiechami na twarzach zaczęły roznosić butelki rumu. (Te ich uśmiechy wydały mi się mocno podejrzane, bo pojawiły się po raz pierwszy odkąd wystartowaliśmy.)

Dziwne – myślę sobie – zazwyczaj, kiedy samolot podchodzi do lądowania z b i e r a się napoje. Zazwyczaj też rum ścibią człowiekowi po kropelce, a nie rozdają flaszkami.

Nagle zaczęło jakoś tak inaczej rzęzić. I jakby trochę kiwać… Przypominało to desperackie próby unoszenia dziobu samolotu do góry, podczas gdy dziób zdecydowanie chce zacząć pikować.

Pasażerowie zaczęli się nerwowo wiercić. Tylko kilku zajęło się rumem, reszta była coraz bardziej…

– UWAGA – wrzasnęła jedna ze stewardes skupiając na sobie naszą uwagę. – Dzisiaj święto Fidela Castro, Wodza Naszej Rewolucji. Z tej okazji linie lotnicze Cubana de Aviación pragną wznieść toast: VIVA FIDEL! y CUBA LIBRE!

– VIVA! – odpowiedział zgodny chór pasażerskich głosów. Butelki poszły w ruch i wszyscy zaczęli myśleć o czym innym… Ktoś siedzący za moimi plecami przysunął się nagle i szepnął mi prosto w ucho! lądowanie na dnie morza to też lądowanie.

LĄDOWANIE

Wylądowaliśmy.

Z łomotem i bardzo twardo. Aż nam wszystkim żołądki grzmotnęły o pięty. Najwyraźniej resory pod nami właśnie przeszły w stan wiecznego spoczynku.

Za to hamulce działały wyśmienicie – gdyby nie ciasno zapięte pasy, pasażerowie powylatywaliby przez kabinę pilotów.

Potem okazało się, że hamowaliśmy tak gwałtownie ze względu na przejeżdżający pociąg. (Za pierwszym razem to się każdemu wydaje niedorzecznością – tory kolejowe w poprzek pasa startowego, a do tego szlaban, który zatrzymuje samoloty… – unikat w skali światowej. Kubańczycy powinni na to sprzedawać bilety.) Czekaliśmy dobre dziesięć minut zanim ociężała stalowa gąsienica złożona z przerdzewiałych cystern przetoczy się na drugą stronę lotniska.

Za oknem była typowa dla Karaibów styczniowa pogoda – silny wiatr, gęste chmury i około 30 stopni Celsjusza powyżej zera. Kilka reflektorów w oddali oświetlało gigantyczny napis wycięty z blachy:

AEROPUERTO INTERNACIONAL JOSE MARTI HAVANA CUBA

Poszczególne litery przyspawano do potężnej żelaznej konstrukcji, która pierwotnie miała chyba tworzyć most kolejowy albo horyzontalną wersję wieży Eiffla. Całość robiła wrażenie jakby ktoś planował tu co najmniej kosmodrom, ale potem się rozmyślił i zostawił tylko napis.

Pod napisem kulił się wstydliwie niepozorny, piętrowy baraczek – Budynek Portu Lotniczego – znany mi z kilku wcześniejszych wizyt. Podobno postawili go jeszcze Amerykanie w latach 50. – wtedy to było ich lotnisko – a używali najprawdopodobniej jako schowka na szczotki. Teraz mieścił salę odpraw i poczekalnię – na parterze, a na piętrze – salę tranzytową oraz sklepik – barek „Wyłącznie dla cudzoziemców”. (Na szczotki zabrakło miejsca, więc wszystko było niepozamiatane.)

Sklepik charakteryzował się tym, że choć towary oferowano tylko kubańskie, to pieniądze musiały być wyłącznie zagraniczne. Za głupią bułkę z serem kazali płacić dwa dolary, a za śniadanie lub kolację prawie dwadzieścia. Dzisiaj bym zapłacił, ale wtedy – w latach 80. – miesięczna pensja w moim kraju starczyłaby mi zaledwie na jedno takie śniadanie! Woziłem więc kanapki z Polski.

Woziłem też kieszeń pełną kompletnie bezużytecznych kubańskich pesos. Narodowy Bank Polski sprzedawał je turystom jadącym do Hawany. Były tanie, więc je kupowałem, choć nie miałem gdzie wydać. (Wtedy kupowało się wszystko co akurat można było kupić, bez względu na to czy było potrzebne.) Po kilku latach uskładałem w ten sposób niezłą fortunkę.

KOŁOWANIE

Właśnie ogłosili przez megafon, że samolot, którym poleciałem z Madrytu, już nigdzie nie poleci. (A miał lecieć dalej na półwysep Yukatan w Meksyku, a konkretnie do miasta Merida.) W związku z tym zamiast zwyczajowych kilku godzin, na przesiadkę miałem czekać aż półtora dnia! Byłem zły, bo mi nie zapewniono ani hotelu, ani posiłków, a na dodatek nie pozwolono wyjść na miasto i zapewnić sobie tego wszystkiego w trybie indywidualnym. No cóż – to była Kuba Fidela Castro, a ja byłem przedstawicielem narodu, który zorganizował „Solidarność”.

W ten sposób koło absurdu się zamknęło – do Republik Bananowych nie wpuszczały mnie dyktatury prawicowe, a na Kubę dyktatura lewicowa. Ci pierwsi dlatego, że byłem obywatelem kraju komunistycznego, a drudzy, bo antykomunistycznego. W obu przypadkach chodziło oczywiście o ten sam kraj – Polskę.

* * *

Podszedłem do barku „Wyłącznie dla cudzoziemców” i zamówiłem kolację.

Sprzedawca podsumował rachunek i mówi:

– Sześć pięćdziesiąt.

Na to ja mu bezczelnie wręczam siedem pesos i mówię:

– Reszty nie trzeba.

– A co to jest? – pyta głośno i niegrzecznie.

– Kubańskie pesos – odpowiadam słodko, ale zaczepnie. Dookoła nas było sporo ludzi czekających na samoloty. Wszyscy lekko znudzeni, więc z zainteresowaniem zaczęli się przysłuchiwać narastającej kłótni. A mnie właśnie o to chodziło – o publiczność.

– Ja tu tylko przyjmuję dolary! – warknął kelner. – Albo pan dajesz dolary, albo jedzenia nie będzie!

– A to ciekawe… na Kubie nie przyjmujecie kubańskiej waluty?… – Nie!

– No trudno… – w tym momencie teatralnym gestem wyciągnąłem z kieszeni banknot jednodolarowy -…ale proszę popatrzeć…

Popatrzyli oczywiście wszyscy, nie tylko kelner. Parę osób nawet podeszło bliżej, a ja rozpocząłem przedstawienie:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x