Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wkrótce potem zostałem znacząco pchnięty w plecy. (I aż go but swędział, żeby na dokładkę kopnąć poniżej.) Dwa duże kroki i byłem za granicą.

HORROR

Kiedy dotarłem do posterunku w El Amatillo, właśnie zapadał zmrok. Zdążyłem w ostatniej chwili przed zamknięciem. Całe szczęście – w przeciwnym razie musiałbym czekać do rana, a nie bardzo było gdzie.

Amatillo to nie jest miejscowość, lecz wyłącznie strażnica. Dobrze obwarowana i na noc szczelnie zamykana. W jej sąsiedztwie tłoczy się kilkadziesiąt drewnianych budek. W ciągu dnia pootwierane, stanowią coś w rodzaju strefy wolnocłowej. Można tam kupić dosłownie wszystko, wymienić dowolnie wybraną walutę środkowoamerykańską na każdą inną, no i zjeść. Na noc cywile zwijają interes i wynoszą się do odległego o trzydzieści minut jazdy autobusem miasteczka Santa Rosa de Lima.

Powitalne uderzenie salwadorskiej pieczęci wjazdowej o mój paszport zginęło w ogólnym huku zasuwanych na noc drewnianych okiennic, żelaznych sztab przytrzymujących te okiennice od środka, zatrzaskiwanych w popłochu drzwi samochodów. Zapadał zmrok, więc wszyscy odjeżdżali. Nadchodziła godzina guerrilli.

– Zjeżdżaj stąd, gringo, do Santa Rosa, i to szybko – powiedział żołnierz oddając mi paszport. – Tu jest naprawdę niebezpiecznie. Pełno bandytów. Oni wiedzą, że niewiele im możemy zrobić. Wystarczy, że przeskoczą za granicę i już nam nie wolno strzelać. Weź taksówkę, bo ostatni autobus odjechał godzinę temu.

Był życzliwy i wyraźnie zaniepokojony moim losem. Ale jednak nie zaproponował bym przeczekał do rana w budynku wojskowym. Zresztą, kto wie czy to byłoby miejsce bezpieczne?

W zapadających (wyjątkowo szybko) ciemnościach ruszyłem w kierunku, który mi wskazał.

Po przeciwnej stronie drogi stały zaparkowane jeden za drugim trzy samochody osobowe. Pierwszy miał zdjęte wszystkie koła. Kilku mężczyzn właśnie starało się upchnąć je we wnętrzu drugiego auta. Mocowali się i stękali przy tym strasznie, bo sami też chcieli jakoś wleźć do środka. Z urywków ich rozmowy wynikało, że pierwszy samochód się zepsuł i właściciel postanowił zabrać koła na noc do domu, żeby się w ten sposób zabezpieczyć przed kradzieżą pojazdu.

W końcu upchnęli się jakoś – cztery koła i czterech chłopa – i odjechali z piskiem opon. Na drodze zostałem ja i ten trzeci – ostatni samochód. Na jego dachu siedział jogin.

Zrobiło się już ciemno, więc nie widziałem dokładnie, ale byłem pewien, że ten człowiek, nie siedzi normalnie tylko jest zaplątany w podwójny kwiat lotosu. A może nawet w potrójny, choć to niemożliwe, bo musiałby mieć trzy nogi. I jeszcze robi coś dziwnego z rękami. Pewnie mantruje…

– Taxi gringo – ni to zapytał ni oświadczył w moim kierunku. Głos, a właściwie głosik, miał przeraźliwie piskliwy i dziwnie trzeszczący. Pomyślałem, że mógłby z powodzeniem grać czarownice w radiowych horrorach.

– Tak. Potrzebuję szybko do Santa Rosa.

– Stąd nigdzie indziej nie można – zapiszczał jogin. – Szybko zresztą też nie można, bo straszne dziury w drodze. Ale proszę, możemy jechać.

– Za ile?

– Co łaska. – Jak to?

– I tak jadę w tamtą stronę, bo przecież nie będę nocował TUTAJ. Zabiorę cię, a kiedy dojedziemy, sam mi powiesz ile to dla ciebie było warte.

– Czemu tak?

– Jadąc po ciemku przez ten las obaj ryzykujemy życie. Zostając tutaj ryzykujemy jeszcze bardziej.

– To czemu pan nie odjechał wcześniej?

– Widziałem jak się odprawiasz, gringo, i nie mogłem cię zostawić bez transportu. Ja tu jestem ostatni, a u nas taki obyczaj, że ostatnia taksówka czeka na ostatniego pasażera. Nie zostawia się ludzi na drodze do Santa Rosa. Tak samo jak nie wsadza się głowy do młockarni.

– Ale czemu pan nie chce powiedzieć ile będzie kosztował kurs?

– Co mi po twoich pieniądzach teraz? Jak nas napadną albo zastrzelą to i tak wszystkie wyciągną, obojętnie czy z mojej, czy z twojej kieszeni. Ale ja wtedy przynajmniej będę miał zasługę w niebie, że cię wiozłem za darmo.

Dziwna to była logika i dziwny facet. No i czemu siedział na dachu swego auta?

– Nie wszystko trzeba wiedzieć, gringo – powiedział ni stąd ni zowąd, tak jakby usłyszał moje myśli. – Włóż plecak do bagażnika i jedziemy.

Kiedy bytem z tyłu samochodu, kątem oka spostrzegłem, jak zsuwa się z dachu i małpimi ruchami, przez okno, wciąga do wnętrza pojazdu. Nie zszedł na ziemię tylko jak orangutan wpełzł wprost z dachu przez okno. Dziwny facet.

Ruszył jak rajdowiec. Żwir spod kół bryznął w powietrze, pisk opon, wycie silnika, chwilę buksowaliśmy w miejscu, a potem wyrwaliśmy z kopyta i popędziliśmy w ciemność z prędkością… najwyżej 25 kilometrów na godzinę.

Mimo to jechaliśmy zdecydowanie zbyt szybko. Nie lubię rajdowców i brawury, a on stanowczo przekraczał granice wyznaczone przez oba te słowa. On je mnożył do potęgi zapierającej dech w piersiach.

Droga, po której jechaliśmy, nie nadawała się do tego. To znaczy do jazdy. Jakiejkolwiek jazdy, nie tylko rajdowej. Powiedzenie o niej „same dziury” byłoby komplementem. Tutaj dziur było więcej niż powierzchni drogi. Dziury w dziurach były na porządku dziennym. I on je wszystkie jakoś omijał,…aał… ale zawsze kosztem tego, że jednocześnie wpadał w inne.

– Złap się czegoś, gringo, bo sobie rozbijesz głowę – krzyknął jo – gin w kompletnej ciemności.

– Zapomniał pan zapalić światła – odkrzyknąłem, zastanawiając się jak on właściwie widzi cokolwiek przed nami.

– Nie zapomniałem. Ty zapomniałeś, gringo.

– Ze co?

– Weź latarkę i świeć. Jest pod twoim siedzeniem. Wymacałem duży plastikowy przedmiot z rączką, wyciągnąłem, potem odszukałem na nim włącznik i stała się jasność.

– Świeć na drogę, a nie na mnie!

– Przepraszani.

– A teraz wrzuć dwójkę, bo ja nie mam czym. Skonsternowany tym oświadczeniem znowu poświeciłem na niego i poczułem, jak ogarnia mnie przerażenie.

POŁOWY TEGO FACETA NIE BYŁO.

Jakaś choroba, a właściwie chyba cała ich seria uczyniła z tego człowieka przerażające monstrum. Jego prawa ręka była kawałkiem kikuta sterczącego z barku. Lewa dziwnie wykręcona i „uschnięta''. (Nie mam na to innego określenia poza tym potocznym.) Sylwetka z wyraźnymi objawami choroby Heine – Medina…

– TERAZ' Zmieniaj bieg, gringo – przywołał mnie do rzeczywistości.

Zmieniłem.

Przy okazji bezwiednie rzuciłem mu kolejne spojrzenie. Lewa ręka – ta, którą trzymał kierownicę – zamiast palców miała coś w rodzaju wydłużonego szpona, którym zahaczał za poprzeczki kierownicy i w ten sposób skręcał. Jego nogi…

Nie chciałem dalej patrzeć. Odwróciłem wzrok i w tym momencie kątem oka spostrzegłem, że na tylnym siedzeniu leży rozwalona wygodnie wielka kosmata panika. Rozparta, uśmiechnięta szyderczo, demonstracyjnie oglądała sobie paznokcie. Gwizdała przy tym przez szparę w przednich zębach. Od naszego ostatniego spotkania przytyła jeszcze bardziej, ale jakoś tym razem nie wydało mi się to śmieszne. Wcale. Gdyby na mnie teraz skoczyła, z całą tą swoją tuszą…

– ZMIENIAJ! – wrzasnął jogin – redukcja na jedynkę…

* * *

Wspomnienie tamtego kierowcy stało mi przed oczami przez wiele lat. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego on zamiast siedzieć w domu, czy w szpitalu, jeździł taksówką? W jego stanie???

Dzisiaj już wiem dlaczego.

Posłuchajcie…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x