– Pragnę cię jednak ostrzec – podjął Rothgar. – Masz, kawalerze, wrogów w samej Francji. Być może nie zawsze otrzymywałeś właściwe informacje.
D'Eon od razu się uspokoił. Spodziewał się chyba czegoś gorszego.
– To nic nowego, panie. – Skłonił się wszystkim zebranym. – Pani, panowie, pozwolicie, że was pożegnam.
Kiedy wyszedł, Bryght spojrzał na rozbawionego brata.
– No, powiedz, co mu szykujesz? – poprosił. Rothgar ukazał w uśmiechu swoje białe zęby.
– D'Eon spodziewa się, że król pokryje wszystkie jego długi w Anglii. Otrzymał nawet specjalne pismo w tej sprawie, więc czuje się bezpiecznie. Natomiast Guerchy już ostrzy sobie zęby na jego stanowisko, a de Broglie powoli traci wpływy.
Diana od razu zrozumiała sytuację D'Eona.
– Ludwik XV wpadnie we wściekłość. Już nigdy nie uwierzę, że to co czytam nie jest sfałszowane – dodała smutno.
– A szkoda, bo mam zamiar pisać do ciebie wiele miłosnych listów.
Diana udała, że załamuje ręce.
– Jak to?! Czyżbyś już chciał gdzieś wyjechać?
Gdy tak się przekomarzali, nie zauważyli, że znowu zostali sami w sali balowej. Wyszli z niej pospiesznie, nie chcąc obcować z trupem de Couriaca. Mieli przecież znacznie radośniejsze rzeczy do omówienia.
– Gdzie idziesz? – spytała Diana, widząc, że Bey podąża do jej apartamentu.
– Hm, myślałem, że ta noc będzie należeć do nas – zafrasował się.
– Niestety, trapi mnie wiadoma przypadłość – odparła zmartwiona. – Będziemy musieli poczekać.
– Choćby do nocy poślubnej – rzekł Rothgar. – Czy mogę szykować ślub na za dwa tygodnie? Wtedy księżyc będzie na nowiu i utracisz całą swoją moc.
– Boisz się mnie?
– Potwornie – odparł z uśmiechem. – Myślę jednak, że jakoś sobie poradzę. Moje wpływy będą się zmieniały w zależności od kwadry księżyca. Więc za dwa tygodnie? – Diana potwierdziła. – Czy możemy urządzić ślub tutaj, w Rothgar Abbey?
– Tak. Zwłaszcza, że mieliśmy ślub Rosy w Arradale.
Rothgar potarł dłonią policzek. Zatrzymali się nagle przed drzwiami do jej sypialni.
– Też chciałbym mieć małą, spokojną uroczystość – powiedział zafrasowany. – Ale zważywszy naszą pozycję, nie możemy sobie chyba na to pozwolić.
– To nic. Zamkniemy się potem na parę dni w naszej sypialni – pocieszyła go.
Ta wizja była zbyt podniecająca, żeby mógł tu dłużej zostać. Ucałował ją jeszcze mocno i pospiesznie wycofał się do swoich pokojów, myśląc o tym, jak najszybciej powiadomić Hildę i Steena o ślubie. Był pewny, że cała rodzina chciałaby być razem, żeby wziąć udział w tym wielkim wydarzeniu.
Zobaczyć dzień, kiedy ktoś go wreszcie pokona.
Dwa tygodnie później na rozkaz markiza otwarto dla gości dobra Rothgar Abbey. Ludzie tańczyli na polu, przy dźwiękach orkiestry albo zajadali się smakołykami ze stołów ustawionych pod namiotami w sadzie. Nie brakowało też ponczu, piwa i lemoniady. W obejściu ustawiono sześć przystrojonych kwiatami słupów, których widok budził w Beyu radośnie falliczne skojarzenia.
Na łąkach pod lasem urządzono prawdziwy jarmark, ze wszystkimi atrakcjami. Był tam i linoskoczek, i połykacz ognia, a także dwóch żonglerów. Na miejscu bito świnie i pieczono je nad ogniem. Urządzono konkursy siły i zręczności dla młodzieży, które jednocześnie stanowiły informację dla Rothgara, kto najlepiej nadaje się do służby. Nawet dzieci miały swój wielki wyścig i dostały później łakocie i kolorowe wstążki.
Sam ślub odbył się natomiast w skromnej kaplicy, jedynie w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół. Stary Uf ton był wyraźnie wzruszony tym, że jego też zaproszono na tę uroczystość.
Po ślubie nowożeńcy objechali całą posiadłość, pozdrawiając poddanych i gości. Oboje mieli na sobie stroje z białego brokatu obwieszone rodzinną biżuterią. Czuli się wspaniale, przyjmując gratulacje.
Jednak w pewnym momencie Diana poczuła, że Bey nagle zesztywniał. Przez chwilę zastanawiała się, o co chodzi, aż w końcu dostrzegła rudowłosą dziewczynkę z zawiniątkiem w rękach. Mimo ogólnego gwaru słychać było płacz dziecka, zapewne przestraszonego tym, co działo się dookoła. Dziewczynka starała się ukołysać niemowlę, a jednocześnie rozglądała się wciąż dokoła, wołając co jakiś czas: „Mamo! Mamo!".
Diana zastanawiała się, czy lepiej spróbować uspokoić dziecko, czy raczej odciągnąć Rothgara do dalszej części ogrodu. W końcu zdecydowała się na to pierwsze.
– Gdzie wasza matka, dziecko? – spytała, podchodząc do dziewczynki.
Miała nadzieję, że znajdzie jakiś sposób na uciszenie noworodka. Niestety, rudowłosa tylko otworzyła buzię i patrzyła na nią jak sroka w gnat, nie mogąc nic z siebie wydusić.
Markiz natychmiast przyskoczył do dziewczynki i zanim zdążyła się zorientować, wyjął tłumoczek z jej rąk. Niemowlę wcale się nie uspokoiło, ale też nie zaczęło płakać głośniej.
– Idź, poszukaj matki – zwrócił się do dziewczynki.
– Ee, tak, panie – zdołała wykrztusić z siebie i szybko skoczyła w tłum.
– Wasza lordowska mość pozwoli. – Jedna z kobiet wzięła niemowlę z rąk Rothgara. – Zaraz je nakarmię, to się trochę uspokoi przed przyjściem matki.
Rothgar skinął głową na znak zgody. Kobieta rozpięła suknię, poluzowała trochę giezło i przystawiła dziecko do piersi. Płacz ustał natychmiast i maluch z przyjemnością zaczął ssać.
Diana wzięła go za rękę i ruszyli dalej.
– Nic ci nie jest? – zaniepokoiła się.
Markiz był może troszkę blady, ale uśmiech od razu powrócił na jego twarz.
– Nie, chociaż sam się temu dziwię – poinformował. -Nawet nie jestem za bardzo roztrzęsiony. Zawsze się bałem, że mogę…
– Udusić płaczące dziecko, Bey?
– Po prostu zrobić coś, żeby przestało płakać. – Potrząsnął głową ze zdumieniem. – No, może nie będzie tak źle.
Diana wiedziała już, że wszystko się ułoży. Teraz przytuliła się do Rothgara i pocałowała go na oczach tłumu.
– Gorzko! Gorzko! – rozległy się wokół nich głosy gawiedzi.
Nie mieli wyboru. Żeby zadowolić poddanych musieli się pocałować jeszcze raz. A potem ruszyli dalej, aż na łąki, żeby przyjąć gratulacje od kolejnych poddanych.
Zabawa miała trwać całą noc. Niektóre ogniska już płonęły. Inne stały przygotowane i czekały na zapadnięcie zmroku. Właśnie zmierzchało i na niebie pojawił się wychudzony księżyc.
– I co teraz powiesz? – Wskazał cienki rogalik na niebie. – Jak twoje moce?
– Chętnie bym to sprawdziła – rzekła. – Ale potrzebuję jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy być sami.
Rothgar spojrzał za siebie.
– Czeka na nas mój rodzinny dom. Myślę, że możemy już tam pójść.
Wycofali się do pałacowego ogrodu i już chcieli przejść przez bramę dzielącą go od podwórza, kiedy nagle wypatrzyli ich Brand i Rosa.
– Hej, gdzie uciekacie?! – krzyknęła Rosa.
– Zaczekajcie chwilę! – dodał Brand.
Po paru minutach za bramą ustawił się szpaler złożony z rodziny, a potem służby. Wszyscy sypali na nich płatki róż. Kiedy więc weszli do pałacu, byli w nich cali skąpani. Mieli je w ubraniach i we włosach. Musiał to chyba być jakiś specjalny gatunek róż, ponieważ płatki pachniały oszałamiająco.
A może Diana po prostu upajała się swoim szczęściem?
W końcu dotarli do sypialni, gdzie czekało na nich pachnące potpourri z kwiatów groszku i maków. Natomiast łóżko całe było w delikatnych płatkach róż.
Читать дальше