– Znaleziono ją martwą, ale to nie ja ją udusiłem – stwierdził markiz.
– Och, nie! De Couriac sam to zrobił. Był wściekłym psem, ale jednocześnie Francuzem, a ja dałem mu schronienie. – D'Eon zamyślił się na chwilę. – Dobrze, monsieur le marąuis, jestem do pańskiej dyspozycji.
Nie, pomyślała Diana. Nie teraz, kiedy znalazła w końcu szczęście i spokój. Jednak Rothgar był zdecydowany.
– Broń?
– Szpady – rzucił Francuz. Hrabina chciała zaprotestować, ale sam D'Eon podniósł do góry rękę z wachlarzem. – Proponuję walkę do pierwszej krwi. Za dużo padło już trupów, panie.
– Gdzie i kiedy?
– Tu i teraz – rzekł zdecydowanie D'Eon.
Diana zaczęła się rozglądać dookoła. Gdzie Elf i Bryght, którzy mogliby zapobiec temu szaleństwu? Co na to reszta gości?
Zmartwiała zerknęła na Beya i dostrzegła, że jest wyraźnie rozbawiony.
– Wybacz panie, ale… z całym szacunkiem, nie będzie ci zbyt wygodnie w tej sukni.
– Mogę się przebrać. No już. Jestem gotów bronić honoru Francji.
Hrabina załamała ręce.
– Tylko proszę, do pierwszych ran.
D'Eon skłonił jej się dwornie, co byłoby śmieszne, zważywszy jego kobiece przebranie, gdyby sytuacja nie była tak poważna.
– Nie bój się, pani. Zranię markiza lekko, tak by nawet nie zepsuć ci przyjemności miodowego miesiąca.
Sama nie wiedziała, czy D'Eon mówi w dobrej wierze, czy też kłamie. Nauczyła się już nie ufać Francuzom. I uważać na ich diabelskie sztuczki. Ale Bey wiedział o tym lepiej niż ona. Jeśli teraz decydował się na pojedynek, miał zapewne swoje powody.
Następnie D'Eon skłonił się Rothgarowi.
– Muszę ci wyznać, panie, że do tej pory nikt mnie nie pokonał.
Markiz oddał mu ukłon.
– Mnie też, w poważnych walkach – stwierdził. – Chodźmy do sali balowej.
Znowu przeszli labiryntem, a Diana przez całą drogę modliła się w intencji Beya. Dekoracje wydawały jej się złowrogie i nieprzyjemne, a kiedy doszli do sali niemal krzyknęła na widok przykrytego płaszczem de Couriaca. Krew zastygła już na podłodze i wyglądała z daleka jak czarna kałuża.
– Nędzny pies – mruknął D'Eon i zaczął się rozbierać. Okazało się, że pod suknią miał krótkie satynowe spodnie
i ściągniętą do połowy koszulę. Francuz z wahaniem zerknął' na Dianę, a potem przeszedł do groty, gdzie dokończył swoją transformację. Po chwili wyszedł stamtąd jako mężczyzna. Zdjął jeszcze buty na wysokim obcasie, by walczyć boso.
– A jeśli chce cię zabić? – szepnęła Diana do ucha markiza, korzystając z nieobecności Francuza.
Rothgar w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Nie musiał się przebierać. Czekał na D'Eona vbacznie obserwując jego ruchy.
– A twój gorset, kawalerze? Nie będzie ci przeszkadzał? Francuz machnął ręką.
– To głupstwo. Poradzę sobie.
Służba przyniosła szpady. Bey jako gospodarz dał Francuzowi prawo wyboru broni, z czego tamten skwapliwie skorzystał. Następnie wykonał na rozgrzewkę parę prostych cięć. Mimo, że nie było to nic wielkiego, Diana była pod wrażeniem jego miękkich, kocich ruchów. Nigdy jeszcze nie widziała tak zręcznego szermierza.
Mężczyźni zbliżyli się do siebie. Jednak hrabina powstrzymała ich gestem.
– Kawalerze D*Eon – powiedziała do Francuza – pamiętaj, że wciąż mam swój łuk i strzały. Zabiję cię, jeśli nas oszukałeś.
– Magnifiąuel – Wyglądał wręcz na uradowanego taką perspektywą. – Oto kobieta godna Mrocznego Markiza!
Chcąc nie chcąc musiała grać rolę sekundanta i kiedy mężczyźni skrzyżowali szpady, dała sygnał do walki.
Ze względu na różnice wzrostu i budowy mogło się wydawać, że Rothgar zaraz wygra. On jednak tak nie sądził. I miał rację! D'Eon okazał się urodzonym szermierzem, człowiekiem, dla którego walka stanowiła rodzaj tańca. Jego ruchy były płynne i pewne. Co więcej, Diana odniosła wrażenie, że Francuz bawi się całą sytuacją. Tak jakby zaczął grę w kotka i myszkę.
Bey wydawał się przy nim wręcz niezgrabny. Jednak nadrabiał brak małpiej zręczności D'Eona wzrostem i zasięgiem ręki. Walka była więc bardzo wyrównana. Trudno było powiedzieć, który z nich osiągnie przewagę.
Diana patrzyła na walczących z coraz większym zdziwieniem. Nigdy nie widziała, by ktoś zadawał ciosy z taką szybkością. W niczym nie przypominało to tego, czego nauczyła się od Carra. Czy to możliwe, żeby jej fecht-mistrz też walczył w ten sposób, tyle, że z mężczyznami? Po namyśle stwierdziła, że raczej nie. W tym pojedynku obserwowała dwóch prawdziwych mistrzów. Zapewne można by ze świecą szukać w całym kraju, a może i na kontynencie, równie dobrych szermierzy.
D'Eon wciąż tańczył śmiertelnego menueta z niespotykaną gracją. Rothgar starał mu się dorównać szybkością i skutecznością. Nie próbował nawet udawać, że jest gorszy niż w rzeczywistości, tak jak w pojedynku z Currym. Nerwy miał napięte jak postronki. Najmniejsza nieuwaga mogłaby kosztować go przegraną, a może i… życie.
– Co się tu dzieje? – Diana usłyszała głos Bryghta tuż przy swoim uchu.
Spojrzała w bok. Był tu jeszcze Fort i obaj mieli nietęgie miny.
– Coś w rodzaju przyjacielskiego pojedynku – odparła.
– Hm, coś w rodzaju… – Bryght nie był do końca przekonany.
D'Eon zaatakował Beya z całą mocą, ale on zdołał odparować cios. Obaj walczący spływali potem i oddychali ciężko.
– Miałeś rację, kawalerze – rzekł Rothgar, z trudem łapiąc oddech. – Jesteś naprawdę dobry. Nawet trochę lepszy ode mnie.
– Świetnie dotrzymujesz mi pola, panie. – Francuz był chyba mniej zmęczony. – Uważaj, bo obaj zginiemy… z wycieńczenia.
Rothgar skłonił się lekko.
– Czy możemy, wobec tego, przyjąć remis? D'Eon oddał szpadę służącego.
– Jak sobie życzysz, panie.
Diana nie mogła uwierzyć, że pojedynek właśnie się skończył. O co więc mogło chodzić D'Eonowi? Dlaczego w ogóle zgodził się na tę walkę?
– Przekonałeś mnie, panie, że nie nastajesz na moje życie – stwierdził Bey, odpowiadając w ten sposób na jej pytania. – Ale czy twoi mocodawcy nie przyślą tutaj nowego de Couriaca?
Francuz lekko wzruszył ramionami.
– Mogę ich tylko przekonywać, że nie służyłoby to sprawie Francji. Nie spodziewaj się jednak, panie, że zyskasz w nich przyjaciół.
Rothgar również oddał swoją szpadę.
– Wolę uczciwych wrogów – wyznał. – Ale powiedz, kawalerze, czy zamach na króla był tylko udawany?
D'Eon rozłożył ręce w bezradnym geście.
– Mogę tylko przypuszczać, że tak. Nasz monarcha nigdy nie kazałby zabić swojego kuzyna. Żaden król nie cieszy się, gdy inny król ginie z ręki zamachowca. Wydaje mi się, że chodziło o to, żeby przyciągnąć cię, panie, do władcy. Wszyscy znają twój opiekuńczy instynkt.
Rothgar skrzywił się na te słowa.
– To przykre, że jestem tak przewidywalny.
D'Eon wskazał Dianę, której towarzyszyli Bryght i Fort.
– Nie przejmuj się tym, panie. Będziesz miał piękną i dzielną żonę, a potem dzieci… Mam nadzieję, że puścisz to wszystko w niepamięć. To już koniec, prawda?
Na ustach markiza pojawił się nikły uśmiech. Przypomniał sobie polecenia, które ostatnio wydał swoim szpiegom.
– Niezupełnie, panie – odrzekł, a w jego oczach zamigotały diabelskie ogniki. – Przygotowałem jeszcze dla ciebie małą niespodziankę. Myślę, że nie będziesz miał mi tego za złe…
Oczy Francuza zwęziły się w szparki.
Читать дальше