– Mogło też im chodzić o moje papiery – ciągnął markiz. -Ale wówczas de Couriac poszedłby raczej do mojej sypialni.
– I nie byłby uzbrojony – zauważyła.
– Mógł wziąć rapier do obrony. – Przycisnął czuły punkt na wysklepieniu jej stopy i Diana aż syknęła z rozkoszy. Na szczęście szybko otrzeźwił ją sens tego, co powiedział.
– To znaczy… – zaczęła.
– To znaczy, że chciał mnie zabić.
– W pojedynku?
Rothgar uśmiechnął się lekko.
– Nie, nie w pojedynku.
Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele.
– I co dalej? – zadała kolejne pytanie.
– Teraz, pani, powinienem pocałować twoją stopę. Czy pragniesz ciągnąć tę grę? – Spojrzał jej prosto w oczy.
Diana była zmieszana i niepewna. Nie wiedziała, czy markiz żartuje, czy mówi poważnie. Czy chce ją uwieść, czy też raczej ukarać za mieszanie się w jego sprawy? Nagle zrobiło się jej gorąco, gdy poczuła jego dłoń nieco wyżej, na łydce. Jej pierś zafalowała niespokojnie.
– Nie, nie sądzę – szepnęła ledwie dosłyszalnie.
– Ja też uważam, że to nie ma sensu.
Hrabina dopiła swój koniak i wstała. Markiz, wbrew etykiecie, pozostał na swoim miejscu.
– Czy nie zaspokoisz, panie, mojej ciekawości? – spytała po chwili. – Kim są ci ludzie?
Rothgar przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Niewiedza jest bezpieczniejsza – stwierdził w końcu.
– Ale też nudna – odparowała.
– Za to ciekawość może zaprowadzić na samo dno piekła – rzekł ostrzegawczo.
– Chętnie tam zajrzę, bylebym tylko mogła wrócić. Markiz pokręcił głową.
– Z piekła nie ma już wyjścia. – Wstał i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Dobranoc, lady Arradale.
Poczuła się odrzucona i niechciana. Cóż jednak miała robić? Pożegnała się i wyszła. Przed drzwiami wciąż czekał jej uzbrojony służący. Powiedziała mu, żeby poszedł do siebie i zeszła na dół, by odwołać drugiego.
Kiedy znalazła się w swoim pokoju, przypomniała sobie palce markiza na swoich stopach. Ten masaż był jak pieszczota. Do końca życia nie będzie go mogła zapomnieć.
Muszę! powiedziała sobie w duchu, zacisnąwszy dłonie na poręczach fotela. Muszę zapomnieć o wszystkim, co wiąże się z Rothgarem.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, mając go wciąż przy sobie. Spojrzała na stojącą na stole lampę i poczuła się jak ćma, która wciąż stara się dotrzeć do płomienia. Na razie dzieliła ją od niego warstwa szkła i owad był nieszczęśliwy. Możliwe, że po jakimś czasie trafi do ognia, a wówczas zamieni się w popiół.
Diana spojrzała do lustra.
– Jak ćma – powiedziała do siebie.
Diana zeszła na śniadanie, ciekawa, jak potraktuje ją markiz. On jednak nawet gestem nie dał znać, że pamięta nocny masaż i to, że siedział w jej obecności. Wstał, gdy tylko ją zobaczył i odprowadził na miejsce jak prawdziwy dżentelmen. Następnie częstował doskonałymi jajkami na bekonie i bawił rozmową na temat pogody. Hrabina starała się powściągnąć irytację, ale miała z tym pewne problemy. Na szczęście po chwili w jadalni pojawił się Fettler.
– Tak, słucham? – powiedział markiz, kiedy służący stanął przy jego krześle.
Fettler pochylił się lekko.
– Mam informacje, że Francuzi opuścili dziś w nocy oberżę – zaczął.
– I pewnie nie zapłacili za swój apartament – przerwał mu Rothgar. – To bardzo nieładnie z ich strony.
– Nie, zapłacili, panie. – Fettler zniżył głos. – Chodzi o to, że zostawili na podłodze ślady krwi.
Diana odłożyła sztućce. Tylko to, że widziała markiza żywego i całego powstrzymało ją od wstania od stołu.
– Co więcej, panie – ciągnął służący – oberżysta słyszał w nocy dwa krzyki. Jeden grubszy, a drugi cienki, jakby damski.
– Najpierw kobiecy, a potem męski? – spytała pobladła Diana. Wiec to jednak nie był sen. Popełniono tutaj morderstwo.
– Tak, pani. – Fettler spojrzał w jej kierunku.
– A czy ktoś widział odjazd tych Francuzów? – wypytywała dalej.
– Oberżysta dostarczył im koni – odparł służący tym swoim beznamiętnym głosem. – Zapłacili mu i odjechali.
– Więc może byli tylko ranni?
Markiz nawet nie przerwał jedzenia. Dopiero teraz, gdy miał już pusty talerz, odłożył sztućce i spojrzał na nią z rozbawieniem.
– Oberżysta źle widział w mroku, ale wydawało mu się, że pan de Couriac trzymał sztywno prawą rękę, a jego żona miała krwawy ślad na twarzy – odrzekł Fettler.
– Czy coś jeszcze? – Markiz wyglądał na znudzonego. Kiedy służący zaprzeczył, odprawił go z powrotem, po
czym spojrzał na zemocjonowaną hrabinę.
– Zjedz jeszcze, pani. – Podsunął jej pieczone kiełbaski. -Będzie ci się lepiej myślało.
Wyglądały naprawdę apetycznie, więc Diana nabiła aż dwie na swój widelec.
– Nie musisz traktować mnie tak protekcjonalnie, panie – rzekła, wbijając nóż w soczyste mięso. – Chyba domyślam się, co się stało.
– A co? – Markiz sięgnął po filiżankę kawy.
– Pan de Couriac chciał ją ukarać za to, że źle wywiązała się z zadania, a ona musiała pchnąć go nożem – rozwinęła swoją myśl, a potem rzuciła się na kolejny kawałek kiełbaski. – Sama bym tak zrobiła.
– Będę o tym pamiętał – zapewnił ją z uśmiechem. – Tylko po co wyjeżdżali?
Diana zastanawiała się przez moment nad odpowiedzią, a następnie uniosła nóż do góry.
– Bali się albo ciebie, albo swojego zwierzchnika. Może chcą też przygotować nową pułapkę – dodała i sama się przestraszyła tego, co powiedziała.
Ale markiz bardziej chyba obawiał się jej noża niż de Couriaców.
– Czy możesz mnie zapewnić, pani, że będziesz używała tego noża wyłącznie do kiełbasek? Przecież nawet nie próbowałem cię oszpecić.
– A, tak – obiecała, nabijając na nóż ostatni kawałek pysznej kiełbaski. – Może wreszcie powiesz mi, panie, dlaczego ci ludzie nastają na twoje życie? Mam prawo wiedzieć, skoro biorę w tym udział.
Rothgar wypił kolejny łyk kawy i zmarszczył czoło.
– A dlaczego jeden człowiek może chcieć zabić drugiego? Diana potrząsnęła głową.
– Masz, panie, tendencję do odpowiadania pytaniem na pytanie – rzekła, odkładając sztućce. – Załóżmy, że nie jesteś Sokratesem, a ja twoim uczniem.
Markiz nie zwrócił uwagi na jej słowa.
– Właśnie, dlaczego? – Zaczął odginać swoje długie palce. – Po pierwsze, przez zemstę. Nie zrobiłem jednak Francuzom niczego strasznego. Po drugie, żeby coś zyskać. Ale jedynym człowiekiem, który może zyskać po mojej śmierci jest Bryght, a on nie pracuje dla Ludwika XV.
– Po trzecie – podjęła Diana – ze strachu, że zdradzisz jakieś sekrety, panie.
– Nie znam żadnych sekretów – uciął krótko, chociaż Diana spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Po czwarte, ze strachu przed tym, co mogę zrobić.
Pokręciła głową.
– Jesteś tak groźny? I nie masz żadnych sekretów? Rothgar zastanawiał się przez chwilę nad jej słowami.
– Albo z obawy przed tym, czego się mogę dowiedzieć -mruknął do siebie, ale Diana usłyszała jego słowa. – No, dosyć tego, moja pani. Przejmujemy się jakimiś drobiazgami, a zapominamy o prawdziwym niebezpieczeństwie. Czy mówiłem ci już, że nie możesz mieć broni na dworze? I w ogóle, pani, musisz zachowywać się jak dama.
– Zrobię to, Tdedy okaże się to koniecznie.
Читать дальше