Cizia Zykë - Sahara

Здесь есть возможность читать онлайн «Cizia Zykë - Sahara» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Sahara: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Sahara»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Podróż kilku kombinatorów przez Saharę: ciemne interesy, korupcja, afrykańska rzeczywistość i… piękne kobiety. Nie pozbawione erotyzmu.

Sahara — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Sahara», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Powiem panu coś: mundur zawsze mnie podniecał.

Zatrzaskuje drzwiczki i ostro rusza wywracając Jacky'ego, który właśnie naciągnął na głowę wielkie majtki zdobyte w czasie zawodów i który, jak go znam, zaraz zacznie obrzucać gliniarza wyzwiskami. Czas już wracać do Afryki. Tam będziemy mniej rzucać się w oczy.

***

Podczas naszego pobytu tam naszym rollsem zaopiekuje się Koka. Przed zakończeniem tej wycieczki czynię zadość jej pragnieniu, bym przerżnął ją na masce rollsa, to jej ulubiony sposób. Wolałaby zrobić to na autostradzie, ale ja wybieram mały zagajnik nieco na uboczu. Tu dosiadam jej, uczepionej Nike z Samotraki, z kolanami opartymi na zderzaku, w pozycji całkowicie bezwstydnej, ze spódnicą zakasaną nad biodra. Jacky czeka nieco dalej.

I po ostatnim pocałunku rozstajemy się na lotnisku, gdzie czeka już samolot, którym wrócimy do naszego konwoju.

***

Nie ma to jak proste przyjemności, żeby wrócić do formy. Moja choroba jest już tylko wspomnieniem, podobnie jak śmierć Peyruse'a. Hiszpania ogarnięta jest falą chłodów, kiedy przyjeżdżamy, wracając do Colorado, do konwoju i do kłopotów.

W ogródkach widać połacie śniegu. Dom zajmowany przez moich ludzi pogrążony jest w ciszy. Szyby są powybijane, okiennice pourywane, nie ma już drzwi wejściowych. Za nami, co sił w krótkich nóżkach, biegnie Tia Zohra i wrzeszczy.

– Zohra, uspokój się. Wytłumacz, o co ci chodzi, po hiszpańsku, a nie po arabsku.

– O! Twoi ludzie, o! to są bandyci. Nie chcę ich tu więcej widzieć, nigdy.

– Co zrobili?

– Wszystko poniszczyli, to prawdziwe nieszczęście.

– Uspokój się. Za wszystko zapłacę.

– Przerżnęli moje dziewczyny.

– No to co, przecież i tak nie były dziewicami…

– Tak, ale nie zapłacili…

Dosyś już mam tych wrzasków. Idę zobaczyć, co się dzieje. Pracownicy zgromadzeni są w salonie. One i Two siedzą, okutani po nos, przy małym ognisku zapalonym na podłodze. Okiennice, drzwi i meble, starannie porąbane na deszczułki, wyznaczają ich terytorium. Na suficie ogromna plama sadzy przyciemnia nieco widok. Na podłodze, po wszystkich kątach, prawdziwe pobojowisko butelek. Prawie wszyscy moi ludzie są tutaj, i to w paskudnym stanie. Albana znowu zapomniał o nakazach religii. Leży z rozrzuconymi rękami, okulary mu się przekrzywiły, oparty o ścianę. Indianin nawet nie zuważył, że wszedłem. Śpiewa półgłosem z butelką ściśniętą między kolanami. Capone, który stoi na nogach, choć nieco się słania, pozdrawia mnie rozczulonym uśmiechem. Jos uporczywie usiłuje pozapinać guziki koszuli, pijany i zaniepokojony moim przybyciem. Nawet Chotard przyłączył się do nich. Wpada do pokoju, nieco zbyt kurczowo trzymając swoją walizeczkę. Staje przede mną z błędnymi oczami.

– Charlie. Wszystko w porządku.

Jos z trudnością potwierdza, że wszystko obyło się bez problemów.

Nie mogę mieć do nich pretensji. Oni też postanowili się zabawić. Sam jestem znany z wywracania wszystkiego do góry nogami i wandalizm zawsze mi się podobał. Poza tym wezmę ich mocno w garść dopiero w Afryce.

Moje rozbawienie rozwściecza Tię Zohrę, która znów zaczyna wrzeszczeć. Two wstaje. W ręku trzyma maczetę. Podnosi rękę. Jacky blokuje mu ramię w ostatniej chwili.

– Two! Zwariowałeś!

Oba czarnuchy nie wyglądają najtrzeźwiej. Czapki mają przekrzywione, a ich oczy są czerwone od przepalenia. Two szczerzy zęby.

– Trzeba ją uspokoić, szefie.

Dobrze wiem, co rozumieją przez "uspokoić". W ich kraju żadna kobieta nie podniesie głosu na mężczyznę z tego prostego powodu, że mają wycięte łechtaczki, czyli są bezpłciowe. Nie sądzę, by Tia Zohra zgodziła się na taką operację.

– Zobaczymy, zobaczymy. Siadaj. Dlaczego rozpaliliście ognisko?

– Och! Jest bardzo zimno, szefie.

Jak im wytłumaczyć? U nich rozpala się ogień w domu, kiedy jest zimno. Wskazują na stos deszczułek, wszystko, co pozostało po meblach.

– Stara na nas wrzeszczała, bo zabraliśmy drewno. Ale ogień z węgla zabija, jeśli się oddycha, szefie.

Odsyłam Tię Zohrę do domu, zapewniając, że za niecałą godzinę ją odwiedzę i zapłacę wszystko, co jestem winien. Z Jackym robimy obchód domu, a za nami łazi Capone, bez przerwy powtarzając, że cieszy się, że mnie widzi.

W jednym z pokoi znajduję Jeana-Paula i Olmera, naszych zawodowców. Ledwo zaczynają swoją litanię wyrzutów, każę im się zamknąć. Wallid leży w wannie, w ubraniu, co jest obrzydliwym widokiem. W kuchni natykam się na Samuela Grapowitza. Siedzi na krześle, przed nim na podłodze stoi pusta butelka, opiera głowę o ścianę przedstawiając uosobienie rozpaczy.

– Samuelu Grapowitz. Wszystko dobrze?

– Tak.

– Co ci się stało?

– Nic.

– Przecież widzę, że coś jest.

– Nie.

– Powiesz mi wreszcie?

– O mało nie straciłem małego, Charlie.

– Jak to?

– Poważnie!

I opowiada mi łzawym głosem. W Barcelonie zaraził się straszliwym syfilisem. Miejscowy lekarz w końcu wyleczył go za pomocą cewników i czternastu zastrzyków, robionych ogromnymi szklanymi strzykawkami. Samo wspomnienie przeraża go. Przez jego ciało przebiega długi dreszcz. Samuel Grapowitz to miły facet, ma mnóstwo zalet i jest prawdziwym geniuszem szwindla, co budzi we mnie szacunek, ale czasem jest trochę zbyt miękki i trudno nim kierować. Bardzo łagodnie pocieszam go.

– Jest już po wszystkim. Wyzdrowiałeś. Wszystko w porządku.

Podnosi głowę i mój wzrok spotyka się ze spojrzeniem pełnym głębokiej rozpaczy.

– Wszyscy pierdolili, Charlie, Jos, Capone, wszyscy. Każdy miał jakąś w łóżku, a niektórzy nawet dwie. Hałasowali przez całą noc. A ja… Ja… Nawet jednej nie mogłem przerżnąć.

Uciszam jego łkanie, obiecując mu Afrykanki już niedługo, i przysięgam mu, że sprowadzę dla niego dziewczyny już w Colomb-Bechar, po czym posyłam go spać. Kiedy wychodzę ż kuchni, zderzam się z Caponem.

– Ten Żyd zwariował, Charlie. Wiesz, o czym mówi bez przerwy?

– Tak, wiem. Samuel Grapowitz jest bardzo sentymentalny, nie trzeba na to zwracać uwagi. Idź spać. Rano wcześnie wyjeżdżamy.

Wpadam do salonu i krzyczę do wszystkich, żeby kładli się spać. Reakcja jest zbyt niemrawa na mój gust. Podnoszę z ziemi butelkę i rzucam nią w Albanę. To skłania ich do pośpiechu.

***

Tia Zohra przygotowała mi kawę i rachunek. Suma, którą tam wypisała, wystarczyłaby na wybudowanie nowego domu i zakup żywności na miesiąc dla wszystkich lokatorek. Daję jej jedną czwartą i jest zachwycona.

O piątej rano budzę wszystkich za pomocą węża ogrodowego, oblewając śpiących lodowatą wodą. Nie pozostawiam im czasu na wytarcie się ani na wypicie kawy. Rozkazuję, aby ciężarówki ruszyły za dziesięć minut. Silniki zaczynają się rozgrzewać.

Natychmiast wraca dawny rytm pracy. Jedziemy do Alicante. Potrzebujemy jednego dnia i jednej nocy, żeby tam dojechać, akurat na czas, żeby załadować się na prom.

Bary przy szosie otwarte są całą noc, i są pełne. Kraj, który właśnie odzyskał wolność, to piękna rzecz. Ludzie są szczęśliwi, mogąc mówić co chcą, i mogąc opowiadać głupstwa, jeśli mają na to ochotę. Długo powstrzymywany ogromny wybuch śmiechu rozbrzmiewa we wszystkich kawiarniach Hiszpanii. Ucisk tyranów to prawdziwa zbrodnia. Często przejeżdżam przez kraje rządzone przez dyktatorów i władza, jaką posiada taki bandyta na tronie, zawsze doprowadzała mnie do wściekłości. Dyktator działa bez ryzyka. Masy ludowe to debile. Łatwo jest nadużywać władzy. Ci biedacy na dole mogą tylko zginać kark. Czasami skarżą się, ale nigdy nie sięgają po broń czy porządną bombę, żeby pójść i załatwić sprawę raz na zawsze. Trzeba dopiero, żeby ktoś przyszedł i nimi potrząsnął. Kiedyś, po innych przygodach, jeśli jeszcze będę przy życiu, pojadę załatwić jakiegoś dyktatora.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Sahara»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Sahara» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Sahara»

Обсуждение, отзывы о книге «Sahara» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x