Cizia Zykë - Sahara
Здесь есть возможность читать онлайн «Cizia Zykë - Sahara» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Sahara
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Sahara: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Sahara»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Sahara — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Sahara», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nie wjeżdżam do Adraru. Skręcam na asfaltową szosę omijającą miasto i ustawiam konwój obok pomp benzynowych, na obszernym placyku, którego zwykle używam jako parkingu.
Moje ciężarówki ustawiają się jedna za drugą. Nie zakończyliśmy jeszcze manewrowania, kiedy nadbiega kilkunastu facetów. To moi zwykli pomocnicy, jak zawsze powiadomieni o moim przyjeździe. tajemniczymi miejscowymi sposobami. Na czele postępuje Kara, mój osobisty pomocnik, który nikomu innemu nie odstąpiłby zaszczytu pozdrowienia mnie jako pierwszy.
To Tamachek z okolic Aguelock. Ma dwa metry wzrostu. Jego niebieski zawój dodaje mu jeszcze dziesięć centymetrów.
– Szefie, tamci mówili ty już nie przyjechać, ale ja wiem, że ty jedziesz.
Odwzajemniam jego pozdrowienie. Za nim, o wiele niższy, stoi mój drugi pomocnik, Ahmed, też ubrany na niebiesko. Nieco dalej inni, których dobrze znam. Pięciu Tamacheków i trzech Malijczyków, wśród których między innymi Jussuf, który zawsze towarzyszył moim konwojom przynajmniej przez część drogi i który po Karze jest najsilniejszy fizycznie, jest niski i krępy, z byczym karkiem. Mięśnie na jego ciele są imponujące. Wszyscy oni są bogaci, odkąd pracują dla mnie, i są raczej dobrze ubrani.
Powoli schodzi się około pięćdziesięciu innych. Każdy przynajmniej raz towarzyszył mojemu konwojowi, i wszyscy znają moje płace. Daję im francuskie wynagrodzenie minimalne – SMIC – za miesiąc pracy, czyli piętnaście razy więcej niż to, co zarabiają normalnie.
Ubrani są w zbyt obszerne spodnie, dziurawe burnusy i koszule, które niczego już nie zakrywają. Jedyne, co ich łączy, to zawój na głowie zrobiony z nie zawsze czystego pasa materiału.
Tamachekowie wszyscy trzymają się bardzo prosto.
Krzyczę do nich, żeby wrócili później, pod koniec popołudnia. Zostają tylko moi pomocnicy. Kara natychmiast bierze się za przygotowanie herbaty, żeby uczcić mój powrót. Pozostali siadają nie opodal. Powoli schodzą się też moi ludzie. Kara rozpalił małe ognisko, i szykuje trzy herbaty. Jedną bardzo gorzką, jedną prawie zdatną do Picia i jedną dosyć słodką. To sposób na pragnienie. W tej właśnie chwili Prawo zakłóca nam uroczystość. Ostrzega mnie Jacky.
– Charlie, patrz, idzie ten skurwysyn Raban.
Rzeczywiście, Pan Naczelnik, szef urzędu celnego w Adrarze, nadchodzi wielkimi krokami, w towarzystwie dwóch podwładnych. Rabah to jedyny uczciwy celnik w tym kraju. Nienawidzi mnie. Ja jego nie lubię. On jest celnikiem, a ja przemytnikiem.
– Panie Charlie!
Krzyczy, zanim jeszcze do mnie podszedł.
– Panie Charlie, dobrze pan wie, że jest pana obowiązkiem stawić się w urzędzie celnym natychmiast po przyjeździe!
– Jak leci, celniku?
– Proszę uważać na to, co pan mówi. Rozmawia pan z zaprzysiężonym funkcjonariuszem.
Rabah chlubi się swoim wykształceniem i uwielbia imponować swoim francuskim.
– Grubo się pan myli sądząc, że będę tolerował pańskie wybryki. Prawo algierskie upoważnia mnie do nakładania sankcji za takie wykroczenia. Powinien pan ustawić swoje pojazdy przed naszą siedzibą, aby można było sporządzić spis przewożonych towarów. Jeśli sądzi pan, że może się uchylać…
– Ależ spokojnie, celniku. Ledwo przyjechaliśmy. Daj nam czas na wypicie herbaty. Chcesz się napić?
Capone z wściekłą miną mówi coś o rozwaleniu małpy. Jacky ucisza go. Nie można grozić uczciwemu celnikowi. Rabah kontynuuje swoje kazanie. Żąda, abyśmy ustawili konwój przed jego budynkiem, i żebym natychmiast przyszedł załatwić formalności. Polecam Jacky'emu zajęcie się przejazdem i idę za Panem Naczelnikiem. Chotard i jego walizeczka towarzyszą mi.
Urząd celny nie jest daleko. To kilka prostopadłościanów zbudowanych z czerwonego materiału, który jest tutaj w powszechnym użyciu. Tu znajduje się biuro Rabaha, i siadamy tam czekając, aż przejdzie mu zły humor. Na zewnątrz, na piaszczystym placyku przed budynkiem, ustawiają się moje ciężarówki. W pomieszczeniu nie ma wiele sprzętów. Za cale wyposażenie służą metalowy klaser i stół oraz kilka chwiejących się krzeseł.
– No dobrze. Dowody rejestracyjne i ubezpieczenia.
Dlaczego ten facet musi stać na mojej drodze. Ta sama scenka odgrywana jest za każdym przejazdem. Wzdycham:
– Chotard, daj Panu Naczelnikowi dowody rejestracyjne i całą resztę.
Chotard zna cały ten cyrk równie dobrze jak ja, ale jego szacunek dla władzy przyprawia go o drżenie rąk. Podaje dokumenty Rabahowi, który szybko sprawdza, po czym uśmiecha się zachwycony.
Z łakomym wyrazem twarzy mówi:
– Deklaracja dewizowa.
Jest to świstek, który otrzymuje się przejeżdżając zgodnie z przepisami granicę przy wjeździe, toteż nigdy go nie mam.
– Chotard, podaj Panu Naczelnikowi naszą deklarację dewizową.
Chotard jest zupełnie pozbawiony wyobraźni. Za każdym razem odpowiada mi po hiszpańsku, że zgubiliśmy dokument.
– Panie Naczelniku, mój sekretarz mówi mi, że nasza deklaracja dewizowa zaginęła. Proszę nam to wybaczyć.
Jest szczęśliwy. To jego mała przyjemność. Może wlepić mi grzywnę w wysokości tysiąca dinarów, czyli stu dolarów. Na konwoju zarobię czterysta tysięcy dolców, więc stać mnie na taki prezent. Pomimo to, z zadowoloną miną, oświadczam mu, że to dla mnie ciężki cios i że mam chore dzieci.
– Niech pan przestanie sobie ze mnie kpić. Pańskie ciężarówki muszą pozostać przed moim biurem przez cały okres pańskiego pobytu w Adrarze. W ten sposób będę mógł je nadzorować.
To coś nowego. Jest to kłopot, bo mam tu do załatwienia parę interesów. Nie będę mógł dostarczyć moich towarów pod okiem Rabaha.
– Celniku, przecież muszę napełnić baki.
– Pojedziemy razem.
Jego uśmiech mówi mi, że coś knuje. Musiał przygotować na mnie jakąś pułapkę w czasie bezsennej nocy.
Celniku, celniku, chyba nie myślisz, że uda ci się mnie załatwić. To ja, Charlie, przekupiłem wszystkich celników w Afryce.
– Proszę mnie powiadomić, kiedy będzie pan jechał pobierać paliwo. Do widzenia.
Werbunek pomocników to pierwsza sprawa, którą zajmuję się po sjeście. Kara ustawia wszystkich facetów, którzy byli tu już wcześniej.
To imponująca grupa. Zamierzam zatrudnić wszystkich, i będzie to wymagało dobrej organizacji, bo muszę uważać, kto jest jakiej narodowości, jeśli nie chcę rzezi podczas przejazdu.
Trudno zdać sobie sprawę, do jakiego stopnia rozwinięty jest w Afryce rasizm wśród poszczególnych ludów. Podczas gdy w Europie wszyscy walczą o zniesienie segregacji białych i czarnych, ci ostatni z zapamiętaniem wyrzynają się wzajemnie. W jaki sposób potrafią rozpoznać, kto jest kto, pozostaje dla mnie tajemnicą. Według mnie wszyscy są tacy sami. Można sobie wyobrazić, jaką aberracją było ustanowienie takich granic, według kryteriów geograficznych, nie biorąc pod uwagę historii narodów.
Nie mogę posadzić Tamacheków na ciężarówkach One i Two. Moje czarnuchy to Bełłahowie. Ich plemię było niewolnikami Tamacheków przez kilka stuleci. Francuzi tolerowali to i Bełłahowie wyzwoleni zostali dopiero po przyznaniu Mali niepodległości. Po takiej tysiącletniej tradycji jest jeszcze zbyt wcześnie, by Bellah mógł rozkazywać Tuaregowi. One i Two dostaną czarnych Malijczyków. Wszyscy pomocnicy malijscy są z plemienia Bambara, z wyjątkiem paru Fulbejów, którzy są rzadkością.
Nie mogę też tworzyć mieszanych zespołów pomocników Tamachek i Bambaru. Pierwsi zajmują północ kraju, jego część pustynną, drudzy to Murzyni pochodzący z południa, chociaż od wielu pokoleń żyją na pustyni. Obie narodowości nienawidzą się do tego stopnia, że zaraz po ogłoszeniu niepodległości prowadziły ze sobą wojnę. Bambara, którzy mają władzę i opanowali administrację w Mali, wysłali armię przeciw Tamachekom, którzy zrobili właśnie powstanie. Skończyło się to źle dla wszystkich. Armia malijska zaginęła na pustyni. Francja musiała wysłać śmigłowce na poszukiwanie tych paru tysięcy ludzi zagubionych z dala od szlaków. Historyjka nie figuruje w żadnym podręczniku, ale do dziś bawi Tamacheków. Masakry, która potem nastąpiła, nie uważają już za zabawną.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Sahara»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Sahara» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Sahara» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.