Nie miałam ochoty dłużej narzucać się światu.
W Święto Wiosny w 1994 roku doznałam przeczucia, że mój Saining już nigdy nie wróci. To utwierdziło mnie w moim postanowieniu.
Niemal bez wahania wybrałam heroinę, substancję, z którą Saining miał długi romans. „Jesteś skończona, równie dobrze mogłabyś być martwa” – powiedziałam sobie.
Moja astma wciąż się zaostrzała; często lądowałam na ostrym dyżurze w szpitalu. Atak mógł nadejść w każdej chwili, niemal bez ostrzeżenia, więc musiałam mieć zawsze pod ręką woreczek z tlenem. Codzienny pierwszy wdech heroiny powodował u mnie atak drgawek, który trwał co najmniej piętnaście minut, lecz nie miałam odwagi się położyć. Co dzień natychmiast po przebudzeniu szukałam towaru. Co dzień też paraliżował mnie rano widok własnego potu, kapiącego na kołdrę.
Cały świat na moich oczach rozpływał się w powietrzu. Tym lepiej. Najlepsze w heroinie było to, że dzięki niej bez końca dryfowałam w pustce przyprawiającej o zawrót głowy. Byłam na wskroś pusta. Czas gnał naprzód, życie i śmierć unosiły się gdzieś wysoko nad moją głową niczym dwa pałace, a ja wahałam się, uwięziona w przestrzeni między nimi.
Saining mawiał, że heroina jest mu potrzebna do osiągnięcia „halucynacyjnego spokoju”. Nie mam pojęcia, jakich jeszcze niezwykłych doznań mu dostarczała, ale w moim życiu z heroiną nie odnajdywałam ani śladu piękna. Heroina była jak drobny złodziejaszek, który stopniowo kradł mi wszystko, co się dało, aż znalazłam się w stanie absolutnego braku; braku, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Pustka dawała mi poczucie równowagi. Jedynym sensem mojego życia stał się jego bezsens. Nigdy nie byłam naprawdę wolna, ponieważ aż do teraz nigdy naprawdę nie rozumiałam samej siebie, swojego życia, swojego ciała, swoich miłości. Heroina i jej nieczuły świat były jedyną wolnością, na jaką było mnie stać.
Sanmao nie potrafił mi pomóc; w końcu zadzwonił do moich rodziców, którzy umieścili mnie w klinice odwykowej w Szanghaju.
Ledwie wypuścili mnie z kliniki, poleciałam prosto na południe, z powrotem do heroiny. Heroina była dla mnie czymś tak naturalnym jak oddychanie. Zresztą cóż miałam tam innego do roboty oprócz ćpania? Widok rodziców w pierwszej chwili przeraził mnie. Byli zbyt normalni. Nie potrafiłam wytrzymać z normalnymi ludźmi. Nigdy nie pojęliby tej pustki, której doświadczałam po heroinie, ani grozy jej odstawienia. Dni bez heroiny były bezmiarem nicości. Wyglądało na to, że bez heroiny nie mogę żyć. Moje życie zdawało się pozbawione treści, lecz w gruncie rzeczy nie miałam też ochoty kończyć ze sobą.
Stałam się ślepa na światło, głucha na dźwięki. Nie chciałam z nikim rozmawiać; byłam nadwrażliwa, niemrawa, niechlujna i roztrzepana. Zatrzymał mi się okres, straciłam apetyt. Co wieczór oglądałam stare czarnobiałe kantońskie filmy, które puszczali w telewizji o północy – sam obraz, z wyłączonym dźwiękiem.
Pewnego dnia odkryłam, że straciłam głos. Już nigdy nie będę mogła zaśpiewać sobie dla przyjemności, tylko dlatego, że mam na to ochotę. Znowu powiedziałam sobie: „Jesteś skończona, równie dobrze mogłabyś być martwa”. Już nigdy nie zaśpiewałam, nawet pod prysznicem.
Ślepota prowadzi naszą krew, od początku do końca. Utrata kontroli przypomina serię pożarów. Wiem tylko tyle: nie rozumiem, dlaczego nasze życia muszą wymykać się spod kontroli.
Mój przyjaciel Wielki Smok zakochał się w pewnej prostytutce, z wzajemnością. Dziewczyna ćpała heroinę, a Smok starał się jej pomóc przestać, ale w końcu sam zaczął ćpać. Wkrótce potem ojciec dziewczyny oskarżył Smoka o porwanie nieletniej, i Smok stał się osobą poszukiwaną. Już nie rozstawiał swojego straganu z szaszłykami i przestał wpadać do mnie na pogawędkę. Potem rozeszły się słuchy, że znaleziono go martwego gdzieś na przedmieściach, że umarł na jakąś chorobę. Nie wierzyłam w te opowieści ani przez minutę.
Kociak przeszła do legendy. Z nieodłączną paczuszką białego proszku kusiła facetów, po czym podawała im narkotyk i okradała ich. Wybierała mężczyzn starannie i niszczyła. Po każdym spotkaniu wracała do domu, liczyła forsę i darła ich numery telefonów, a potem ćpała. Kiedy ostatni raz o niej usłyszałam, zamknęli ją w ośrodku reedukacji kobiet, z którego uciekła. Ośrodek mieścił się na szczycie góry; kierownictwo zamknęło drogę na trzy dni, w czasie których prowadzono poszukiwania. Znalazł ją jakiś tubylec. Chciała go przekupić ostatnimi pięciuset hongkońskimi dolarami, a on wziął pieniądze, zabrał ją do domu i zgwałcił. Gwałcił ją przez całą noc, a potem zawiózł z powrotem do ośrodka, lecz Kociak nie powiedziała wychowawcom ani słowa o tym, co się stało. Potem skoczyła z dachu, uszkodziła sobie kręgosłup i została zwolniona z powodów zdrowotnych. Nigdy nie wpadła zobaczyć, co u mnie słychać, choć miałam szczerą nadzieję, że to uczyni.
Wszystkie wieści o Kociaku docierały do mnie przez Wielkiego Smoka; po jego zniknięciu już nigdy o niej nie usłyszałam. Nie odwiedzał mnie nikt z dawnych znajomych. Wciąż myślałam, że ich jeszcze kiedyś spotkam, i miałam taką nadzieję – w końcu ulica, przy której mieszkałam, cały czas istniała. Kto by pomyślał, że już nigdy nie zobaczę żadnego z nich?
Najbardziej wstrząsnął mną fakt, że Sanmao, który nigdy nie przestał nakłaniać mnie do rzucenia heroiny, sam zaczął ćpać. Jego żona powiedziała mi, że stało się to po odejściu Saininga. „Kochamy naszych mężczyzn – powiedziała – lecz oni nie kochają nas, więc dopada ich nuda, a gdy się nudzisz, co ci pozostaje oprócz ćpania?”
Żona Sanmao poprosiła mnie, żebym przez jakiś czas nie zadawała się z jej mężem.
Często wyobrażałam sobie, że gdybyśmy wszyscy razem – Saining, Sanmao, Wielki Smok, Kociak i ja – spotkali się i wspólnie naćpali heroiną, byłoby naprawdę wspaniale, i dzięki temu heroina stałaby się odrobinę ciekawsza, zyskałaby jakieś znaczenie. A być może stałaby się jeszcze bardziej bezsensowna – kto wie?
Nie widywałam się z przyjaciółmi. Nie śpiewałam. Miałam dwadzieścia dwa lata i umarłam śmiercią naturalną.
Cóż mi pozostało prócz ćpania? Moje życie w szybkim tempie ześlizgiwało się w otchłań i nie potrafiłam temu zapobiec, choć bardzo się starałam. We wszystkich małych sklepikach na mojej ulicy o każdej porze dnia i nocy można było dostać igły. Każdy z nas, mieszkańców tej ulicy, był niegdyś święcie przekonany, że nigdy nie zostanie ćpunem. W końcu jednak wszyscy ulegaliśmy. Nie mieliśmy żadnej pewności, czy heroina, którą zażywamy codziennie, jest prawdziwa. Nasze życie przeszło całkowitą transformację – żyliśmy jak wampiry.
Nazywał się Mały Xi'an. W wieku dwudziestu jeden lat, gdy pracował jako wykidajło w nocnym klubie na południu, został dźgnięty nożem, który miał ugodzić jego szefa. Rana ta odmieniła życie Xi'ana. Przeniesiono go do nielegalnej jaskini hazardu, gdzie został strażnikiem. Urodzony w nędzy, teraz mógł nosić najlepsze dżinsy, odwiedzać prostytutki i co dzień jeść czerwone jabłka. Stać go było na wysyłanie pieniędzy do domu. Uważał, że dopisało mu szczęście. Jego zadaniem było pilnowanie dzwonka do drzwi. Gdy dzwonek zadzwonił, on patrzył przez judasza i sprawdzał, kto stoi za drzwiami. Jeśli był to ktoś ze swoich, wpuszczał go do środka. Jeśli trafił się obcy, musiał go długo wypytywać, jednocześnie dając sygnał tym w środku. Co dzień przechodziły tu z rąk do rąk znaczne sumy pieniędzy, a z ludzkich twarzy można było wyczytać wiecznie zmieniającą się opowieść o wygranych i przegranych. Mały Xi'an zgarniał sporo napiwków; od czasu do czasu jakiś gość rzucał mu cały plik banknotów.
Читать дальше