Zespół miał licznych fanów – wszelkiego autoramentu młodych ludzi. Większość z nich, podobnie jak ja, miała za sobą długą podróż autobusem. Noc była gorąca i wilgotna, salę wypełniały opary alkoholu, Saining śpiewał, zespół grał, tłum był nieokrzesany i niezdyscyplinowany, agresja wisiała w powietrzu. Lecz gdy minęły zadowolenie i nuda, płynące ze stanu upojenia, publiczność wyszła z pustymi rękami. Nowy Saining nie miał nic do zaoferowania. Całe to granie i śpiewanie było tylko żałosnym spektaklem.
Spojrzałam za kulisy; kilka bardzo młodych dziewcząt rozglądało się za Sainingiem. Te córeczki lokalnych bogaczy mówiły po kantońsku i przynosiły Sainingowi najdziwniejsze podarunki. Na każdym koncercie zjawiała się ta sama grupka. Podsłuchałam, jak któraś z małolat mówiła, jak bardzo marzy o tym, by zamienić się z jego dziewczyną. Byłam zbulwersowana. Dziewczyną! Czy ona miała jakiekolwiek pojęcie, jak to jest być jego dziewczyną?
Poszłam z Sainingiem przekąsić coś do restauracji i pokłóciliśmy się straszliwie na oczach całego zespołu. Powiedział, że lubi grać taką muzykę.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jaki kit im wciskasz? – powiedziałam. – Oni tutaj dopiero się dowiedzieli, co to jest rock and roli. Trudno dostać płyty, więc są zależni od ciebie, a ty zwyczajnie wprowadzasz te dzieciaki, tych swoich fanów, w błąd. Co ty wyprawiasz? Jak możesz robić im coś takiego?
– Nigdy nie udawałem, że to rock and roli; ja po prostu staram się zarabiać na życie! A co to jest rock and roli, może ty mi powiesz? Młodzi ludzie w tym kraju uwielbiają gadać o rock and rollu, i to wszystko – wiecznie tylko gadają, gadają, gadają! To chore!
– A ty, czy nie jesteś jednym z nich? Tak czy owak, ja też nie wiem, co to jest rock and roli. I co z tego? Kogo to obchodzi, czy to rock and roli, czy nie? Twoja muzyka nie ma duszy, o to chodzi! Musisz przestać to robić! Już lepiej umierać z głodu!
Pewnego dnia znalazłam wiersz po angielsku, wypisany na małej tablicy wiszącej w naszym pokoju:
Proszę, uwierz w to,
Mały strumyk powiedział mi,
Że chce mnie objąć, objąć czule,
Swobodnie płynąć,
Swobodnie spadać,
A strumień rwie naprzód, bez ustanku.
Będę oddychać pod wodą, w tym strumieniu,
do końca życia.
Tylko strumień wie, jak to się stanie. Proszę, uwierz mi, Jeśli już nie potrzebujesz mnie, Wkrótce odejdę, Obiecuję ci, obiecuję, Że utopię swoje ciało w winie.
Saining żył od występu do występu, z pustką w głowie. Nie miał czasu zastanowić się nad tym, co robi. W miasteczku panowało całkowite bezprawie; było tam pełno kryminalistów, naciągaczy, oszustów, uciekinierów z północy i z Hongkongu. Pewnego wieczoru, na koniec występu, za kulisami zjawiło się paru policjantów w cywilu i wypytywało Saininga ściszonymi głosami, czy nosi przy sobie ukrytą broń. Ten biedny sukinsyn pomyślał, że robią sobie z niego jaja, roześmiał się i powiedział: „Jasne, parę granatów też mam!”
Aresztowali go od razu. Nikt nie wiedział, z jakiego wydziału są oficerowie, którzy go zamknęli. Poprosiłam szefa mojego klubu o pomoc i pojechaliśmy na poszukiwanie Saininga. Szukaliśmy wszędzie, aż w końcu znaleźliśmy go w niedużym komisariacie, w wydziale przypadków specjalnych.
Po drodze do domu Saining kupił mnóstwo gorzały. Pił i rzygał przez całą drogę do domu, śmierdząc niebotycznie. Żadne z nas nie odezwało się nawet słowem, a gdy tylko znaleźliśmy się w naszym mieszkaniu, Saining wygrzebał swój zapas heroiny.
Zanim zdołał mnie powstrzymać, wyrwałam mu papierową paczuszkę i wywaliłam przez okno.
– Po co ja wpłacałam za ciebie kaucję? Trzeba było cię tam zostawić, bez dostępu do drągów. Wzięliby cię na odwyk i trzymali przez sześć miesięcy. Mam serdecznie dosyć tej twojej heroiny. Spójrz w lustro! Coś ty z siebie zrobił? Nie mogę na ciebie patrzeć, brzydzę się!
Czy to dlatego zerwałeś z Sanmao? Bo z nim nie mogłeś ćpać? Nic innego się dla ciebie nie liczy. Jesteś szczęśliwy?
Nie wracaj tam. Nie życzę sobie, żebyś tracił czas na granie tej gównianej muzyki. Zrób to dla mnie. Nie mam zamiaru żyć w ten sposób. Byłam nieszczęśliwa, bo przejmowałam się twoimi romansami z innymi kobietami. A teraz przejmuję się twoją herą. Mam już serdecznie dość takiego życia.
Saining nie odpowiedział, a ja zaczęłam najpierw łomotać w jego skrzypce, a potem w gitarę. W końcu złapał struny, które wyszarpnęłam z gitary, związał mnie nimi i zostawił na balkonie. Nasz pies wył.
Jego pobladła twarz stwardniała w mrocznym, cichym, niewzruszonym postanowieniu.
Wyszedł bez słowa.
Pode mną kłębił się hałaśliwy uliczny tłum. Cały świat oszalał, a ja byłam więźniem na własnym balkonie i nie miałam nawet jak się wysikać.
Siedem godzin później wysłuchiwałam nieskładnych przeprosin Saininga.
– Saining – powiedziałam – zawsze uważałam, że życie z tobą jest dobre, że sprawia mi radość. Mieliśmy różne problemy, ale dorośliśmy razem. Jednak to wszystko robi się coraz trudniejsze do zniesienia. Przez ciebie zlałam się w spodnie, jestem mokra i cuchnę. Marnujemy nasze życie; niczego nie dokonaliśmy. Przez te wszystkie lata z tobą moim jedynym celem było zmuszenie cię, żebyś pragnął tylko muzyki i mnie. Byłam kompletną idiotką! To, co do siebie czujemy, nie wytrzymuje konkurencji z heroiną. Czym właściwie jest heroina? Nie mam pojęcia, ty też nie, mimo to bierzesz się z nią za bary, tak? Zawsze starałam się wszystko zrozumieć, ale tylko coraz bardziej się gubię. Postanowiłam się wyprowadzić. Co prawda, nie będę tu mieszkać, ale dalej możemy być razem. Mieszkanie z tobą za bardzo wyczerpuje mnie nerwowo.
Wyprowadziłam się po raz kolejny. Tym razem miałam kompletną pustkę w głowie.
Sanmao wrócił, a ja bez przerwy opowiadałam mu o swoich obecnych kłopotach.
– Rzeczywistość jest murem, który oddziela nas od uzdrowienia. Musimy się przebić przez ten mur, a muzyka może nas ocalić – usłyszałam.
Słowa Sanmao były dokładnym odzwierciedleniem atmosfery, jaka panowała na chińskiej podziemnej scenie rockowej pod koniec lat osiemdziesiątych. Zawsze wskazywał na związki między muzyką a zbawieniem, muzyką a przeznaczeniem. Przez to sprawiał wrażenie poważnego, odpowiedzialnego.
Dla Saininga muzyka była po prostu pasją. Nie miała nic wspólnego z ocaleniem. Komponowanie nie miało go z niczego wyzwolić, nie przynosiło mu żadnego ukojenia. Saining uważał, że zbawienie duszy można osiągnąć tylko poprzez religię, ale do tego trzeba być wybrańcem. To musi być przeznaczenie. Muzyka nie jest religią. Muzyka jest formą wyrażania siebie, jest ucieleśnieniem ducha, sposobem życia, najnaturalniejszą rzeczą na świecie.
Sanmao tłumaczył mi, że Saining był nieszczęśliwy w Pekinie z wielu powodów.
– Ciągle czuł się lekceważony – mówił. – Ale tam to nie jest nic dziwnego. Nikt w Pekinie nie traktuje innych zbyt serio. Problem polega na tym, że Saining jest jednym z tych ludzi, którzy powrócili z zagranicy z wyjątkowo silną samoświadomością. Ma naturalną skłonność do bycia trochę samotnikiem, a w Pekinie stał się totalnie aspołeczny. Po raz pierwszy zorientował się, jak bardzo różni się od innych – nie jest ani Chińczykiem, ani człowiekiem z Zachodu. Nikt nie potrafił się z nim porozumieć, zrozumieć jego gniewu. Niewielu ludzi w Pekinie stać na kupno instrumentów, a jeszcze mniej wie o nich tyle co Saining. Większości nie stać nawet na kupno kompaktów. Więc Saining też nie potrafił się z nikim porozumieć. W dodatku przez to dzieciństwo w obozie pracy Pekin go po prostu onieśmiela. To miasto jest dla niego bardzo rozpolitykowanym miejscem, gdzie wszyscy podchodzą do muzyki jak do czegoś w rodzaju rewolucji. A co do heroiny to prawdopodobnie zaczęło się od związku z pewną pekińską tancerką.
Читать дальше