Prawdziwy koszmar zaczął się kilka miesięcy później, kiedy Saining zaczął na nowo zażywać heroinę. Powiedział, że w klinice odwykowej wycierpiał tyle, że czuje się wytrącony z równowagi umysłowej i że musi znowu zacząć brać.
Heroina rujnowała naszą miłość.
– Myślę, że powinniśmy się rozstać – powiedziałam. – Skoro nie mogę się z tobą kochać, znajdę sobie innego faceta.
Saining pobiegł do łazienki i zaczął wymiotować.
– Mdli mnie na twój widok! – oświadczył.
– Jaką masz wymówkę? – odparłam. – Jesteś młody, masz pieniądze, masz swoją muzykę. Ty chyba myślisz, że jeśli nie będziesz brał drągów i pieprzył się na prawo i lewo, nie będziesz wystarczająco do przodu. Co nie? Jesteś głupim dupkiem, jesteś taki sam jak wszyscy!
– Czasem naprawdę mnie przerażasz – powiedział. – Jak mam się kochać z kimś, kogo się boję? Sypiamy razem w jednym łóżku, i czasem patrzę na ciebie, kiedy śpisz, i nachodzi mnie uczucie, że wcale cię nie znam. Czułaś kiedyś coś takiego? Może ty sama też nic o sobie nie wiesz. Oboje nic nie wiemy. Jesteśmy parą zwykłych kretynów.
– Co ty wygadujesz? Jak to mnie nie znasz?
– Możesz sobie szukać innego faceta, ale nie dasz rady mnie zostawić. Musimy żyć razem, ty i ja.
Zrozumiałam, że gdybym go zostawiła, nie pozostałoby mi kompletnie nic. Kiedy wreszcie to pojęłam, dotarło do mnie, że przez ostatnich kilka lat żyłam tylko w jednym celu – by posiąść Saininga.
Nie miałam pojęcia, co robić. Przez całe nasze wspólne życie nigdy nie było mowy o władzy. Teraz narkotyki miały władzę nad Sainingiem. Zmienił się, zrobił się kapryśny, raz był radosny, raz zdołowany. Lecz najbardziej deprymujący i najbardziej bolesny z tego wszystkiego okazał się fakt, że już nie potrzebował kontaktu ze mną. On ćpał heroinę. Ja nie. Nie nadawaliśmy teraz na tych samych falach, nie mogliśmy się porozumieć. Był ponury, nietowarzyski, było mu wiecznie zimno, nie znosił światła. Cierpiał na zaparcia, nie miał apetytu ani na jedzenie, ani na seks. Próbowałam wszystkiego, żeby zwrócić jego uwagę, ale on robił się przez to jeszcze bardziej drażliwy. Twierdził, że sedno tkwi w tym, że potrzebuje, by jego życiem coś kierowało, nieważne, w jaki sposób. Tak czy owak, ćpanie i tak nie doprowadzi go do tego, by ukradł albo pożyczył pistolet. Po prostu nie może żyć bez tej konkretnej substancji, przynajmniej na razie. Kocha muzykę, lecz miłość to tylko miłość, i nic więcej. Nie jest taki jak Sanmao, z tymi jego wzniosłymi celami.
Saining w gruncie rzeczy nigdy nie miał żadnych celów w życiu, aż do teraz, gdy jego celem i zarazem głównym przeciwnikiem stała się heroina. Bierze się za bary z heroiną. Powiedział, że to niebezpieczna gra, ale przykuwa jego uwagę.
Brać się za bary z heroiną? To najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu słyszałam.
– Możesz machnąć na mnie ręką – powiedział wreszcie. – Ja już nie wrócę.
Codziennie piłam whisky Black Label z wodą sodową, jak jakiś staruszek, wyobrażając sobie głupio, że dzięki temu wyglądam na twardzielkę. Przestaliśmy wiązać koniec z końcem i zaczęłam znowu śpiewać w nocnych klubach. Kupowałam whisky, żeby sobie udowodnić, że kocham samą siebie. Alkohol dotrzymywał mi towarzystwa; potrzebowałam go, by odegnać samotność, dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Zaczynałam pić zaraz po wstaniu z łóżka. Coraz bardziej zamykałam się w sobie i rzadko się odzywałam. Chociaż prawie nigdy nie chlałam do utraty przytomności, co dzień musiałam wypić całkiem sporo, by utrzymać się w równowadze. Kiedy wypiłam za dużo, kończyłam w łazience nachylona nad umywalką. Zbierało mi się na wymioty i obiecywałam sobie, że już nigdy tyle nie wypiję. Raz, gdy mieszałam alkohole i wlewałam je w siebie zbyt szybko, wyrzygałam spory łyk krwi. Płyn, który wyplułam, był prawie czarny, i wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że alkohol jest zły. Długo trwało, zanim ta prawda do mnie dotarła.
Oboje z Sainingiem przeżywaliśmy ból zbłąkanych kochanków. Poruszaliśmy się pośród pejzażu pełnego cieni, potwierdzając nawzajem swoje istnienie. Kiedyś namiętnie się kochaliśmy. Teraz spoglądaliśmy na siebie obojętnie; wszystkie uczucia, mające rzekomo coś wspólnego z miłością, stopniowo bledły i zamieniały się w jakiś niewyraźny, łzawy sentymentalizm. Żadne z nas już nie gotowało ani nie miało apetytu na jedzenie. Mieszkaliśmy obok siebie jak para niechętnych sąsiadów, nasze życie nabrało jakiegoś trywialnego charakteru. Najmniejsze głupstwo powodowało wybuch głośnej, gwałtownej kłótni. Idole wywoływali w nas szyderczy śmiech. Nasze życie było wariackie; przestaliśmy rozumieć znaczenie cierpienia.
Od czasu do czasu zdarzały nam się nagłe napady czułości – ja prosiłam go, by skończył z heroiną, a on błagał mnie, bym przestała pić; w takich chwilach łzy płynęły nam strumieniami po policzkach.
Pewnego dnia Saining niespodziewanie oświadczył, że zaangażowali go na występy w jednym z nowo rozwijających się miasteczek w okolicach naszego miasta. Powiedziałam, że to za daleko, żeby dojeżdżał codziennie autobusem, i poradziłam mu, żeby wynajął coś na miejscu.
– Daję ci dwa miesiące – oznajmiłam. – Jeśli nie rzucisz heroiny, sama zacznę ćpać.
Odkąd został „gwiazdą”, zrobiliśmy się wobec siebie grzeczniejsi. Zamiast wynająć mieszkanie w miasteczku, Saining codziennie spędzał cztery godziny na dojazdach. Jeśli ćpał, robił to niemal niezauważalnie, ja też piłam trochę mniej. Jednak zbyt często wpadaliśmy w letarg, a ja po raz pierwszy zaczęłam poważnie myśleć o śmierci. Miałam nadzieję, że umrę śmiercią naturalną, we śnie. Byłam przekonana, że w życiu spotkało mnie dużo szczęścia, że dobrze się bawiłam i że w gruncie rzeczy zbytnio nie cierpiałam. Tylko ostatnio zaczęłam się martwić o pieniądze. Moje pożądanie spotykało się z odrzuceniem – przez zachowanie mojego faceta w końcu sama straciłam zainteresowanie seksem. Czasem nawet kąpiel wydawała się zbyt dużym wysiłkiem. Równie dobrze mogłabym być martwa.
Pewnego dnia, pod wpływem impulsu, pojechałam sama do tamtego miasteczka. Zobaczyłam wielkie plakaty z podobizną Saininga, wiszące na kilku restauracjach. Nie miałam pojęcia, kiedy powstały te portrety. Zrobił z siebie „gwiazdę rocka” – cóż za absurdalny pomysł; ten Saining, którego znałam, nigdy by się na coś takiego nie zgodził.
Poszłam obejrzeć jego występ. Stwierdziłam, że nie tylko dalej podążał tą samą, zgubną drogą, lecz w dodatku zaczął szukać poklasku. Wszystko, co robił, było obliczone na przyciąganie uwagi publiczności – może działał celowo, może było mu wszystko jedno, a może po prostu musiał się tak zachowywać, żeby zarobić na życie. Nie wiedziałam. Nie znałam ani jednej piosenki z tych, które śpiewał; cały występ był kompletnie kretyński.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, a najśmieszniejszy ze wszystkiego był jego zespół. Składał się z paru tutejszych nastolatków, którzy mieli nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat, synków chłopów, którzy posiadali trochę własnej ziemi, w czasie reform pobudowali sobie domy i wzbogacili się na ich wynajmie. Nie miałam pojęcia, jakim sposobem Saining zdołał w tak krótkim czasie zrobić z siebie lidera grupy wiejskich chłopaków. Ich samych zresztą rozumiałam jeszcze mniej. Chociaż ich występy nieodmiennie bardziej przypominały próby niż właściwe koncerty, i tak byłam pod wrażeniem. Skąd pochodzili? Jak nauczyli się grać?
Читать дальше