– A jeśli przeze mnie straciliśmy wszystko? – zapytał.
Nancy uśmiechnęła się.
– W życiu wszystko przychodzi i wszystko przemija – powtórzyła słowa Franka. – Ale na koniec, wszystkie rachunki muszą się zgadzać. Jeśli nie, to jaki sens miałoby życie?
Junior spojrzał na nią uspokojony. Zaczynał się rozluźniać. Napięcie, które ściskało mu żołądek, zaczęło mijać.
– Czy chcesz powiedzieć, że i oni zapłacą? – zapytał mając na myśli porywaczy.
Nancy wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Juniora z czułością.
– Zaufaj, Junior.
– Oczywiście. Dokąd jedziemy? – zapytał.
Dziewczyna odpowiedziała tonem przewodnika po mieście.
– Proszę państwa, jedziemy w kierunku Coney Island. Za chwilę przejdziemy most Verrazzano, jeden z najdłuższych wiszących mostów na świecie.
Była prawie wesoła i zaraziła swoim stanem ducha Juniora.
– Cieszę się, że wracam do domu – wyznał. – Były momenty, kiedy myślałem o najgorszym.
– Wszystko skończone – zapewniła.
Kiedy minęli most, Nancy wjechała w Ericson Drive i jechała dalej aż do Drier Offerman Park. Skręciła w małą uliczkę i zaparkowała przed barem.
– Co robimy?
– Zadzwonimy do dziadka – odpowiedziała wysiadając z samochodu i dając mu znak, żeby zrobił to samo.
Wtedy właśnie zobaczyła buicka José Vicente, który zatrzymał się tuż za nimi. Za kierownicą siedział Sean. Olbrzym wysiadł i uściskał Juniora.
– Nie wiedziałam, że miałam eskortę – zdziwiła się.
– Im mniej się wie, tym lepiej – zażartował José Vicente.
– Nie traciliśmy cię z oczu – powiedział Sean. – I nie tylko my.
Nancy rozpoznała Carmine Russo w drugim samochodzie, który zaparkował za nimi.
– Ruszyło całe wojsko – zażartowała.
– Ale ty miałaś osobistą ochronę – stwierdził José odciągając ją na stronę. – Co tam robił Antonio Corallo w dodge’u?
Nancy spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie wiem, o czym mówisz – skłamała.
– A jednak w dodge’u był Antonio Corallo.
– Przypadek. Teraz muszę zadzwonić do Franka – ponagliła go.
– Nie ma potrzeby.
– Jeszcze jedna niespodzianka?
– Jeśli chcesz tak to nazwać.
– Jedziemy prosto do domu?
– Jedziemy prosto na lotnisko.
– Dlaczego? – zareagowała zdezorientowana.
– Ponieważ tam czeka na was Frank.
– A okup, który miał zostać zapłacony, jak tylko Junior przekroczy bramę w Greeenwich?
– Joe La Manna dostał to, czego żądał. Frank Latella dotrzymuje słowa. Zawsze.
Nancy przygryzła dolną wargę. Przyszło jej do głowy, że Frank wymyślił jakąś diabelską sztuczkę, aby nie płacić okupu.
– Dlaczego na lotnisko? – zapytała domyślając się powodu tego niecodziennego wezwania, mając jednak nadzieję, że Sean i José rozwieją jej obawy.
– Rodzina Latella wraca do Włoch – stwierdził Sean, kładąc jej na ramionach swe silne ręce, jakby ją chciał ochronić. – A ty należysz do rodziny. Ja zostaję – dodał pośpiesznie…
Decyzja była nieodwołalna, musiała ją zaakceptować.
– Bez ciebie? – powiedziała, a cały jej świat w tej sekundzie zawalił się.
– Beze mnie, skarbie. I to natychmiast – podsumował Sean zapraszając ją do buicka.
Frank Latella usiadł wygodnie w fotelu, przymknął oczy, wciągnął rześkie, wieczorne powietrze, przesiąknięte zapachem mokrej ziemi i delikatną wonią róż opadłych po krótkiej i zbyt gwałtownej burzy; w jednej chwili pod wpływem tego mrowiącego uczucia życia powrócił w czasy dzieciństwa. Ujrzał siebie obok matki, wdychał to samo powietrze, pełne kolorowych nadziei i marzeń. Jakżeż to wszystko było proste w wyobraźni! I mniej bolesne.
– Zasnąłeś, prawda? – zapytał go jakiś głos.
Podskoczył na dźwięk tego głosu, który przypominał mu głos matki. Z tyłu, za nim stała Sandra, która pochyliła się i pogłaskała go po dłoni. Otworzył oczy. Kolorowe ozdoby z papieru, dekoracja przyjęcia wydanego przez don Antonina Persico z okazji jego powrotu, smutno zwisały z mokrych jeszcze od deszczu gałązek glicynii.
– Czekałem na ciebie – odpowiedział biorąc w swe ręce przeźroczystą dłoń żony, podnosząc ją do ust i muskając pocałunkiem.
Kobieta usiadła obok niego i spojrzała z uśmiechem, pełnym wdzięczności i miłości.
– Jak się czujesz? – zaniepokoiła się. – Tak mało zjadłeś.
Mówiła z oddaniem, z czułością, bawiąc się sznurem cennych pereł sięgającym aż do miejsca, w którym suknia z jedwabiu w czarne roślinne wzory układała się w gęste, plisowane fałdy. Wiek, przyzwyczajenia i wysoki poziom cholesterolu kazały Frankowi unikać obfitych i ostrych sycylijskich potraw. Podejrzewał także, że ma anginę pectoris, ale to zachował dla siebie.
– Tylko młodzi mogą stawić czoła tym bachanaliom jadła – zauważył uśmiechając się smutno. – Ale bardzo mi się podobało – dodał, zadowolony w głębi serca, że przyjęcie wreszcie się skończyło.
Don Antonino Persico przygotował wszystko w wielkim stylu z okazji tego niespodziewanego powrotu do Castellammare wielkiego Franka razem z rodziną. Sprowadził z Trapani kucharza wraz z pomocnikami, paru kelnerów oraz zaprosił wielu wpływowych przyjaciół.
Na tej wyspie wciąż żyły stare zwyczaje, o których on zapomniał. Najbardziej rozpowszechnionym i uświęconym był zwyczaj świętowania powrotu przyjaciół. Nie brano pod uwagę zmęczenia podróżą, problemów, trosk, potrzeby samotności. Naprawdę poczuł się lepiej teraz, kiedy przyjęcie definitywnie dobiegło końca, opatrznościowo przerwane przez burzę, która orzeźwiła powietrze. Teraz, na tarasie oddanej do ich dyspozycji sypialni mógł wreszcie odpocząć i pomyśleć.
– Dałeś do zrozumienia, że wróciłeś z zamiarem pozostania – powiedziała. – To prawda? – zazwyczaj przyjmowała bez dyskusji jego postanowienia, ale tym razem pytanie samo się nasunęło, ponieważ decyzja była zbyt poważna i mogła zmienić całe jej życie.
– Musiałem przecież coś powiedzieć – zaoponował bez przekonania.
– Mogłeś powiedzieć coś innego – była smutna, rozgoryczona.
Frank wypił łyk wody z kryształowego kieliszka.
– Nie było to oświadczenie zbyt stanowcze – próbował ją uspokoić. – Taka sobie gadanina. Bez konkretnych zobowiązań.
Sandra westchnęła z ulgą.
– Widzisz, Frank, nigdy nie przysparzałam ci kłopotów, a nie chciałabym zacząć teraz. Wiem, że przeżywamy trudne chwile. Może jest to najtrudniejszy okres w naszym życiu. Ale myśl, że resztę swojego życia mam spędzić na wygnaniu, na tej wyspie, przeraża mnie, Frank. – Kontynuowała z oczami błyszczącymi ze wzruszenia. – Czuję się tu nieswojo.
Mężczyzna pocieszył ją głaszcząc po twarzy.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Uśmiechnęła się przez łzy, które zaczęły jej płynąć po policzkach.
– Naprawdę? – zapytała.
– Czy nie dotrzymałem kiedyś jakiejś obietnicy?
– Nigdy tak nie było.
– Nie będę zaczynał w moim szacownym wieku.
Sandra otarła łzy.
– Bo jedno to opłakiwać tę ziemię mieszkając w Nowym Jorku, a drugie to żyć na niej tu, z perspektywą pozostania na zawsze. Ja urodziłam się w Ameryce. Moim domem jest Greenwich. Niezbyt dobrze rozumiem ten język. A jeszcze gorzej nim mówię. Moje miejsce jest tam, za oceanem – po raz pierwszy od ich poznania Sandra polemizowała z decyzją męża.
– Doskonale wiem, gdzie jest twoje miejsce – odrzekł stanowczo.
Читать дальше