Coraz częściej płatni zabójcy byli zastępowani przez prawnych prokurentów, którzy zamiast broni używali pakietów akcji. Było jasne dla wszystkich, że La Manna zażąda przelania na swoje konto wszystkich akcji spółek Latelli.
– La Manna zażąda wszystkiego, co nasza rodzina posiada – sprecyzował. – Wszystko w zamian za Juniora. Zebrałem was tutaj, ponieważ jesteśmy współudziałowcami niektórych przedsiębiorstw. Należy podjąć odpowiednie kroki, aby zminimalizować wasze straty – kontynuował Latella. Następnie zwrócił się do José Vicente. – Klub należy do ciebie w pięćdziesięciu procentach. Pomyślałem, że mógłbyś zapewnić sobie drugą połowę za symboliczną sumę. Chyba, że odpowiada ci jako wspólnik ktoś z rodziny Chinnici – potrafił jeszcze zażartować.
– Zgoda – podziękował José. – Zgadzam się z każdą twoją decyzją.
– Nie mamy dużo czasu. Należy działać natychmiast. Moi prawnicy są do waszej dyspozycji. Jeśli o ciebie chodzi, Sean – dodał zwracając się do Irlandczyka – radzę ci przejąć w całości restauracje, których jesteś wspólnikiem, zanim La Manna położy na tym łapę. A ty, John – zwrócił się do Galante – będziesz musiał mi odstąpić akcje, które posiadasz. Należą do spółki, którą La Manna będzie chciał przejąć w całości. Jesteś szczerym i zaufanym przyjacielem. Odważnym chłopcem. Spłacę cię co do grosza.
John Galante skinął ręką, że się zgadza i dodał:
– Nie ma sprawy.
– Jeśli uznasz, że będzie to dla ciebie korzystne, możesz z nim pracować. Nie jestem w stanie zapewnić wam przyszłości – kontynuował zwracając się do wszystkich. – To dotyczy każdego z was. Zwolnijcie także waszych chłopców z jakichkolwiek zobowiązań. Od tego momentu mogą wybierać nowego pana. Frank Latella zamyka z powodu zaprzestania działalności – zaryczał ironicznie stary lew, aby ukryć wzruszenie i tym żartobliwym stwierdzeniem rozładować dramatyczną i poważną atmosferę.
Latella przypominał generała planującego bezwarunkową kapitulację narzuconą mu przez nieprzyjaciela.
Telefon porywaczy uczynił klęskę bardziej realną i okrutną, ale również uchylił wrota nadziei.
Dzwonił Charly Imperante. Odpowiedział John Galante.
– Frank chce rozmawiać ze swoim wnukiem, zanim rozpocznie jakiekolwiek negocjacje – rzucił John energicznym głosem.
– Zgoda – powiedział Charly.
John przekazał słuchawkę Latelli. Głos Juniora, jasny i głęboki, skandował:
– Czuję się dobrze. Powiedzieli, że będę mógł szybko wrócić do domu. Mam ci powiedzieć, że aby tak się stało, musisz natychmiast przyjąć ich warunki. Wiem, że postąpisz słusznie – powiedział zdecydowanie i z dumą.
– Jutro będziesz z powrotem w domu, chłopcze – zapewnił go. – Masz moje słowo. A teraz daj mi Charliego.
Charly Imperante i Frank Latella znali się dobrze. Razem pracowali i byli przyjaciółmi. Teraz rozmawiali, stojąc po dwóch różnych stronach barykady, ale rozmawiali z nieukrywanym szacunkiem.
– Zajmujesz się teraz porywaniem dzieci – rzucił mu Frank.
– To nie był mój pomysł.
– I tak gówno.
– Wojna to gówno. Świat to gówno. My wszyscy jesteśmy gównem.
Frank przełknął ślinę, ale ucisk w piersiach nie zelżał.
– Uważaj, żeby chłopcu nic się nie stało.
– Jest bardzo dobrze traktowany. Bądź spokojny. Nie rób głupstw, a chłopcu nie spadnie włos z głowy.
– Zgoda, Charly.
– Joe ma dla ciebie dokładne warunki. Dam ci go.
– Nie – zaoponował stary. – Tym zajmą się moi prawnicy. Mają rozkaz zaakceptować jego warunki. Chcę jutro widzieć Juniora w domu.
– Pokonałem cię, stary – warknął La Manna w słuchawkę. – Jesteś skończony! – ryczał śmiejąc się wulgarnie na całe gardło.
– Wiem – wymruczał Latella, zanim odłożył słuchawkę. – To naprawdę koniec – dodał zwrócony do swoich ludzi, którzy spoglądali po sobie bezradni i zdezorientowani.
– Co zrobisz? – zapytał José Vicente.
– Teraz idę odpocząć – zakończył Frank. – Jestem bardzo zmęczony.
Nancy prowadziła pontiaca koloru barwinka. Był wspaniały, słoneczny dzień i mimo oczekującego ją zadania była wyjątkowo spokojna, prawie szczęśliwa. Pozostawiła za sobą Brooklyn, przejechała przez most Verrazzano i przez Staten Island dojechała do Clove Lakes Park. Zgodnie z planem zatrzymała się w pobliżu budki telefonicznej. Jej zadanie było proste: miała przejąć Juniora i wrócić do domu, przedtem zaś zadzwonić i powiadomić o uwolnieniu. W Coney Island dołączyć mieli do nich Sean i Carmine Russo, aby eskortować ich do rezydencji w Greenwich. Dopiero wtedy pełnomocnik La Manny miał opuścić biura prawników Latelli z dokumentami potwierdzającymi przekazanie wskazanej spółce całego majątku Franka. To Joe La Manna wybrał Nancy do tej delikatnej operacji, a Latella natychmiast zaakceptował.
Nancy wysiadła z samochodu, weszła do budki telefonicznej, spojrzała na zegarek: brakowało około minuty do umówionego spotkania. Była ciekawa, czy wśród strażników Juniora był również ten wulgarny typ, śmierdzący czosnkiem, który uszczypnął ją w policzek. Był i prowadził nadjeżdżającego właśnie forda. Nancy włożyła monetę, wykręciła numer w Greenwich. Po pierwszym sygnale odezwał się Frank Latella.
– Junior wysiada z auta – opisywała dokładnie. – Zbliża się. Czuje się dobrze. Tak. Teraz wsiada do mojego samochodu. Trzech ludzi La Manny obserwuje go z samochodu. Ten przy kierownicy patrzy w moją stronę.
– Wracaj do domu, Nancy. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Dobrze się sprawiłaś.
Nancy odłożyła słuchawkę i podeszła do pontiaca. Spojrzała na zaparkowanego forda i zobaczyła, jak mężczyzna siedzący za kierownicą wychyla się z auta, uśmiecha się do niej obleśnie, otwiera dziurawą paszczękę i sprośnie oblizuje się.
Zrobiło jej się niedobrze, spuściła wzrok i wsiadła do auta obok Juniora.
– Przykro mi – powiedział chłopak siedząc nieruchomo jak kukła.
– Nie ma powodu – próbowała go uspokoić. – Wszystko idzie dobrze.
Zapaliła silnik i poczekała, aż ford oddali się w przeciwnym kierunku. Tak zostało ustalone. Mężczyzna za kierownicą przejeżdżając koło niej po raz ostatni uczynił w jej kierunku sprośny gest, ale tym razem Nancy odpowiedziała mu uśmiechem. Zdążyła przyjrzeć się dwóm pozostałym porywaczom: młodym mężczyznom o ponurych twarzach i pustych spojrzeniach.
– Dobrze się czujesz? – zapytała chłopca.
– Tak – odpowiedział nie ruszając się.
– Zrobili ci krzywdę?
– Ograniczyli się do szyderstw – mówił zrywami, zmienionym głosem, cały czas szarpiąc kartki książki do historii, którą miał ze sobą od dnia porwania. – Dotrzymywała mi towarzystwa – dodał.
Nancy obserwowała we wstecznym lusterku oddalającego się forda, później spostrzegła ciężarówkę „Dodge”, która pojechała za nim. Za kierownicą tego kolosa siedział Antonio Corallo. Nie był to ten sam łagodny, skory do żartów mężczyzna, którego znali klienci klubu Dominici. Jego twarz była twarda, zdecydowana. Wymienił z Nancy porozumiewawczy znak, którego Junior nie zauważył.
– Wszystko skończone, Junior. Zapomnij – upomniała go.
– Ile kosztowało?
– Co?
– Okup za mnie.
– O czym ty myślisz?
– Przykro mi – powtórzył chłopiec.
– Na twoim miejscu nie przejmowałabym się tak bardzo.
Była spokojna. Wierzyła w starego Franka, w jego mit, w legendę, że jest niepokonany. Samochód poruszał się szybko i pewnie w intensywnym ruchu na Clove Road w kierunku Brooklynu.
Читать дальше