– Okay – powiedział, myśląc że jeśli Frank chciał zdradzić Toniemu swoje sekretne schronienie, musiał mieć ku temu powody.
– Sądzisz, że to nieostrożność? – zapytał.
José machnął ręką, co mogło oznaczać wszystko i nic.
– Jeśli musisz z nim porozmawiać – zareplikował – to jest to dobre miejsce.
– Lepiej nie posługiwać się telefonem – podsunął Frank. – Od kiedy ten łajdak Kefauver wbił sobie do głowy, że nas złapie, nie mam zaufania do telefonów.
Kefauver prowadził na polecenie senatu pedantyczne śledztwo w sprawie fałszywych spółek. Działający energicznie i uczciwie senator wpędził w kłopoty największe rodziny. Pomocy udzielił mu Albert Chinnici, Diamond Al. Jego sława kobieciarza przyczyniła się do nadania mu przezwiska Kogut. Popisując się swoją męskością bez zahamowań i bez środków zabezpieczających, zaraził się syfilisem. Choroba po okresie utajonym znajdowała się w fazie, z której nie ma już odwrotu. Pomoc najlepszych specjalistów w tej dziedzinie okazała się spóźniona. Stary Kogut okresy jasności umysłu przeplatał z okresami gorączkowego szaleństwa. Wezwany przed komisję śledczą, która prowadziła dochodzenie w sprawie Cosa Nostra do złożenia wyjaśnień, Albert Chinnici złożył kompromitujące deklaracje dając do zrozumienia, że ma bardzo wiele do opowiedzenia. Adwokatom organizacji udało się udowodnić, że niektóre jego opowieści były wytworami chorego umysłu, lecz senator Kefauver był zdecydowany sprawdzić, co się kryje za tymi wszystkimi usprawiedliwieniami. Zaświadczenia lekarskie przekonały go o tym, iż choroba jest prawdziwa, ale nie przekreśliły wagi złożonych wyjaśnień. Argumentacje adwokatów nie robiły żadnego wrażenia na tym błyskotliwym prawniku. Dlatego też udało mu się ponownie sprowadzić Alberta Chinnici przed oblicze komisji. Wobec tego bossowie pozostałych rodzin zebrali się, aby dokonać dokładniejszej analizy sytuacji. Jednogłośnie postanowiono uciszyć Koguta na zawsze.
– Co cię tak niepokoi, José? – zapytał Frank z uśmiechem.
– Zdrajcy – odpowiedział olbrzym.
– Masz na myśli konkretną osobę? – nalegał Frank, który chciał uzyskać potwierdzenie własnych wątpliwości.
José pokręcił głową.
– Myślę o kimś, ale za wcześnie na podawanie nazwisk.
Art Buchman znęcał się nad resztkami ostatniego Davidoffa jakby to było serce najgorszego wroga. Cenny relikt przesuwał z jednej strony mięsistych, dużych warg na drugą, nie wypuszczając, nie połykając, nie rozgryzając. Ten był ostatnim z szeregu podarowanych mu przez Franka Latellę po jego powrocie z Londynu. Art Buchman był wreszcie sam w biurze komendy policji. Dzień był wspaniały, wiatr przegnał na wschód ciężkie, ciemne chmury, niebo było niebieskie, powietrze czyste, a słońce ostre. Tymczasem w nim szalała burza, którą próbował wyładować serią przekleństw ze swojego bogatego repertuaru. Bez spodziewanego rezultatu. Ta cholerna rzeź przed Plaza, która w rzeczywistości znaczyła mniej niż strącenie kilku kręgli w kręgielni znajdującej się pod jego mieszkaniem, komplikowała mu życie. Nazajutrz miał się udać na wakacje do Europy. Już od trzech lat obiecywał Sophie tę podróż, z pobytem w Ravensburg, niemieckim mieście, z którego wyruszyli wiele lat temu na podbój świata ich rodzice.
Chcieli zobaczyć baszty na murach obronnych, kościół Świętego Jodoka, odwiedzić wielu krewnych. Mieli zamiar zwiedzić także Wiedeń, Paryż i nawet Wenecję. Ale ta idiotyczna historia z Plaza groziła przesunięciem podróży. I w tym wypadku mogliby powrócić do tego tematu dopiero za rok. Komisja senacka krążyła po omacku, Kefauver szalał i trzymał w napięciu Departament Stanu. Prokurator okręgowy żądał od pracowników szybkich rozwiązań i nie szczędził ironicznych i sarkastycznych uwag. Do tego jeszcze adwokat Franka Latelli, który chciał mieć szczegółowe relacje i informacje z pierwszej ręki.
Art Buchman musiał rozwikłać tę pogmatwaną intrygę, nie dlatego, by oddać w ręce sprawiedliwości stanu Nowy Jork jednego lub dwóch przestępców, ale by zapewnić sobie okres względnego spokoju.
Gdyby nie komisja senacka, moralizowanie i nerwowość Kefauvera, Art Buchman miałby do czynienia ze zwykłą sprawą, którą mógłby ukryć tasując dowolnie karty. Przede wszystkim były to sprawy rodzinne i powinny zajmować się nimi tylko zainteresowane strony. Wdowa i sieroty po Calogero Pertinace niewiele mogły żądać, ale Frank, wiedział to z własnego doświadczenia, sam uregulowałby swoje rachunki.
Tymczasem jego telefon był na gorącej linii. W ciągu ostatnich pięciu minut dzwoniła żona, która chciała, by wrócił do domu i pomógł jej w pakowaniu walizek, trzech reporterów, pijak, który twierdził, że jest zabójcą z Plaza, i John Galante, który zaprosił go na kolację do pizzerii na Staten Island. John Galante był jednym ze współpracowników Franka Latelli, kapitan Art Buchman nie mógł mu odmówić. Przerwał swoją wulgarną litanię przekleństw, nie dlatego żeby zabrakło mu inwencji, jego repertuar był niewyczerpany, ale nie mógł spóźnić się na spotkanie z „porucznikiem” Franka.
Do pizzerii przyszedł przed czasem. Był po cywilnemu, nikt go tu nie znał. Miał ciemnoszary, skromny garnitur, który maskował jego atletyczną sylwetkę. Twarz miał pospolitą, banalną, charakterystyczne były jedynie za duże usta i zbyt jasne oczy, które mogły sprawiać fałszywe wrażenie łagodnych, a nawet dobrotliwych.
Człowiek Latelli, ociężały na skutek przejadania się, czekał na niego przy stoliku w kącie, pochłonięty lekturą wiadomości hippicznych w gazecie codziennej. Policjant usiadł naprzeciw niego. Był to dobry stolik w tym zatłoczonym i urządzonym z prostotą lokalu.
– Od razu ci powiem, że nie wiem, co za chuj chce wykończyć twego bossa – wystartował Art, który chciałby jak najszybciej zamknąć nieprzyjemną sprawę.
John Galante spojrzał na niego i uśmiechnął się promiennie.
– W czym problem, Art? – zapytał ze słodyczą.
– Ty jesteś moim problemem – zawarczał.
– Jesteś zawsze taki zabawny, Art – zaśmiał się złośliwie, pochylając się ku niemu i poklepując go serdecznie po ramieniu. – Ja cię zapraszam, abyśmy zjedli coś razem, a ty się wściekasz.
Policjant spoglądał na niego bezradnie, starając się zachować spokój.
Ten łobuz wiedział, że kłamie, ale nie potrafił zrezygnować z urządzenia zwyczajowej sceny. Mężczyźni patrzyli sobie w oczy bez wrogości, ale i bez sympatii.
Policjant, którego niemieckie pochodzenie widoczne było w jasnych włosach i jasnej karnacji, i mafioso o miękkich rysach południowca, gęstych ciemnych włosach i oliwkowym odcieniu skóry, znali się od co najmniej dwudziestu lat, gdy Galante przyjmował zakłady na wyścigach konnych, a Buchman, świeżo po szkole, wierzący święcie w głoszone tam zasady, złapał go na gorącym uczynku w czasie jednego ze swoich pierwszych patroli. Obydwaj byli po czterdziestce, ale Art wyglądał znacznie młodziej. Więcej ich łączyło niż dzieliło. Z biegiem lat ich wzajemne stosunki ewoluowały, ale pozostali dla siebie obcymi, nie rozumiejącymi się ludźmi.
– Nie mogę jeść twojej gównianej pizzy – wymamrotał. – Mam potem problemy z żołądkiem.
Za jego plecami zręczny pizzaiolo przygotowywał bez ustanku pizze i calzoni.
– Spaghetti z masłem i pulpety – zamówił u uśmiechniętej dziewczyny, która wyliczyła mu wszystkie dania dnia. – I piwo – zakończył.
John Galante skrzywił się z niesmakiem i wybrał bakłażany z parmezanem oraz czerwone corvo z Salaparuta.
Читать дальше