– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Patterson. – Opowie mi pan po drodze, jak to jest, kiedy się ma dwadzieścia lat.
– Serwus, Tony – powiedział Bunner. – O której mam przyjść jutro? Dziewiąta rano?
– Może o wpół do jedenastej – wtrąciła Lucy. – To zupełnie wystarczy.
Bunner spojrzał na 01ivera.
– O wpół do jedenastej – powtórzył.
Ruszyli razem z Pattersonem ścieżką prowadzącą w stronę hotelu – wysoki, powolny w ruchach, ociężały mężczyzna i zwinny, smukły, czarny chłopak w płóciennych tenisówkach poplamionych od trawy. Lucy i Oliver patrzyli za nimi przez chwilę w milczeniu.
„Ten chłopak jest zanadto pewny siebie – myślała Lucy wpatrując się z daleka w pełną wdzięku postać. – Żeby przyjść prosić o posadę w podkoszulku!” Miała ochotę okazać 01iverowi niezadowolenie z powodu tego Bunnera. „Mógł przynajmniej tak to urządzić, żebym była obecna przy rozmowie” – pomyślała z niechęcią, ale zdecydowała, że nie będzie mu robić żadnych wyrzutów. Już się stało. Znała 01ivera zbyt dobrze, aby móc wierzyć, że potrafi wpłynąć na zmianę jego postanowienia. Będzie musiała spróbować dać sobie radę z tym młodym człowiekiem na własną rękę.
Skuliła się w ramionach i potarła dłońmi obnażone uda.
– Zimno mi – powiedziała. – Pójdę coś na siebie narzucić. Wszystko już zapakowałeś?
– Tak, mniej więcej – odparł Oliver. – Zostało tylko parę drobiazgów. Pójdę do domu razem z tobą.
– Tony – zwróciła się Lucy do syna. – Ty także powinieneś coś włożyć, jakieś spodnie, no i buty.
– Nie, mamo…
– Tony – powtórzyła z naciskiem. Przyszło jej na myśl, że chłopiec nigdy się nie opierał poleceniom ojca.
– No dobrze, dobrze – ustąpił Tony i pierwszy poszedł w kierunku domu, brodząc z rozkoszą bosymi stopami w chłodnej, gęstej trawie.
W sypialni, gdzie znaleźli się tylko we dwoje z Lucy, 01iver kończył swoje pakowanie. Nie robił z tego wielkiego obrządku i nigdy nie zabierało mu to wiele czasu, ale kiedy już zapakował torbę podróżną, wyglądała ona tak schludnie i porządnie, jakby pakowanie było dziełem maszyny, a nie człowieka. Lucy zazwyczaj pakowała i rozpakowywała swoje walizki w nerwowych zrywach nieudolnej energii, toteż była przekonana, że 01iver ma w rękach jakiś wrodzony zmysł sprawności i porządku. Podczas gdy on zajęty był pakowaniem, Lucy zdjęła sweter i kostium kąpielowy i przyglądała się odbiciu swego nagiego ciała w wysokim lustrze.
„Starzeję się – myślała przypatrując się sobie. – Na udach widać już pierwsze, przytajone znaki czasu. Muszę więcej chodzić. I więcej spać. I nie powinnam o tym myśleć. Trzydzieści pięć lat!”
Zabrała się do szczotkowania włosów, które sięgały nieco poniżej ramion, bo tak się podobało 01iverowi. Ona wolałaby je przyciąć trochę krócej, zwłaszcza na lato.
– 01iver… – zagadnęła nie przestając szczotkować włosów i patrząc na niego w lustrze.
Do torby postawionej na łóżku 01iver wkładał szybko i porządnie kopertę wypchaną papierami, ranne pantofle i sweter.
– Co takiego?
Zatrzasnął zamek i ściągnął energicznie pasek, jakby dociągał koniowi popręg.
– Bardzo nie chcę, żebyś wracał do domu.
Podszedł i stanąwszy za jej plecami objął ją od tyłu. Poczuła na ciele jego ręce, chłodne dotknięcie ubrania na plecach. Stłumiła w sobie nagły dreszcz obrzydzenia.
„Jestem jego własnością – pomyślała. – Nie powinien się zachowywać tak, jakbym była jego własnością.”
01iver pocałował ją w szyję, pod uchem.
Masz cudny brzuszek – powiedział pieszcząc go dłońmi i całując ją.
Obróciła się w jego ramionach i przylgnęła do niego.
– Zostań jeszcze tydzień – wyszeptała.
Słyszałaś, co mówił Sam? Muszę zapracować na jego rachunek. On wcale nie żartował – dodał głaszcząc delikatnie jej ramię.
– Przecież jest dosyć ludzi w drukarni…
– Ale wszyscy ci ludzie wypryskują z drukarni na herbatkę już o drugiej godzinie, jeżeli mnie tam nie ma – odparł dobrodusznie. – Cudownie się opaliłaś.
– Nie cierpię być sama. Nie potrafię być sama. Jestem na to za głupia.
Roześmiał się i przycisnął ją mocniej do siebie.
– Przecież ty wcale nie jesteś głupia.
– Właśnie że jestem. Ty mnie nie znasz. Kiedy zostaję sama, mój mózg robi się od razu podobny do wyżętej ścierki. Nienawidzę lata. W lecie jestem jak na wygnaniu.
– Ale za to ja uwielbiam kolor twojej skóry w lecie – rzekł 01iver.
Lucy poczuła ukłucie złości o to, że ją traktował tak lekko.
– Jak na wygnaniu – powtórzyła z uporem. – Każde lato to moja Elba.
01iver znowu się roześmiał.
– No, widzisz, wcale nie jesteś głupia. Żadnej głupiej kobiecie coś podobnego nie przyszłoby na myśl.
– Jestem po prostu oczytana. Ale głupia. I będę taka samotna.
– No, no, Lucy… Odsunął się od niej i zaczął się kręcić po pokoju zaglądając do szuflad i różnych zakamarków, aby się upewnić, że niczego nie zapomniał. – Przecież nad jeziorem mieszkają setki ludzi – rzucił na pocieszenie.
– Tak, setki czupiradeł. Babska, z którymi mężowie już nie mogą wytrzymać. Wystarczy popatrzeć, jak wysiadują na hotelowym tarasie wszystkie razem. Ód razu widzę jak żywych ich mężów, tam, w mieście. Ryczą po prostu z uciechy.
– Przyrzekam ci, że nie będę ryczał z uciechy – przerwał jej 01iver.
– Chcesz może, żebym kultywowała znajomość z panią Wales? Dla ćwiczenia umysłu i gromadzenia zapasu historyjek, którymi w zimie będę mogła zabawiać towarzystwo przy brydżu u Pattersonów?
Oliver zawahał się.
– No, wiesz – powiedział lekkim tonem – nie brałbym tego aż tak poważnie. – Znasz przecie Sama…
– Chciałam tylko, żebyś się orientował, że ja się orientuję – rzekła Lucy, wiedziona jakimś niezrozumiałym pragnieniem wprawienia Olivera w zakłopotanie. – I że mi się to nie podoba. Mógłbyś powiedzieć o tym Samowi w powrotnej drodze, skoro już wszyscy są dzisiaj tacy niesamowicie szczerzy.
– Doskonale. Wspomnę mu o tym, jeżeli ci tak zależy. Lucy zaczęła się ubierać.
– Chciałabym wrócić do domu razem z tobą. Teraz, zaraz. Oliver otworzył drzwi do łazienki i zajrzał tam.
– No, a co z Tony’m? – zapytał.
– Zabierzemy go ze sobą.
– Ależ pobyt tutaj tak dobrze mu robi!
Wrócił z łazienki zadowolony, bo i tam nic nie zostawił. Nigdy niczego nie zostawiał, nigdzie. Ale też nigdy nie zaniedbywał tego ostatniego, szybkiego przeglądu.
– Jezioro, słońce… – kończył przerwaną myśl.
– Wiem doskonale, że jezioro i słońce. – Lucy schyliła się i wciągała na nogi mokasyny czując przyjemny chłód skóry przylegającej ciasno do bosych stóp. – Ale wydaje mi się, że ojciec i matka, kiedy będą z nim razem, zrobią mu jeszcze lepiej niż jezioro i słońce.
– Kochanie – powiedział 01iver łagodnym tonem – zrób coś dla mnie.
– Co takiego?
– Przestań już o tym mówić.
Włożyła bluzkę. Bluzka miała długi rząd guziczków na plecach, więc Lucy podeszła do Olivera i odwróciła się, żeby je zapiął. W milczeniu, automatycznie, zaczął zapinać od dołu, poruszając palcami szybko i zręcznie.
– Nie mogę po prostu o tym myśleć, że będziesz się obijał sam w dużym, pustym mieszkaniu. A poza tym zawsze się przepracowujesz, kiedy mnie nie ma.
Читать дальше