– Obiecuję ci, że nie będę się przepracowywał – rzekł Oliver. – Coś ci powiem… Spróbuj przez jeden tydzień. Zobaczysz, jak się będziesz czuła. Czy Tony będzie się poprawiał. I wtedy, jeżeli zechcesz wrócić do domu…
– To co?
– Wtedy zobaczymy – dokończył O1iver.
Zapiął ostatnie guziczki i poklepał ją czule po karku.
„Zobaczymy” – powtórzyła. – Za każdym razem kiedy ty mówisz: „Zobaczymy”, wiadomo, że to znaczy: „Nie.” Przecież cię znam.
Roześmiał się i pocałował ją w czubek głowy.
– Ale tym razem to znaczy naprawdę: Zobaczymy.
Lucy odsunęła się od niego i wróciła do lustra, by umalować usta.
– Dlaczego to tak jest – zapytała chłodno – że zawsze robimy to, czego ty chcesz?
– Bo już taki ze mnie staroświecki mąż i ojciec – odpowiedział ubawiony własnymi słowami.
Lucy nakładała na wargi grubą warstwę szminki, wiedziała bowiem, że 01iver tego nie lubi, i chciała chociaż takim drobiazgiem ukarać go za to, że jej odmówił.
– A co będzie – spytała – jeżeli któregoś pięknego poranka ja zechcę się zmienić w nowoczesną żonę?
– Ty się nie zmienisz. – Zapalił papierosa i zauważywszy szminkę na jej ustach, zmarszczył lekko czoło, co było u niego oznaką niezadowolenia. – Nie zmienisz się – powtórzył tym samym, żartobliwym tonem. – Właśnie dlatego ożeniłem się z tobą, kiedy byłaś taka młodziutka. Żebyś nie zdążyła zakrzepnąć we własnych przyzwyczajeniach.
– Nie mów o mnie tak, jakbym była z wosku – obruszyła się Lucy. – To mnie obraża.
– Przysięgam – rzekł 01iver z udaną powagą, unikając świadomie sprzeczki. – Przysięgam, że uważam cię za okropnie nieustępliwą i twardą jak kamień. Czy to ci odpowiada?
– Nie – odparła krótko.
Narysowała kredką przesadnie duży, czerwony łuk i wydymając wargi zaczęła na nich rozsmarowywać szminkę małym palcem. Wprawdzie Oliver nigdy nie powiedział jej słowa na ten temat, ale wiedziała, że nie lubi tych chwil przed lustrem, kiedy jej wargi wyginają się przybierając próżny, zadowolony z siebie wyraz, a czubek palca świeci się tłusto od czerwonego smarowidła. Teraz na złość przedłużała tę chwilę.
– Znamy przecież mnóstwo nowoczesnych małżeństw – podjął na nowo 01iver. Odwrócił się, aby na nią nie patrzeć, udając, że szuka popielniczki. – Obie strony decydują każda na własną rękę. Ile razy widzę jakąś kobietę z niezadowoloną miną, wiem na pewno, że mąż pozwala jej decydować o sobie.
Wiesz, Oliver – rzekła niespodziewanie Lucy – gdybym nie była twoją żoną, to bym cię chyba nienawidziła.
– No, ale pomyśl tylko o tych małżeństwach, które znamy oboje. Mam rację czy nie mam racji?
– Masz rację. Masz rację. Ty zawsze masz rację. – Odwróciła się i wykonała pokorny, ironiczny dyg w jego stronę. – Chylę głowę, bo ty zawsze masz rację.
Oliver roześmiał się, wobec czego ona także musiała się roześmiać.
– Zabawne – rzekł zbliżając się do niej.
– Co jest takie zabawne?
– Jak ty się śmiejesz. Już wtedy, mimo że byłaś młodą dziewczyną… Zupełnie jakby tutaj siedział ktoś inny – dotknął palcem jej krtani – i śmiał się zamiast ciebie.
– Ktoś inny? A jaka ona jest, ta inna?
– Ma głos matowy – mówił Oliver miękko – idąc trochę się w biodrach kołysze i ma rude, niesforne włosy.
– Może wobec tego powinnam przestać się śmiać.
– Nie, nigdy – zaprotestował. – Kocham ten twój śmiech.
– Czekałam na to słowo.
– Kocham?
– Aha. Dawno go nie słyszałam.
Ujęła obu dłońmi klapy jego marynarki i przyciągnęła go lekko ku sobie.
– Żadnemu z dzisiejszych powieściopisarzy nie przyszłoby na myśl użyć tego słowa – powiedział poważnie.
– No więc, dalejże!
– Co: „dalejże”?
– Użyj go. Nie ma tu przecież nikogo.
– Mamo! Tato! – rozległo się z saloniku wołanie Tony’ego. – Już się przebrałem. Jesteście gotowi?
– Za chwilę, Tony – odpowiedział mu Oliver usiłując się uwolnić z rąk żony. – Zaraz wychodzimy.
– Ach, 01iver – szeptała Lucy nie puszczając go. – To takie okropne.
– Co okropne? – zapytał ze zdumieniem.
– Taka jestem od ciebie uzależniona.
– Tatusiu – odezwał się znowu Tony stojąc grzecznie za drzwiami.
– Co takiego, Tony?
– Pójdę do hotelu i tam na ciebie zaczekam. Przejadę się z tobą do bramy.
– Okej – zgodził się 01iver. – Powiedz doktorowi, że będę za pięć minut.
– Klawo jest! 01iver żachnął się.
– Skąd on się tego nauczył? – zapytał cicho.
Lucy wzruszyła ramionami. Na rękawie Olivera widać było lekki ślad szminki, zapewne od jej palca. Postanowiła tchórzliwie nic mu o tym nie mówić. Usłyszeli, jak Tony wychodzi z domu i jak się oddala żwirowaną ścieżką za oknem.
– Tak… – rzekł Oliver rozglądając się jeszcze raz po pokoju. – To by było mniej więcej wszystko. – Podniósł obie torby podróżne i zwrócił się do Lucy: – Otwórz mi drzwi, dobrze?
Otworzyła i wyszli przez salonik na ganek. Salonik był pełen kwiatów, które zasłaniały szpetotę podniszczonych, wynajętych mebli. Woń kwiatów mieszała się z rzeźwym zapachem napływającym nieustannie od strony jeziora. Na ganku Lucy stanęła.
– Mam ochotę się czegoś napić – powiedziała. Właściwie wcale nie miała ochoty, ale w ten sposób mogła odwlec jeszcze o dziesięć minut wyjazd Olivera. Wiedziała, że on się na tym poznał, że zawsze go gniewało albo w najlepszym razie bawiło i niecierpliwiło zarazem to jej nierozsądne, jak twierdził, odkładanie chwili pożegnania. Ale po prostu nie mogła znieść myśli o tym momencie, kiedy odgłos oddalającego się samochodu będzie zamierał na drodze, a ona zostanie tu sama.
– Dobrze – rzekł 01iver po sekundzie wahania i postawił swoje rzeczy na ganku.
On umiał odjeżdżać bez żadnych korowodów, żegnał się tylko raz, ale na serio, i już go nie było. Stał na ganku i patrzył na jezioro, a tymczasem Lucy podeszła do stolika pod ścianą i nalała do szklaneczek whisky, która tam stała w butelce, i trochę wody z lodem.
Z drzew na brzegu jeziora poderwał się w górę jastrząb i począł krążyć nad wodą, powoli, nie poruszając skrzydłami. Z obozu na drugim brzegu znowu dolatywało ciche wołanie trąbki – żołnierska pobudka budząca echa karabinowych strzałów, klęski i zwycięstwa, wzywająca dzieci do zabawy w piłkę lub na lekcję pływania. Jastrząb żeglował spokojnie wśród powietrznych prądów, wyczekując jakiegoś drobnego, lecz fatalnego w skutkach wydarzenia tam w dole – poruszenia się trawy, drgnięcia gałązki – które by odsłoniło obecność jego wieczerzy.
01iver – rzekła Lucy podchodząc do męża z pełnymi szklaneczkami.
– Co?
– He będziesz płacił temu chłopcu? Temu Bunnerowi?
01iver zrobił taki ruch głową, jakby się chciał otrząsnąć z chaotycznych myśli wywołanych widokiem ptaka, który krążył nad wodą, dźwiękiem trąbki i bliskim odjazdem.
– Trzydzieści dolarów tygodniowo – odpowiedział biorąc z rąk Lucy szklaneczkę.
– To dosyć dużo.
– Tak, dosyć.
– Czy nas na to stać? – zapytała.
– Nie, nie stać – odparł rozdrażniony jej pytaniem.
Lucy była na ogół dosyć nieopatrzna w sprawach pieniężnych i w jego przekonaniu ulegała od czasu do czasu dziwacznym napadom rozrzutności. Nie płynęło to ani z pożądliwości, ani z zamiłowania do zbytku, po prostu nie zdawała sobie dostatecznie sprawy z wartości pieniądza i z tego, jak trudno go zdobyć. Ale kiedy była przeciwna czemuś, co on zamierzał zrobić, tak jak w tej chwili przeciwna była zaangażowaniu Bunnera, potrafiła szermować argumentami oszczędnej i zapobiegliwej pani domu.
Читать дальше