– Naprawdę uważasz, że to potrzebne? – dopytywała się stojąc obok niego i śledząc wzrokiem powolne krążenie jastrzębia nad jeziorem.
– Naprawdę – odpowiedział podnosząc szklaneczkę uświęconym gestem. – Za zdrowie naszego chłopca z teleskopem!
Lucy z roztargnionym wyrazem twarzy uniosła swoją szklaneczkę i upiła łyk whisky.
– Dlaczego? – zapytała.
– Co: „dlaczego”?
– Po co on nam potrzebny? Oliver dotknął łagodnie jej ramienia.
– Żebyś mogła mieć trochę czasu dla siebie.
– Ależ mnie jest przyjemnie z Tony’m.
– Ja wiem. Jednakże wydaje mi się, że jeśli Tony przez tych kilka tygodni będzie miał koło siebie wesołego, inteligentnego chłopaka, kogoś, kto potrafi być z nim troszeczkę szorstki…
– Uważasz, że go zanadto rozpieszczam? – spytała.
– Nie. Chodzi o to, że… – Usiłował znaleźć możliwie najłagodniejszy i najbardziej niewinny argument. – No, po prostu chodzi o to, że jedynacy, zwłaszcza po poważnej chorobie, jeżeli przez dłuższy czas musieli przebywać wyłącznie w towarzystwie matki… Takie dzieci, jak dorosną, to idą często do baletu.
Lucy roześmiała się.
– Zwariowałeś?
– Wiesz dobrze, co mam na myśli – rzekł 01iver, zły na samego siebie, bo czuł, że musi jej się wydawać napuszony. – Niech ci się nie zdaje, że to takie proste. Przeczytaj jakąkolwiek książkę o psychoanalizie.
– Nie potrzebuję nic czytać, żeby wiedzieć, jak wychowywać własnego syna – odparła Lucy.
– Ależ to po prostu kwestia rozsądku – próbował ją przekonać.
– Zdaje się, chcesz powiedzieć, że robię wszystko na odwrót, niż trzeba – przerwała mu z goryczą. – No, więc powiedz to i…
– Ależ, Lucy – uspokajał ją – nie miałem zamiaru powiedzieć nic podobnego. Może tylko ja patrzę na te sprawy z innej strony niż ty, może lepiej widzę to, do czego chciałbym przygotować Tony’ego, a czego ty nie dostrzegasz.
– Na przykład czego? – zapytała zaczepnie.
– Widzisz, żyjemy w epoce chaosu – zaczął jej tłumaczyć czując, że słowa te brzmią pustym, patetycznym dźwiękiem, ale nie wiedząc, jak inaczej wyrazić to, co chciał powiedzieć. – Czasy są niepewne i niebezpieczne. Żeby im stawić czoło, trzeba być po prostu herosem.
– I dlatego postanowiłeś zrobić herosa z naszego małego biedaka – wtrąciła sardonicznie.
– A tak – odparł obronnym tonem. – I nie nazywaj go małym biedakiem. Za siedem, najwyżej za osiem lat będzie z niego mężczyzna.
– Mężczyzna to jeszcze nie to samo co heros.
– Dzisiaj to jest to samo – upierał się 01iver. – W naszych czasach trzeba być przede wszystkim herosem. A potem, jeśli się uda, można być także mężczyzną.
– Biedny, mały Tony! I jakiś tam zielony studencina potrafi zrobić z niego herosa, ale rodzona matka nie potrafi.
– Tego nie powiedziałem. – Oliver czuł, że zaczyna go ogarniać gniew, ale świadomie panował nad sobą, nie chciał bowiem rozstawać się z żoną w rozgoryczeniu wywołanym sprzeczką. Zmusił się zatem do spokoju. – Przede wszystkim, Bunner nie jest byle jakim zielonym studencina. Jest inteligentny, zrównoważony, ma poczucie humoru…
– A ja, naturalnie, jestem tępa – przerwała Lucy. – Tępa, niezdecydowana, ponura.
Odeszła od niego w stronę ganku.
Słuchaj no, Lucy – zaprotestował idąc za nią – przecież tego także wcale nie powiedziałem.
Stanęła i obróciła się ku niemu ze złym wyrazem twarzy.
– Nie potrzebujesz mówić – rzekła powoli. – Nieraz udaje mi się nie myśleć o tym całymi miesiącami. A potem powiesz coś takiego… Albo zobaczę jakąś inną kobietę w moim wieku, której udało się uratować…
– Na miłość boską, Lucy! – zawołał zapominając w rozdrażnieniu, że postanowił nie dać się wciągnąć w kłótnię. – Nie zaczynaj tylko na tę melodię.
– Proszę cię, 01iverze – uderzyła nagle w błagalny ton – zgódź się, żeby Tony został ze mną samą do końca lata. Przecież to już wszystkiego sześć tygodni. Ja ustąpiłam co do szkoły, możesz mi teraz ustąpić w tej sprawie. Później będzie tak długo poza domem, w towarzystwie tych gruboskórnych smarkaczy… Nie mogę się jeszcze pogodzić z myślą, że nie będę go miała ciągle na oku. Po tym wszystkim, cośmy z nim przeszli. Nawet w tej chwili, chociaż wiem, że poszedł tylko do hotelu, że chce się z tobą przejechać do bramy, muszę się powstrzymywać, żeby tam nie pobiec i nie upewnić się, że nic złego mu się nie stało.
– Właśnie o tym ci mówiłem przez cały czas – rzekł 01iver z naciskiem.
Popatrzyła na niego, jej spojrzenie stało się nagle lodowate. Postawiła szklaneczkę na trawie, jak gdyby składała jakiś niezręczny ukłon. Potem wyprostowała się i z ironicznym uśmiechem przesadnie skłoniła przed nim głowę.
– Chylę głowę – powiedziała – bo przecież ty masz zawsze rację. Zawsze!
Gwałtownym ruchem ujął ją pod brodę i podniósł jej głowę. Nie próbowała się wyrwać. Stała wyprostowana, ze złym uśmiechem na ustach, i patrzyła mu prosto w oczy.
– Pamiętaj, żebyś mi tego nigdy więcej nie powiedziała – wycedził przez zęby. – Ja teraz nie żartuję.
Wtedy szarpnęła głową, odwróciła się do niego plecami i weszła do domu. Drzwi zaopatrzone w żaluzję zatrzasnęły się za nią. 01iver patrzył przez chwilę w tę stronę, po czym dokończył whisky, wziął rzeczy i poszedł ku szczytowej ścianie domu, gdzie pod drzewem stał jego samochód. Wstawił obie torby podróżne, zawahał się sekundę, a w końcu mruknął półgłosem:
– Do cholery z tym wszystkim!
Wsiadł do wozu i włączył motor. Właśnie wyjeżdżał tyłem na drogę, kiedy Lucy ukazała się w drzwiach wychodzących na ganek i podeszła do niego. Wyłączył motor i czekał.
– Przepraszam cię – powiedziała cicho stojąc tuż przy wozie i opierając się ręką o drzwiczki.
01iver ujął jej rękę i delikatnie poklepał.
– Zapomnijmy już o tym – rzekł łagodnie.
Lucy przechyliła się i pocałowała go w policzek. Przelotnym ruchem ręki poprawiła mu krawat.
– Kup sobie parę nowych krawatów – powiedziała. – Wszystkie wyglądają już tak, jakbyś je dostał na Gwiazdkę w dwudziestym dziewiątym roku. – Patrzyła na niego uśmiechając się niepewnie i prosząco. – I nie gniewaj się na mnie.
– Wcale się nie gniewam – zapewnił ją 01iver. Czuł ulgę i zadowolenie, że to ostatnie popołudnie i ich rozstanie zostały jednak uratowane. Prawie uratowane. W każdym razie zagojone po wierzchu.
– Zatelefonuj do mnie w tygodniu – prosiła Lucy. – I powiedz wtedy to zakazane słowo.
– Powiem – obiecał i wychylając się pocałował ją jeszcze raz. Potem włączył na nowo motor. Lucy odstąpiła o krok. Machali do siebie rękami, kiedy Oliyer oddalał się w stronę hotelu.
Lucy stała pod drzewem i patrzyła, jak samochód znika za laskiem na zakręcie drogi. Westchnęła i wróciła do saloniku. Usiadła ciężko na krześle z ciemnego drzewa. Rozejrzała się wokoło i pomyślała, że nawet ta masa kwiatów nie może przesłonić szpetoty okropnego wnętrza. Przypominała sobie warkot samochodu oddalającego się wąską, piaszczystą drogą. Siedziała w brzydkim, pachnącym kwiatami pokoju i myślała: „Klęska, klęska. Ja zawsze tylko przegrywam. W końcu to ja muszę zawsze powiedzieć: Przepraszam.”
Przejeżdżali solidnym buickiem przez białe miasta stanu Vermont. Patterson rozsiadł się wygodnie na przednim siedzeniu, obok Olivera. Był zadowolony z wszystkiego: z tego, że 01iver tak sprawnie i precyzyjnie prowadzi wóz, z pogody, ze swojego weekendu, ze wspomnień o pani Wales, jakie uwoził ze sobą, z przyjaźni z Crownami, z tego, że Tony wraca do zdrowia; zadowolony był z obrazu Lucy, jaki zachował w pamięci – Lucy z obnażonymi nogami, w białym swetrze zarzuconym niedbale na kostium kąpielowy, przystającej na chwilę w blasku słońca, by oparłszy się o ramię 01ivera, wytrząsnąć kamyk, który uwiązł jej między palcami a drewnianą podeszwą.
Читать дальше