Wiesław Myśliwski - Kamień Na Kamieniu

Здесь есть возможность читать онлайн «Wiesław Myśliwski - Kamień Na Kamieniu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kamień Na Kamieniu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kamień Na Kamieniu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Książkę dwukrotnego laureata Literackiej Nagrody Nike opublikowano po raz pierwszy w 1984 r. To opowieść o życiu chłopskiego bohatera i jego rodziny. Okazją do wspomnień jest pomysł zbudowania grobu rodzinnego. Wiesław Myśliwski nadał tej powieści ton rzeczowości i chłopskiego realizmu, a nie poetyzowania czy brutalności. Życie Szymona Pietruszki, opowiedziane przez niego samego, układa się w symboliczny zarys chłopskich dziejów. Na oczach głównego bohatera tradycyjna wieś przestaje istnieć. W zapomnienie odchodzą dawne obyczaje, więzi sąsiedzkie i ludzkie. Rodzina ulega dezintegracji, a krewni z miasta najpewniej nie zechcą skorzystać z gotowego grobowca…
Wiesław Myśliwski (ur. 1932) debiutował w 1967 r. powieścią „Nagi sad”. Jego utwory poświęcone są polskiej wsi, charakteryzuje je głęboka refleksja nad losem człowieka, jego związkiem z czasem i z przyrodą, a także szczególna uroda stylu, raz poetyckiego (jak w powieści „Pałac”), a kiedy indziej jędrnego i soczystego.
Każda nowa powieść Myśliwskiego – jak „Widnokrąg” czy „Traktat o łuskaniu fasoli” – natychmiast staje się wydarzeniem literackim.

Kamień Na Kamieniu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kamień Na Kamieniu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Trzy dni na tych akacjach wisieli, bo mieli sołtysi nakazane, że nie wolno ich przez trzy dni zdejmować i tak samo dziedzic w tej bramie. Ręce mieli w tyle drutem kolczastym powiązane, nogi bose i w samych portkach i koszulach wisieli. Szczęście, że wrzesień był ciepły, dzień w dzień słońce na bezchmurnym niebie, babie lato snuło się w powietrzu i noce niechłodne. To chociaż nie namarzli się, jak gdyby wisieli w słocie, w ziąbie, a jeszcze wichury by nimi bujały, co się nieraz zdarza o tej porze.

W długi czas po wojnie nikt nie jeździł tą drogą na jarmark do Kawęczyna. Jeździli na Zawady, siedem kilometrów dalej. Bo różne rzeczy zdarzały się ludziom, jak kto uparł się, że przejedzie czy nawet gdy szedł piechotą. Nieraz w biały dzień, w południe, zadarł aby głowę, a tam bose nogi dyndają wśród liści czy sznur zwisa z wielką pętlą z gałęzi. Albo takie konie, niby co ich ludzie obchodzą i wszystkie sprawy między nimi, a kto wie, czy ludzie nie są dla nich takie same konie jak one konie dla ludzi, a strzygły uszami, parskały, narowiły się, zrywały postronki.

Miał jeden chłop w Mikulczycach ogiera jak kruk karego, tylko pęciny miał białe i strzałkę na łbie. Wszyscy mu zazdrościli tego ogiera. Szedł w wozie, to z łbem do góry i kroki krótkie stawiał, jak panna, kiedy chce się przypodobać. Ani go chłop batem nie musiał smykać, ani prowadzić wio! wista! netta! jak to inne konie. Lejce tylko w garści trzymał i tymi lejcami go leciuchno ściągał, a koń sam wiedział, w lewo, w prawo, prosto, kłusem. No, to wydawało się chłopu, że takim koniem mógłby przez piekło przejechać, a nie tylko tą drogą na Kawęczyn. Ale kiedy na nią wjechał, koń nagle dęba i ani rusz dalej. Chłop go batem, po nogach, po grzbiecie, ty jasna cholero, ty taki, owaki, dostaniesz ty więcej owsa, plewy będziesz żarł! A koń jak nie pójdzie w pola, na łeb, na szyję, przed siebie. Wywalił wóz, ułamał dyszel, chłop został z przetrąconym krzyżem, a ten przeleciał jedną wieś, przeleciał, drugą i pewnie by dalej leciał, ale serce mu pękło i padł. Znów inny jechał źrebną kobyłą, a źrebna kobyła, wiadomo, cierpliwa, pokorna, pójdzie wszędzie, gdzie jej kazać. No i poszła, ale potem urodziła martwe źrebię.

Albo ile to już lat po wojnie, sputnik z psem na niebie latał, gdy wracał Drzazga z gminy, z Daszewa. Było koło południa. Zmachany, bo naczekał się w gminie jak na zmiłowanie, a i tak nic nie załatwił, siadł sobie na chwilę pod jedną z tych akacji, a obok był pień po innej, ściętej ze starości. W pewnej chwili spojrzał na ten pień i widzi, ktoś siedzi z powrozem na szyi, boso, w portkach i w koszuli, i ręce ma w tyle kolczastym drutem skrępowane, i w te słowa odzywa się do Drzazgi:

– Nie wiecie, jak daleko stąd do Wólki? Ścięli mi drzewo, ziemia mnie odeszła i nie wiem, gdzie jestem.

Wólka? Wólka? myśli Drzazga i już miał go się spytać, a która? Bo w każdej gminie jest jakaś Wólka. Nagle jak nie zerwie się i w nogi. Zapamiętał tyle, że blondynek był i młodzik.

Blondynek i młodzik to musiał być „Świerszcz”. Zarost mu się dopiero kłuł na brodzie i zazdrościł „Kubie”, że ten ma zarost jak sierść na psie, a do tego goli się brzytwą. Zawsze trzymał „Kubie” lusterko, gdy ten się golił, za co „Kuba” raz na tydzień golił „Świerszcza”. Mydlił go pieniście i długo, od grdyki po nos i prawie pod oczy, żeby wyglądało, że ma zarost jak dorosły chłop. Potem pociągał brzytwę na pasie i wcale nie od niechcenia, ale jakby golił prawdziwego chłopa. Wyszarpywał nawet jeden włos ze swoich kudłów i śmigając po tym włosie, sprawdzał, czy jest dobrze naostrzona. A choć „Świerszczowa” broda ani nie zaszeleściła przy goleniu, ot, jakby z niej tylko zbierał, co namydlił, „Kuba” go pocieszał:

– O, słyszysz, jak szeleści? Już skrzeczyć zaczyna. Będziesz miał twardą brodę. Twardszą od mojej.

Ale nie doczekał „Świerszcz” tej swojej brody. A za to golenie nauczył „Kubę” naśladować turkawkę. I „Kuba” po śmierci „Świerszcza” turkał i turkał, aż cholera nieraz brała. Dlatego chciał „Kuba”, żeby go nauczył turkawkę, bo miał jesiona przed chałupą, na którym gnieździły się turkawki. I obiecywał sobie, że najlepiej od turkawek się prawdy dowie, kiedy wróci, co we wsi, co w chałupie, co kobieta, co dzieci, kiedy jego nie było. Chciał go nauczyć bociana, będziesz se klekotał, „Kuba”, kiedy smutno ci będzie, to nie, tylko turkawkę. Chciał go nauczyć skowronka, będziesz cirlał se, „Kuba”, kiedy orał będziesz, to nie, tylko turkawkę. I po cóż ci prawdę, „Kuba”, wiedzieć?

Bo nie było ptaka, którego by „Świerszcz” nie potrafił naśladować. Kosa, to kosa, kukułkę, kanię, słowika, wilgę, szpaka, dzięcioła, kraskę, gila, co się tylko chciało. A srokę to potrafił inaczej na deszcz, inaczej na nieszczęście. Koguta, to piał lepiej niż prawdziwy kogut. W głębokim lesie staliśmy, a wydawało się, że chałupy blisko, bo co trochę piał kogut. I inaczej, kiedy północ zwiastował, inaczej, kiedy się po kurze otrzepywał. A krakać krakał i jak jedna wrona, i jak sto, gdy obsiada chmarą wierzchołek topoli, i jak tysiące, gdy płyną o zachodzie siniejącym niebem. Nieraz mu chłopaki nawet takich ptaków podrzucali, co ich chyba nie ma. I każdego potrafił. A najwięcej taki jeden, „Wiś”, nauczyciel od przyrody. Ten to już wymyślał same dziwolągi, że aż nieraz mu mówiłem, byś nie pieprzył, „Wiś”, nie ma takich ptaków. Sam znam sporo ptaków, ale nigdy o takich nie słyszałem. Jakieś kuliki, remizy, szlamniki, bataliony, potrzosy. Jeszcze się przysięgał, że żyją w polskich lasach. Może żyją, no, bo jak nie wierzyć nauczycielowi.

Trzy kule wtedy dostałem, dwie w bok i trzecia po brzuchu, niegłęboko, na szczęście, więcej po skórze. Na plebanii, na strychu, w Płochcicach leżałem. Mało kto już wierzył, że uda mi się z tego wyjść. Odwiedzali mnie na przemian, to doktor, to ksiądz. Pierwszy tylko kręcił głową, jakby dziwił się, że jeszcze żyję, a drugi wciąż patrzył, czy nie czas na oleje święte. Aż mnie w końcu tak to zezłościło, że zacząłem się zalecać do księżej gospodyni. Dała mi starą księdza sutannę, kapotę, kapelusz, trzewiki, koszulę, gacie, a nawet brewiarz, i któregoś dnia o świcie, kiedy wszyscy spali, wymknąłem się z plebanii, przebrany za księdza.

W domu nie tak dawno byłem, bo w lecie, we żniwa, tak że mnie nie wyglądali. Ale mogli słyszeć, co się stało w Maruszewie. Prócz tego ciągnęło mnie jak nigdy, żeby matkę zobaczyć. Z Płochcic było do nas ze sześćdziesiąt kilometrów, może więcej. Jeszcze musiałem wybierać drogi, żeby najmniej ludzi spotkać, dukty, ścieżki, wsie omijać. A tu nie dość, że w sobie byłem cały obandażowany, to niepewnie mi się trochę szło w tym księżowskim przebraniu. Żałowałem, że się nie przebrałem za kogoś zwykłego, tylko że nic innego nie było na plebanii. I to mi księża gospodyni dawała ze strachem, że popełnia świętokradztwo. Dopiero gdy mnie przebranego ujrzała, rzekła:

– Niech go Bóg prowadzi, a mnie niech odpuści.

Inna sprawa, że ksiądz był trochę niższy ode mnie, za to w brzuchu grubszy, ale w brzuchu akurat nie mogłem się zapiąć, bo mnie urażało, to wyglądałem w tym ubraniu trochę jak z młodszego brata. Rękawy aby ledwo za łokcie, sukienka do pół łydek, a najgorzej mnie w barach ugniatało. Po paru kilometrach czułem się zmachany, jakbym dźwigał ciężary. A jeszcze za każdym krokiem jakby mi ktoś bagnet w bok wsadzał od tych ran. Tak że nawet nie mogłem się skupić, żeby myśleć, o czym ksiądz powinien myśleć. A tu przecież jako ksiądz musiałem się i prosto trzymać, i mieć twarz rozpogodzoną, jakbym o Bogu myślał. A jeszcze co rusz ktoś pochwalony i pochwalony, a ty wciąż uchylaj i uchylaj kapelusza, i na wiek wieków, na wiek wieków. Choć to jakoś mi szło. Gorzej, że nieraz zobaczył kto na swojej drodze księdza, to od razu przystawał, omal że szczęśliwy, że trafiło mu się jak ślepej kurze ziarno pogadać sobie z księdzem. I co ksiądz myśli, jak to z nami będzie? Słyszał ksiądz, co te dranie zrobili w Maruszewie, droga do Kawęczyna cała była zawieszona wisielcami. I gdzie jest Bóg, księże? Jak na to wszystko może tak spokojnie patrzeć? A ty zmyślaj, kłam o Bogu, czego nie wiesz, że niezbadane są jego wyroki, że pozostało się nam tylko modlić za tych w Maruszewie. Albo pyta ci się ktoś, ksiądz to chyba nie z naszej parafii, czy może nowy nam wikary nastał?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kamień Na Kamieniu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kamień Na Kamieniu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kamień Na Kamieniu»

Обсуждение, отзывы о книге «Kamień Na Kamieniu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x