Wiesław Myśliwski - Kamień Na Kamieniu

Здесь есть возможность читать онлайн «Wiesław Myśliwski - Kamień Na Kamieniu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kamień Na Kamieniu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kamień Na Kamieniu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Książkę dwukrotnego laureata Literackiej Nagrody Nike opublikowano po raz pierwszy w 1984 r. To opowieść o życiu chłopskiego bohatera i jego rodziny. Okazją do wspomnień jest pomysł zbudowania grobu rodzinnego. Wiesław Myśliwski nadał tej powieści ton rzeczowości i chłopskiego realizmu, a nie poetyzowania czy brutalności. Życie Szymona Pietruszki, opowiedziane przez niego samego, układa się w symboliczny zarys chłopskich dziejów. Na oczach głównego bohatera tradycyjna wieś przestaje istnieć. W zapomnienie odchodzą dawne obyczaje, więzi sąsiedzkie i ludzkie. Rodzina ulega dezintegracji, a krewni z miasta najpewniej nie zechcą skorzystać z gotowego grobowca…
Wiesław Myśliwski (ur. 1932) debiutował w 1967 r. powieścią „Nagi sad”. Jego utwory poświęcone są polskiej wsi, charakteryzuje je głęboka refleksja nad losem człowieka, jego związkiem z czasem i z przyrodą, a także szczególna uroda stylu, raz poetyckiego (jak w powieści „Pałac”), a kiedy indziej jędrnego i soczystego.
Każda nowa powieść Myśliwskiego – jak „Widnokrąg” czy „Traktat o łuskaniu fasoli” – natychmiast staje się wydarzeniem literackim.

Kamień Na Kamieniu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kamień Na Kamieniu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Nie przyszedłem spać.

– Przecież ledwo się na nogach trzymasz, taki żeś pijany. A jeszcze zmoknięty.

– Ale spać mi się nie chce.

– To ci głowę choć wytrę, bo aż ci po oczach cieknie. – Złapała ręcznik ze ściany i jak mi zaczęła tę głowę trzeć, to myślałem, że mi się po bruku toczy. Ale nie chciało mi się jej zatrzymać, niech się toczy, może w wyrwę wpadnie, to sama się zatrzyma.

– Ech, ty, masz te włosy jak koń grzywę – powiedziała już bez złości, a nawet przymilnie. – Nie wiem, czybym cię aż tak lubiła, gdybyś nie miał takich włosów. Bo nie cierpię łysych. Z łysym bym się nigdy nie puściła. Żeby nie wiem, kto on był. Tak mi żyć Kuśmider nie dawał, tylko przyjdę. Kasiu, przyjdę, Kasiu. Gdzie?! A do ciebie, do sklepu. To se najpierw perukę kupcie. Przyda wam się w zimie zamiast czapki. I zdejmować przed krzyżem nie musicie. Mokre masz, a takie gęste. Będziesz latał za innymi, a mnie omijał, to ci kiedyś wszystkie wyrwę. Zresztą lataj se, nic mi do nich. Chłop jak kot, przy jednej dziurze zdechłby, to i musi latać. Ale niechby mi cię która na zawsze zabrała, chybabym zabiła. Potem ciebie, siebie. O, tym świńskim nożem, widzisz go? Ale byłoby gadania po wsi. Słyszeliśta, ludzie! Co ta Kaśka na-wyczyniała! Kto by to pomyślał! Sprzedawała cukier, mydło, sól, landrynki, a potrafiła zabić! Niech se wtedy ta żaba księgowa wsadza tu swojego najducha. I niech im sprzedaje. A co tu jest do sprzedawania? Cukier, sól. mydło, landrynki, zapałki. I tak w kółko. Cholera nieraz mnie już ciska. Kiedyś mi tu beczkę śledzi przywieźli. Ręce, fartuch, gębę, włosy, wszystko miałam w śledziach. Jeszcze mało drzwi nie wywalili. I każdy trzy kilo, pięć kilo. Ludzie, czysta powa-ryjowali! Za śledziami się tak pchać! Myślałam, że już zacznę walić ich, prać tymi śledziami po łbach. By tak kiedy czekolady przywieźli, rodzynków, migdałów. W miastach ludzie kawę piją, może by i tu zaczęli pić. Nie wódkę i wódkę. Za to remanenty to by co dzień cholery robiły. Nie mogłeś to z rana wpaść i powiedzieć, że przyjdziesz. Bym się jakoś uwinęła. A tak, to co teraz będzie.

– Co ma być? Rozbierz się.

– Ech, ty, ty. – Przycisnęła mi aż głowę do swojego brzucha. – Łajdus żeś, ale nie wiem, jak by to bez ciebie było. Lepiej, gorzej, ale już nie tak. Sklep bym chyba rzuciła. Może do zakonu bym poszła. Co ty myślisz, nie jest źle w zakonie. Jeść ci dają i się tylko modlisz. A na starość byłoby jak znalazł. Chciał Duda, żeby wyjść za niego. Ale wyjść i co? Gary i dzieciska. Niech se najmie służącą.

Odwinęła się z fartucha. Miała na sobie zieloną sukienkę w białe grochy, ładnie jej w niej było. Wydawało mi się, że jest drzewem zielonym, na które płatki śniegu skądś z nieba spadają. Ale znów ją złość poniosła, aż te płatki śniegu zaczęła z tej złości z siebie otrząsywać.

– O, niech mnie pocałują! – wykrzyknęła. – Wywieszę im karteczkę, że zachorowałam. A remanent mogą przyjść se zrobić za tydzień. – I sięgnęła rękami do pleców, zaczęła rozpinać guziki u sukienki. Ale nagle jakby ją coś tknęło, bo zmarkotniała, ręce jej opadły.

– Oczy ci się, Szymuś, kleją – powiedziała. – To co to za kochanie będzie?

Stała chwilę bezradna, popatrując na mnie jakby z żalem, a w końcu niepewnym głosem spytała:

– To do naga się rozebrać? – Ale chyba nie liczyła, że jej coś odpowiem, bo siadła na worku, wzdychając: – Ech, ty, ty. Zrzuciła z nóg pantofle.

– Trza by zanieść do szewca, niechby fleki podbił, bo już pościnane – powiedziała i popchnęła jednego nogą w moją stronę, jakby chciała, żebym też zobaczył. Poodpinała pończochy. Ściągnęła najpierw lewą, ale wstała, podsunęła sobie krzesełko i przewiesiła ją na poręczy, potem prawą przewiesiła. Ale już z sukienką zaczęła być niepewna, odpięła nawet guziki na plecach, ale jakby nie wiedziała, ściągnąć czy nie ściągnąć. Ściągnęła, potem i koszulę. I znów zaczęła się złościć:

– Cholery! Dawno był remanent? Miesiąc temu. I żebym na złotówkę im choć co ukradła. Ale maszynki, to już odkąd proszę i nie ma kto naprawić. Bym włączyła, tobyś trochę podesechł, bo jak taki mokry? – I ściągnęła stanik z piersi, a te piersi jakby się rzuciły w moją stronę. I tak stojąc z tym stanikiem w ręku, popatrzyła na mnie jakoś tkliwie i rzekła:

– Pijanyś taki, Szymuś, że ci pewnie nie stanie.

– Stanie, Kasiu, stanie. Pogłaszczesz go i stanie. Gorzej, że mi się żyć nie chce.

– Coś ty, Szymuś?! – Skoczyła jak oparzona, aż cisnęła ten stanik gdzieś na worki. – Widzieliście go! Żyć mu się nie chce! Spluń i przeżegnaj się! – Przypadła do mnie, uklękła i przytuliła moją głowę do tych swoich wielkich piersi. – A możeś ty zabił kogo, Szymuś? Co, powiedz mi, Szymuś? Mnie możesz powiedzieć. U mnie jak w grobie. Ty, ty mój. Żebyś nawet zabił. – I zaczęła płakać.

– Czego, głupia, beczysz? Nikogo nie zabiłem.

– O, to fest musiałeś popić. – Odepchnęła moją głowę od piersi i w tej samej chwili przestała płakać. – Może jeszcze kto ci czego dosypał? Popiołu z papierocha albo co gorszego. Trza było chociaż jeść. Nawet jak ci się nie chciało, to przez siłę. A na drugi raz nie pij z byle kim. Urzędnik jesteś, szanuj się. Cholery jasne, w oczy każdy Anioł Gabryjel, a poza oczy do piekła by cię zawlókł i jeszcze ci wmówił, żeś w swojej chałupie. Tak się schlać, mój Jezu. Od razu poznałam, że pijaństwo cię do mnie przygnało. Żyć tfu się nie chce. A komu się chce? Przeszedłbyś się po wsi i popytał, to nikomu się nie chce, a wszyscy żyją i żrą, ile wlezie. I kupują, co im tylko się na oczy napatoczy. Potrzeba, nie potrzeba. A mnie myślisz, że się chce. Co ja mam z tego życia? Dobrze, że se czasem mnie przypomnisz i przyjdziesz. Albo jak ci z tych zdzir twoich która dać nie chce. A tak tylko sklep i sklep. I od rana do nocy myślę i myślę, przyjdzie, nie przyjdzie. Zgaduję, wejdzie baba do sklepu, to przyjdzie. A tu wchodzi chłop albo dziecko. Wylecę nawet czasem na drogę, nie trza wam czego, Oryszko, albo wam, pani Stefańska? Żeby tylko baba. A coś ty, Kaśka, taka dzisiaj odmieniona? U spowiedzi byłaś? Chodźcie, chodźcie, proszki do pieczenia mi przywieźli. To przywieźli. Tamto przywieźli. I modlę się, tylko sklep otworzę, zamiast choćby zamieść, przyjdź, Szymuś, przyjdź, ty moja pociecho. Mógłbyś choć po papierosy przyjść. Ale widać do gospody mu bliżej. Tam se musiał kupić. Myślę sobie, polecę do gospody, do Irki, żeby mu nie sprzedawała, niech powie, że u mnie tylko sporty są. Oj, ty głupia, głupia, to se innych kupi. Wczasowe też dobre. Im tam wszystko jedno, aby tylko cmokać. No, to co mam, przekląć go? Na mszę dać? Albo niech mi dziecko zrobi? A jak powie, że nie jego? To jeszcze znienawidzę i to dziecko. A jak tu znienawidzić taką kruszynę? Może by to i kochało kiedyś matkę. A tyś sama sobie winna. Puszczałaś się z tym, z tamtym, to każdego może być. Ano, się puszczałam, ale już ja wiem czyje. A co, miałam czekać, aż ty Bóg wie kiedy przyjdziesz albo i nie przyjdziesz! Krew nie woda. No, i po co żem dziewucha? Mam się sama łechtać? I tak się ze mną nie ożenisz, wiem przecie. A pókim jeszcze młoda, nic na to nie poradzę, że mi chce się. Nieraz aż się w nocy budzę, bo mi się wydaje, że ktoś włazi na mnie. Ale kto by to nie był, to ty jesteś, Szymuś. Przymykam se oczy i ciebie widzę, ciebie czuję. Za tę twoją grzywę cię kosmam. I mówię se w duszy, och, jak dobrze, Szymuś. Niech Bogu będą dzięki, że jesteś na tym świecie. Choć to albo Stach Niezgódka, albo Franek Koziejów. Zrobił swoje, zapiał portki i poszedł. Dobra jesteś, Kaśka, najwyżej powiedział. To co, miałam go się pytać, a gdzie Szymek? Przecie był tu Szymek. Myślałam, żeś ty Szymek. Oszukałeś mnie, kurwiarzu! Ślepia ci wydrapię! Wynocha! Bo jak nie, to zacznę krzyczeć, żeś sklep okradł! Myślałeś, żeś mnie miał?! Gównoś mnie miał! Z dziurą tylko się gziłeś, ty jebany! Kaśka kurwa, ale nie dla wszystkich! Chce, to kurwa, a chce, to dziewica. A chciałabym, tobym i hrabiną mogła być. Panna Kasia to jak hrabini, powiedział mi tu jeden. Tory naprawiali. Ech, żebym tak był hrabią. Ubrałbym pannę Kasię w futro, w kapelusz, w pantofle na takich obcasach. I bym pannę Kasię wolantem do kościoła powiózł. A wy myślita, że jak żem sklepowa, to mnie każdy może wyobracać. Bo wy morgowe bogacze. A gówno! Mnie tylko Szymek miał. Żebyście nawet nie wiem co opowiadali. Gdzie jaki pieprzyk mam. I któremu było lepiej. Jego żem kurwa. Jego jedynego. A to prawie jak żona. Bóg i tak to wie. Nie muszę mu przysięgać. I tak nas z sobą kiedyś złączy, kiedy już pomrzemy, i to samo będzie, co by tu, na ziemi. Spyta się, Szymonie, czy chcesz pojąć tę oto Katarzynę za żonę? Sklepową była w twojej wsi. Papierosy u niej kupowałeś. Różnie o niej gadali i coś prawdy w tym było. ale dusza jej ci wierna jak pies była, a ciało już zgniło. A ty, Katarzyno? Chcę, Boże. Po to żem umarła. Bo mogłabym jeszcze długo w sklepie sprzedawać. Nie było najgorzej. Czasem coś lepszego przywieźli. Raz mi cytryn. Panie Boże, przywieźli. To się ludzie rzucili, o mało się nie pozabijali. O cytryny. No. nie głupie ludzie? Jeszcze żeby słodkie to było, ale kwaśne jak ciort. Albo wezmę skórkę chleba, pogryzę, pogryzę i już nie chce mi się płakać. Albo w sklepie się nazłoszczę, to już nawet nie mam siły. Albo se pomyślę może jutro przyjdzie. Śnił mi się, to może przyjdzie. Śnił mi się, jak gdzieś szedł, to może do mnie? Wyjrzałam przez okno. Szymek! Szymek! Śniłeś mi się! Ale tyś nie kiwnął nawet ręką i poszedłeś dalej. Pewnie znów do którejś z tych zdzir. Żebyś tak połamał nogi, a nie doszedł, a ona żeby ołysiała! Myślisz, że ja nic nie wiem? Wszystko ludzie mi doniosą. Sklep jak kościół. Komuś chleba bułkę zostawię, komuś coś tam zostawię i wiem wszystko, coś robił gdzieś był. W gospodzie pijesz, to mi zaraz doniosą, że w gospodzie pijesz. A chodziłeś z tą ryżą, to nim mi donieśli, sama mi się tu, zołza, kiedyś pochwaliła. Nie sprzedałam nic cholerze. Polecę na skargę. A leć choćby do starosty! Zobaczymy, czyją stronę weźmie. A potem dopiero ludzie, że z tą ryżą, Kaśka. Z tą ryżą. Na moście z nią stał, a śmiali się, aż rzeka kipiała. Poleć, zepchnij to ryże czupiradło. Woda pod mostem głęboka, sama czeka na topielców. Oj, głupiaś ty, Kaśka, głupia. Głupiaś jak dziurawy but. A możeś i najgłupsza na tym świecie, w tej wsi. Ale nigdy nie spytam się, Szymuś, czy chce mi się żyć. Bo i po co? Głupio się człowiek spyta, to i głupio odpowie. I co znów tego życia? Naparsteczek ledwo. To gdyby nawet żółci naparsteczek, i tak się nie otrujesz. Mówiłam ci nieraz, rzuć w cholerę tę gminę. Mądrzejszy nie będziesz. A pisać i pisać, toby najmądrzejszy zgłupiał. I co ci z tego, żeś urzędnik? Wymyśliły kiedy urzędniki co mądrego? O, sklep miałam do szóstej otwarty, to teraz wymyśliły, żeby był do siódmej. A co tu jest sprzedawać do siódmej? I może to ta która z tych twoich zdzir. Tak samo rzuć w cholerę. Klękłaby flądra i błagała, żebyś nie odchodził, a nie ciebie rzucać. Kłaki ze łba bym wyrwała, żebym wiedziała która. Mówili, że z Łanowa jakaś. Co to, ona jedna jest na świecie? Jest ich jak much, tyłkami tylko wiercą, zęby szczerzą, cycki już prawie na wierzchu noszą, aż wstyd! Tfu! A każda aby się przylepić. Nie do Jasia, to do Stasia. Jeszcze się wydaje takiej, że szczęście złapała. A to szczęście jak trzy ćwierci. Pije, bije i by dziecka tylko robił. Nie ma co tak za tym szczęściem gonić. Bo nawet jak się trafi, to wiadomo, czy to szczęście? Naszczęściło się już niejednemu, a wszyscy o tym szczęściu i o szczęściu. A to tak jest, że czemuś szczęśliwy? Boś głupi. Ale może tyś jeden, Szymuś, do szczęścia J stworzony? To se znajdziesz taką, co będziesz z nią szczęśliwy. Ja ci na zawadzie stać nie będę. W razie czego powiesz, oj, głupia ta Kaśka, głupia. Co to się sklepowej może we łbie ubzdurać. Widzieliście, no. Nie ma gorszego nieszczęścia, jak się kurwie marzyć zachce. A tak się dobrze ruchała. Pan Bóg nie powinien pozwolić wszystkim marzyć. Jak już ktoś sprzedaje, to niechby sprzedawał. O, pójdziesz kiedy na zabawę i se znajdziesz. Sama ci podfrunie. Mało to teraz zabaw, J ciągle bawią się i bawią, a sukienki coraz krótsze i krótsze. Niedługo, a chłop babie nie będzie musiał pod spódnicę sięgać, bo nie będzie spódnic. I jak to będzie chodzić, powiedz, Szymuś? Tak się nic nie wstydzić? Kiedy ze wstydem jakoś łatwiej. A nieraz co wstydu, to i przyjemności. I w łapę się chociaż trzepło. Zjeżdżaj, grzdylu, no już! Będzie mi tu sięgał. Do rozporka se sięgnij, jak nie możesz do nieba. Polecę jutro z rana do Zośki Makowej, może jej przywieźli jaki towar. Tobym też sprawiła se taką sukienkę. A co to, ja gorsza. Tylko że kolana mam grube. Grube, popatrz, no nie? Za ladą to jakoś jeszcze. Ale na zabawę nie chciałbyś ze mną iść. Tobie trza, żeby miała kolana jak jabłka. I żeby się zginały, a nie było ich widać. Może znajdziesz se taką. Zahulata polkę, przytupiesz z całej siły, jej się kiecka uniesie i zobaczysz, czy ci przeznaczona. Tylko nie daj się oszukać, Szymuś. Ona może być ci przeznaczona, ale ty jej nie. Wyda ci się anielica, a takie najgorsze. Będzie potem ci chorować albo nie będzie się jej nigdy chciało. I gdzie se upuścisz? Do wychodka będziesz latał. A to nie to niebo, Szymuś. Pluń wtedy na to swoje szczęście. Powiedz temu szczęściu, gówno takie szczęście. I przychodź do Kaśki. Choćbyś był tak samo pijany jak dzisiaj. Ale przyjdź, przyjdź. I nawet w taki deszcz jak dzisiaj. I w gorszy. I w południe. I z rana. I o każdej porze. Powiesz, zamknij, Kasiu, sklep. I zamknę. Co bym miała nie zamknąć. Nie apteka, że ktoś potrzebuje lekarstwa, bo umiera..A soli jutro se kupita. Możeta zjeść ten raz nie osolone. O, remanent, czytajta, cholery. Poszłam do biura, czytajta. Przyjęcie towaru jak wół napisane. A co przywieźli? A nic nie przywieźli, tylko gżę się z Szymkiem. Jakoś nam się na ksiuty zebrało. To. chorobo, o tej porze, byś mogła, jak pokupujemy. Ano. mogłabym, ale przyszedł i powiedział, zamknij. Kasiu, sklep. To musiał do ciebie? Nie ma innych dziewuch i nawet bogatych? Ale z którą mógłby tak wyprawiać, co mu się podoba. O. przyjść zmoknięty, pijany i powiedzieć, że mu żyć się nie chce. A Kaśka jak ta dziura w płocie, musi go pocieszyć, bo kto go pocieszy? Chciałby, to czy rano, czy w południe, czy z wieczora, czy w pół nocy. A chciałby, to i caluteńkie życie. Mogłabym i w rosie, w ostach, na klepisku, na szczyźniu. A chciałby, to i na madejowym łożu i by było królewskie, aby z tobą, Szymuś. Mnie tam siebie nie szkoda. Bo i czegóż szkodować? To tylko tym, od szczęścia, wydaje się, że z raju nie wylazły. I każda by chciała, żeby wąż ją kusił. A niech siedzą, cholery, w tym raju! Pluń i przychodź. Mnie nie musisz kusić. Powiesz, rozbierz się, to ci się rozbiorę. A powiesz, podwiń aby sukienkę, bo muszę już lecieć. To ci aby podwinę. Bo Kaśce wszystko jedno, tak czy siak. Aby tylko tobie, Szymuś, było dobrze. I za wszystkie ci wystarczę. Narobić się, nie narobię, bo co tu za robota. Sprzedaje się tylko, to jest siły we mnie. Nigdy ci nie powiem, żem jest umachana i dziś nie, Szymuś, innym razem. Będzie mi się zawsze chciało. Co by się tam Kaśce miało nie chcieć. Będzie jeszcze na tamtym świecie wspominać i gorszyć aniołki. A zawołają Pan Bóg, czemu gorszy aniołki, to Kaśka mu powie, cóż ja, Panie Boże, dla Szymka mnie stworzyłeś. Ja tylko to żebro, które miało mu być do wygody, to byłam. A znudzę ci się, Szymuś, to nie przychodź. Aż cię może znowu któraś rzuci, to choć z bólu przyjdź. Tylko nie mów, że ci się żyć nie chce. Bo Kaśce jeszcze gorzej się nie będzie chciało. I kto by wtedy w sklepie sprzedawał? Chyba, że ten najduch księgowej. Ale przyjdź i z bólu. Z bólu czy nie z bólu, powiesz, rozbierz się, i ci się rozbiorę. Z bólu nieraz nawet milej. Dokąd będę mogła, przychodź, Szymuś. A nie będę już mogła, to ci sama powiem. Nie przychodź już, Szymuś. Piersi mi obwisły. Skóra mi zaczyna odchodzić od ciała. O, popatrz, jaki mi się pępek rozlazły już zrobił. Siwieję już, Szymuś. Już mi nawet stare chłopy w sklepie przestały podchlebiać i nie mówią mi Kasiu, ale ta Kasica jędza. Rusza się to jakby mucha w mazi. A jeszcze pysk ma od ucha do ucha. Znajdź se młodszą, Szymuś. Młodsza ci potrzebna. A mnie czas zacząć Boga przebłagiwać. Kup mi tylko różaniec za to wszystko. Będziesz może z jakąś zdzirą na odpuście, to mi kup. Nie musi być drogi, aby tylko był mocny. Aby mi się nie starł raz dwa w palcach. Bo muszę tych różańców odmówić nie wiem ile. Nie wiesz ile, Szymuś? Nigdy ci nie żałowałam, toś powinien wiedzieć. I nie żałuję. Ale teraz mnie od tego stania w sklepie w krzyżu łupie, Szymuś. I żyły jak powrozy na nogach mi się porobiły. I czasem sobie myślę, jak to będzie umierać. I żeby tak razem z tobą, Szymuś. A niechby już było to życie pozagrobowe. Może byś kiedyś tam przyszedł i powiedział, zamknij, Kasiu, sklep. Ale póki co, trza żyć, Szymuś, trza żyć. Bo co jest lepszego?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kamień Na Kamieniu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kamień Na Kamieniu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kamień Na Kamieniu»

Обсуждение, отзывы о книге «Kamień Na Kamieniu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x