A to czyśmy wszyscy zdrowi, matka, ojciec, my bracia, to tylko matka zdążyła mu odpowiedzieć, że ją w piersiach coraz gorzej kłuje. Pokiwał głową i zaraz, a ileśmy z reformy hektarów dostali, na której placówce, czy nas ktoś nie straszył, żeby nie brać, to znów wojna jak tu przeszła i kto zginął we wsi, a od czego chlewy nam się spaliły i czy mamy zamiar nowe stawiać, drewniane czy murowane, dachówką czy znów strzechą kryte, ile krów mamy, dwie czy więcej, czy cielę mamy, czy myślimy na chowanie zostawić, a koń czy ten sam jest, czy inny, a czy światła nie myślą we wsi zakładać i czemu szkło w lampie takie zakopcone, czy naftą świecimy, czy może jakimś świństwem, i czy żyje jeszcze kościelny Franciszek, a ksiądz czy wciąż ten sam jest, czy inny i czy na kazaniach nie miesza Boga z polityką, i którzy gospodarze baldachim nad nim teraz noszą, i czemuż to wciąż ci sami bogaci, i czy zima była tego roku ciężka, czy śnieg duży, czy rzeka na wiosnę wylała i od kogo braliśmy wodę, jak stok zatopiło, czy studni nie myślimy wykopać, a jak sad, czy stoi jeszcze ta masztanówka za stodołą i co się z nią stało, czy może posadził ojciec jakieś nowe szczepie, czy stary Spodzieja dalej buty reperuje, to kto po śmierci Spodziei teraz reperuje, a pies, czy dalej jest Burek, i jak się ten nazywa, Strucel, zaśmiał się, Strucel, Strucel, i czemuż go tak dziwnie nazwaliśmy, i czy kur, gęsi dużo matka chowa, czy szkód jej tchórz nie robi, czy jastrząb, czy może sąsiedzi, czy stoi nad rzeką ta stara wierzba, czy mają w niej gniazdo jeszcze sikorki i gdzie się teraz chłopaki, dziewczyny kąpią, czy dalej pod Błachem, czy woda głęboka, a gdzie się nam podział ten cynowy krucyfiks z oberwanym ramieniem, stał zawsze na stole, i skąd mamy taki pański stół, i czemu tak w oknach u nas pusto, zawsze pełno kwiatków stało, i czyśmy czosnek w tym roku sadzili, a jaki był rok na czosnek, jaki na cebulę, kapustę, marchew, buraki, i że chyba niedawno matka izbę bieliła, bo tak pachnie wapnem, i czy dalej gotuje takie same dobre pierogi z serem, ze smażoną śmietaną, a młócimy kieratem, czy jak dawniej cepami, i czy stara Waliszka jeszcze żyje, a jej syn, Mietek, czy wciąż tak pije i czy przylatują jeszcze boćki na naszą stodołę, i czemu ojciec tak dycha i dycha, musi tyle palić, a matka czy chleb jeszcze piecze, czy kupowany jemy, i czy na polu naszym miny były, a jak zboże, czy nam się udało, i o każde osobno, jak żyto, jak pszenica, jak jęczmień, owies, gdzie, ile, i czemuśmy prosa nie siali, czy już nie je się jaglanej kaszy, i co się stało ze schodkami, że kamienie tylko leżą, a ja czy dalej w straży jestem i czy mamy motopompę, czy wciąż tę samą sikawkę, a gdzie się teraz zabawy odbywają, czy dalej w remizie, czy biją się, jak się bili, czy może trochę mniej, a do której klasy Stasiek chodzi, jak się uczy, czy ma książki, zeszyty, a czy kuropatwy są w polach, czy są zające, lisy, i czemu drzwi do sieni tak straszliwie skrzypią, wszedł, to myślał, że go wpuścić nie chcą, a kto jest teraz wójtem i czy odstawy nam duże naznaczyli, czy ojciec nie myśli pasieki założyć, choćby ze dwa ule dla siebie, może by na miód z żoną kiedyś przyjechali. Toś ożenił się? Kiwnął tylko głową i od razu się spytał, jak tam Stefka Magierzanka, czy wyszła za mąż, za kogo, czy jest szczęśliwa, czy dalej taka urodziwa, a kto ze wsi do szkół poszedł, kto wyjechał, kto przybył, czy żyje jeszcze Kasperkowa, co polskiego uczyła, a kto rachunków teraz uczy, kto śpiewu, i czy na topolach za młynem wciąż jest tyle wron, zrzucają im chłopaki gniazda i który się najlepiej teraz wspina, bo kiedyś to Szymek, i czemuż to się nam tak kafle od kuchni wybuliły, a czy wciąż się o miedzę z Prażuchami kłócimy i jak się to stało, że już nie, ale nie chciał wysłuchać, tylko dalej i dalej, czy wciąż jeżdżą na sankach zimą z Pociejowej góry, nie goni ich Pociej, czy chodzą jeszcze kolędniki w zapusty i kto jest Herodem, kto diabłem, kto śmiercią i przy wierzbie przy mostku czy dalej straszy, czy może się już diabeł wyniósł, i czy żyje chrzestny Skubida, i za co go zabili, a chrzestna Kaliszyna, i czy mamy jaskółki pod strzechą, ile gniazd, i czy się w żniwa z kimś sprzęgamy, czy sami zwozimy, i czemu zegara sobie nie kupimy, czemu matka taka chuda, czemu ojciec tak posiwiał, czemu Antek, czemu Stasiek, czemu ja, czemu to, tamto, czemu, czemu?
Aż ojciec nie wytrzymał i przerwał mu to wypytywanie:
– Wszystkośmy ci powiedzieli, czego jeszcze od nas chcesz? A matka dodała błagalnie:
– Siadłbyś wreszcie i powiedział ty, co u ciebie.
Jakby ocknął się, spojrzał na zegarek i powiedział, że na niego już czas, musi jechać, l od razu wyciągnął rękę najpierw do mnie, bo akurat najbliżej niego siedziałem, potem do ojca, Antka, Staśka, i samą tą ręką tylko się pożegnał, jakby się do jutra, do pojutrza co najwyżej żegnał albo był znajomym dla nas, nie synem, nie bratem. A jeszcze tu się żegnał, a gdzieś patrzył, jakby wcale nie myślał, że się żegna, ale Bóg wie o czym. I dopiero gdy się z matką na ostatku żegnał i matczysko się znowu rozpłakało, ujął jej głowę w ręce, popatrzył jej w oczy i powiedział:
– No, niech mama nie płacze. Przyjadę, na pewno przyjadę. Może nawet z nią oboje przyjedziemy. Musicie ją poznać.
I odtamtąd znaku życia już nie dał.
Napisała matka gdzieś po roku list do niego, ale nie odpisał. Napisała potem drugi, nie odpisał. Chciała znów po jakimś czasie napisać, ale ojciec się zezłościł, że po co tyle pisać nadaremno, niech najpierw na tamte odpisze. A zresztą może ma roboty huk i tylko mu głowę tymi listami zawraca. A robota wiadomo. Choćby tutaj, przyjdą żniwa, to nie ma czasu nawet w tyłek się podrapać, to może i u niego żniwa. Skończą się, to i bez pisania przyjedzie. Nie było go tyle lat i przyjechał. Długo Boże Narodzenie, to na Boże Narodzenie na pewno przyjedzie i może oboje, mówił przecież, że oboje, o, niech matka lepiej myśli, jakie placki upiecze, a listami nic mu nie pomoże, bo listami i dni nie pogoni, nie mówiąc już żniw.
Ale nie sprawdziły się pocieszenia ojca i nie przyjechał ani na to Boże Narodzenie, ani na następne. I matka dalej pisała, tyle że już po kryjomu. Zaszedłem kiedyś do stodoły, żeby koniowi siana udrzeć, a pod tylnymi wrótniami, na końcu klepiska, widzę, klęczy matka przy taborku, okulary na nosie i coś pisze. Spłoszyła się, schowała rękę z obsadką pod fartuch i dopiero po chwili odwróciła głowę w moją stronę.
– A to ty – rzekła z ulgą. – Przyszłam się tu pomodlić, bo w izbie trudno mi się skupić, a tu cicho.
– To nie mogła matka pójść do sadu, tam tak samo cicho, a widniej – powiedziałem, spoglądając razem z nią jakby jednym wzrokiem na kałamarz, którego nie zdążyła schować.
– I tu przy szparach widno – odrzekła.
Innym znów razem wychodziłem po coś na strych, wsadziłem już głowę w otwór, a tam matka przy szparach w kaletnicy siedzi ze stolnicą na podołku i pisze. To już nie wchodziłem dalej, zeszedłem cichutko, uważając, żeby szczebel w drabinie nie zaskrzypiał. I tak samo gdy w łóżku już zległa, nieraz ją naszedłem, jak te listy pisała, przechylona nad taborkiem z lekarstwami, który stał przy łóżku. Starałem się nie widzieć albo wychodziłem zaraz, że muszę coś tam zrobić, co mi się w ostatniej chwili akurat przypomniało. Nie wiem tylko, kto te listy na pocztę zanosił. Antka, Staśka już w domu nie było. A z obcych kto przychodził do nas, jakoś nikt mi nie nadawał się, żeby mu mogła list zawierzyć. Może ojciec? Tylko że był kiedyś tym listom przeciwny, to jawnie mógł się teraz wstydzić i po kryjomu zanosił, kiedy mnie w izbie nie było. Bo ojciec, odkąd sami zostali i tylko ja z nimi, przylgnął jak dziecko do matki. Ciągle by przy jej łóżku siedział i coś jej tam opowiadał z dawnych czasów. A nieraz nic nie opowiadał, tylko tak siedział, jakby śnięty czy rozespany. I jak kiedyś on wszystkich do roboty gonił, tak teraz matka musiała mu o tym czy o tamtym ciągle przypominać. I nawet o najzwyczajniejszych rzeczach. Czy żeby krowy napoił, czy sieczki urżnął, czy w chlewie posłał, czy choćby psu miskę z żarciem wyniósł.
Читать дальше