Poczułem dziwny chłód w swojej ręce, w której jego dłoń trzymałem. Ni chłód świeżo odoranej ziemi, ni chłód jabłka zerwanego o rosie.
– Chyba umarł – powiedziałem niepewnie, jakbym się to jego chciał spytać, czy umarł. A wszyscy na sali wstrzymali oddechy, jakby razem z nim na chwilę umarli. Albo może tak czekali, czy coś mi odpowie. Wreszcie któryś nie wytrzymał i się niby zdziwił:
– Umarł? – A pewnie nie dlatego, żeby nie uwierzył, ale że wypada się choć trochę śmierci zdziwić, bo takie jej prawo.
– Ano, umarł – ktoś rzekł prawie z ulgą.
– No i umarł – ktoś westchnął z dalszych łóżek, jakby westchnął: – No i wieczór.
– Ano, wieczór – ktoś potaknął, bo cóż innego można śmierci, jak tylko potaknąć: – Ano, umarł.
Wyswobodziłem ostrożnie rękę z jego dłoni i przesiadłem się na swoje łóżko.
– Zapalcie może światło – ktoś jakby się nagle zląkł. – Zapalcie światło.
– Po co? Czytał już nie będzie.
– A choć żeby mu powieki zamknąć.
– A może nie umarł? Może nie umarł. – Z łóżka w samym rogu sali zerwał się stary Ambroży, nikt go nigdy nie odwiedzał i nogę w kolanie miał uciętą. Złapał laskę i kuśtyk, kuśtyk, prawie bliski płaczu, jakby chciał tę śmierć jeszcze zatrzymać. – Może nie umarł. Popatrzcie no dobrze. Ręce zimne to jeszcze nie śmierć. Nogi zimne to jeszcze nie śmierć. Śmierć to ho! ho! Nie wystarczy powiedzieć, że umarł. Powie się to czy tamto, a tak wcale nie jest. Powie się dzień, a tu noc. Pan Jezus tak samo niby umarł, a nie umarł. Potrząśnij-cie nim! I jakże ja się teraz odpłacę Stolarkowi za swoją krzywdę? Ech, Stolarek, Stolarek. Już pół pola prawie nie mam. Skóra i kości moje pole. Gałąź uschnięta moje pole. Potrząśnijcie nim. Adwokaty nie mrą tak rach, ciach. Może usnął tylko? Śmierć, to i język musi umrzeć, i co na sumieniu musi umrzeć, wszystko musi umrzeć. Nawet nosem nie siąkniesz, kiedy żeś umarły. Obiecywał. O, jak tu leży teraz, obiecywał. Tylko że biednemu zawsze wiatr w oczy. Czemuś biedny? Boś głupi. Stolarkowe pole już jak wieprz spasione i dalej się woruje zbój. Śmiga tylko batem na konie, a konie jak to konie. Nie myślą, jego, moje pole. Jeszcze ojciec jego mojemu się worywał. Ale co miał mój zrobić, jak za jego stały adwokaty. A mój miał tylko złości pełną głowę i pacierzy pełną gębę. To na przemian modlił się i klął, modlił się i klął, a tamten się worywał. Parę koni zresztą miał, a mój jednego, to w jednego nie odorze, co dwoma się worze. Odorywał mój, odorywał, a pola ubywało. Aż razu jednego wściekł się i batem sprał Stolarka. To rzuciły się Stolarkowe adwokaty jak kruki na ojca i już potem długo nie żył. Zresztą żyć i patrzeć, jak ci ziemi ubywa, to co to za życie. Zapiszę ci wszystko, synu, tylko weź kiedy siekiery, mówił ojciec. Bo we mnie jakoś nie było tej siły, co by swoje obroniła. Widzisz, przysiepałem batem Stolarkowi, nawet mu tam krzywdy wielkiej nie zrobiłem, bo w kapocie był, a już muszę umierać. Ale ty batem nie próbuj, weź siekiery. Bat to jeno złość i rzemień, a na adwokaty nie poradzisz, bo to jakbyś byka witką bił. To i oni nie dość, że prawo, to z diabłami trzymają. A nie masz większej siły, jak się prawo z diabłami skuma. Wtedy tylko siekiery złapać i zabić. Choćbyś miał sczeznąć w kryminale. Ale lepiej sczeznąć niż żyć przeciw prawu i diabłom. Pan Bóg ci odpuści, bo kiedy o ziemię chodzi, Pan Bóg zawsze odpuszcza. Na tej ziemi się urodził, na niej żył, na niej umarł, to wie, co to ziemia. I Bóg ojciec jego też nie pan był, tylko zwykły cieśla. Taki sam jak u nas we wsi Kosiorek czy Bzdęga. Kosiorek nam nawet chlewy stawiał, a Bzdęga koła robił. A gdyby ci Pan Bóg nie odpuścił, to ziemia ci odpuści. Bo Pan Bóg nieraz wszystkiego nie widzi z tych swoich wysokości, a ziemię wszystko boli. Choć byłoby lepiej od siekiery, gdybyś miał i ty za co przekupić adwokatów. Sprzedaj włókę, konia, krowę, weź zapożycz się, a przekup. I idź jak równy z równym na adwokaty ze Stolarkiem. Bo takiego jak nawet zadziabiesz na śmierć, to syny jego wstaną, syny synów wstaną, wstaną wnuki, prawnuki i będą się do końca świata w twoją ziemię worywać. Tylko musisz sobie takiego adwokata znaleźć, co by z mocniejszymi diabłami trzymał niż te Stolarkowe. Bo między diabłami, jak i między ludźmi, są tak samo więksi i mniejsi. Z małymi nie trzymaj. Mały diabeł to tyle samo co małe cielę, małe buty, małowiele. Trzymaj zawsze z większymi. Choćby nie wiem, ile chcieli. Choćbyś duszę miał sprzedać. Bo co ci po duszy, jak nie będziesz miał ziemi. Dusza sama, bez ziemi, to jakby ciało jej nie chciało i Pan Bóg ją wygnał. Weź pozdejmuj obrazy ze ścian, krucyfiks obłam młotkiem i niech taki stoi, święconą wodę wylej do cebrzyka, a ty upij się i klnij, a diabeł sam do ciebie przyjdzie. Krwi mu z palca upuścisz, on ci swojej upuści i wtedy drzyj, Stolarek. Szkoda, że już nie doczekam, byśmy obaj poszli. Ty byś w okno zastukał. Hej, Stolarek, mam i ja swojego adwokata! Teraz się zmierzymy! Zobaczymy, czyj mocniejszy! Jak dwa braty, łóżkośmy przy łóżku w szpitalu leżeli! I z lepszymi diabłami niż te twoje trzyma! Lucyfera zna! Belzebuba zna! Ancychrysta zna! Wszystkich najważniejszych diabłów zna! Całe piekło zna! A te twoje diabły zafajdane siurki! A praw ile zna! Ze sto razy tyle, niż te twoje znają! Wszystkie prawa zna! I na ciebie zna prawo, ty zbóju! Nogę mi ucięli, ale nie żałuję. Drugą dałbym sobie uciąć, żeby tylko ci odpłacić. No, Stolarek, wyjdź przed próg, to ci jeszcze więcej powiem! Przyjeżdża w niedzielę! Zajrzyj se przez okno do mojej chałupy! Popatrzysz, jak se wódkę pić będziemy, kiełbasę jeść będziemy! Moja baba mu kurę ugotuje! A będziemy się śmiali! Cha! cha! cha! Hi! hi! hi! Z ciebie tak będziemy się śmiali! Koniec twój, Stolarek! Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy! A wiesz, co mi powiedział?! Z jakimś tam Stolarkiem mielibyśmy nie wygrać! Nawet diabeł nam, Ambroży, nie będzie potrzebny. Wystarczy nam zwykła sprawiedliwość. Tak powiedział. Śmiał się nawet, że co tam te Stolarkowe adwokaty, takie diabły z nich jak z pcheł osy. Przeżegna ich i bździny z nich nie zostaną. Cha! cha! cha! Tak się śmiał. Hi! hi! hi! Tak się śmiał. O, jakże się śmiał. Diabeł mu aż w oczach migał. Spytałem go się, czy go nie przekupić, to przekupię, a niech się tak nie śmieje. Nie mam za co, ale sprzedam włókę, konia, krowę, zapożyczę się, a przekupię. Mógł Stolarek przekupić, to i ja mogę. A niech się nie śmieje, bo aż groza wieje. Ech, tylko ci się powiesić. Stolarek. Wybierz drzewo se, Stolarek. Jeszcze mi się pytał. Stolarek się nazywa? Stolarek. I ojciec jego Stolarek! I dziad Stolarek. Niech tylko stąd wyjdziemy. Obiecywał. Ale nie ma widać prawa na Stolarka, nie ma Boga, nie ma diabła. Oj, nie ma, nie ma. – Cichojcie, nie płaczcie.
I zaraz dwóch łapiduchów jak byki przyjechali wózkiem i zabrali adwokata. Potem przyszła Jadzia salowa, prześcieliła łóżko. Powiedziała, no i nie ma biedaka. Zajrzała tu, tam, czy czegoś nie zostawił. Było trochę drobiazgów, jak po każdym umarłym, zebrała to w fartuch. Stał kompot, co nie zdążył go wypić, spytała się, czy ktoś nie wypije. Ale nikt nie chciał, to wylała do umywalki. Blat szafki przetarła szmatą. Zdjęła starą kartę od gorączki, powiesiła nową. Chciała zabrać i książki, ale powiedziałem, żeby zostawiła, może ja przeczytam. Kiedyś nawet wziąłem tę, co otworzoną na szafce zostawił, i zacząłem czytać. Było tam o takim jednym, co chodził i się o stolarza pytał. Ale jakby mu nie bardzo chodziło o tego stolarza, tylko że nie wiedział, co się ma pytać, to się o stolarza pytał. Pomylony jakiś czy co? Bo o stolarza to się człowiek pyta, jak chce drzwi, stół, skrzynię, zrobić. Przyszedłby do naszej wsi, każde dziecko by mu powiedziało, gdzie stolarz. Kalembasa Józek, przy drodze do młyna, trzecia chałupa za figurą, akacja w podwórzu.
Читать дальше