– Chodź, postawię ci śniadanie – proponuję Annie.
– Przecież i tak jesteśmy spóźnieni.
Wzruszam ramionami.
– Kilka minut wcześniej czy później, wszystko jedno.
Sędzia DeSalvo nie jest zadowolony; poranna ucieczka Anny kosztowała nas półtorej godziny cennego czasu. Kiedy stajemy z Sędzią w progu jego gabinetu, gotowi do narady przed rozpoczęciem sprawy, podchwytuję wzrokiem jego gniewne spojrzenie.
– Najmocniej przepraszam, wysoki sądzie. Zdarzył się nagły wypadek i musiałem zawieźć psa do weterynarza.
Sara Fitzgerald wpatruje się we mnie z otwartymi ustami; nie widzę tego, ale wyraźnie to czuję.
– Obrońca strony pozwanej sugerował co innego – mówi sędzia.
Patrzę DeSalvo prosto w oczy.
– Było tak, jak powiedziałem. Anna była tak miła, że pojechała ze mną i pomogła mi uspokoić psa, któremu trzeba było wyciągnąć z łapy ostry kawałek szkła.
Sędzia wciąż jeszcze mi nie dowierza, nie może jednak dalej indagować, ponieważ prawo chroni niepełnosprawnych. Ja ze swojej strony wykorzystuję w tej chwili moje przywileje do granic możliwości; nie mogę dopuścić, aby sędzia pomyślał, że to Anna jest winna tej zwłoce. Zdecydowawszy się porzucić tę kwestię, DeSalvo pyta nas:
– Czy możliwe jest rozstrzygnięcie polubowne, bez konieczności rozpatrywania sprawy?
– Obawiam się, że nie – odpowiadam.
Anna nie chce wyjawiać swoich sekretów, co muszę uszanować, ale jest zdecydowana doprowadzić to do końca.
Sędzia przyjmuje moją odpowiedź.
– Pani Fitzgerald, wnoszę, że w dalszym ciągu reprezentuje pani stronę pozwaną, czyli siebie?
– Zgadza się, wysoki sądzie.
– Dobrze więc. – Sędzia DeSalvo przygląda się nam wszystkim po kolei. – To jest sąd rodzinny, państwo adwokaci. W sądzie rodzinnym, a zwłaszcza podczas takich rozpraw jak dzisiejsza, osobiście wprowadzam odstępstwa od regulaminu przesłuchań świadków, ponieważ nie życzę sobie kłótni na sali sądowej. Sam potrafię orzec, co jest dopuszczalne, a co nie jest, więc jeśli jakaś kwestia naprawdę może budzić sprzeciw którejś ze stron, podtrzymam ten sprzeciw, ale raczej bym wolał, żeby dzisiejsze rozpatrzenie sprawy przebiegło bez zakłóceń, choćby nawet kosztem regulaminu. – Patrzy mi prosto w oczy. – Chciałbym, żeby ten proces był możliwie jak najmniej bolesny dla obu stron.
Przechodzimy do sali sądowej. Jest ona mniejsza niż w sądach karnych, lecz panuje tutaj równie deprymująca atmosfera. Po drodze zabieram Annę z korytarza. Na progu sali sądowej moja mała klientka staje jak wryta, wodząc wzrokiem po wysokich, wyłożonych drewnem ścianach, po rzędach krzeseł i górującym nad nimi stole sędziowskim, przytłaczającym swoim ogromem.
– Campbell – odzywa się szeptem – nie będę musiała tam stanąć i zeznawać, prawda?
Szczerze powiedziawszy, sędzia najprawdopodobniej zażyczy sobie wysłuchać zeznań Anny. Nawet jeśli Julia poprze jej wniosek, nawet jeśli Brian weźmie jej stronę, sędzia DeSalvo może chcieć osobiście poznać stanowisko powódki. Ale gdybym powiedział jej to w tym momencie, to zyskałbym tyle, że Anna zaczęłaby wariować z nerwów, co jest niezbyt wskazane na początku procesu.
Przypominam sobie naszą rozmowę w samochodzie, kiedy to Anna zarzuciła mi kłamstwo. Znam dwa powody, żeby nie mówić prawdy. Pierwszy jest taki, że kłamstwem można zdobyć to, czego się pragnie, a drugi – że kłamiąc, można oszczędzić komuś cierpienia. Z tych dwóch powodów daję Annie taką, a nie inną odpowiedź.
– Nie wydaje mi się – mówię.
– Wysoki sądzie – zaczynam. – Choć stanowi to odstępstwo od ogólnie przyjętych zasad, to zanim zaczniemy wzywać świadków, chciałbym coś powiedzieć.
Sędzia DeSalvo wzdycha.
– Panie Alexander, przecież wyraźnie prosiłem, aby zechcieli państwo traktować regulamin przesłuchań z nieco większą elastycznością.
– Nie nalegałbym, gdybym nie uważał, że to ważne, wysoki sądzie.
– Proszę się streszczać – mówi sędzia.
Podchodzę do stołu sędziowskiego.
– Wysoki sądzie, przez całe życie Anna Fitzgerald poddawała się zabiegom, które były konieczne do utrzymania zdrowia jej siostry Kate, lecz jej nic dobrego nie przyniosły. Nikt nie wątpi, że pani Sara Fitzgerald kocha wszystkie swoje dzieci, nikt też nie śmie podważać słuszności decyzji podejmowanych przez nią w celu podtrzymania życia starszej córki. Dziś jednak musimy podać w wątpliwość decyzje, które podjęła w imieniu młodszej córki.
Odwracam głowę i widzę baczne spojrzenie Julii. Nagle przypominam sobie to stare szkolne zadanie z etyki. Wiem już, co powiedzieć.
– Wysoki sąd być może przypomina sobie niedawny proces toczony w sądzie miasta Worcester w stanie Massachusetts. Bezdomna kobieta wywołała pożar, lecz zamiast wezwać straż ogniową, uciekła z budynku w obawie, że narobi sobie kłopotów. Z powodu jej lekkomyślności tamtej nocy w ogniu zginęło sześciu strażaków. Niemniej jednak Sąd Najwyższy nie mógł obarczyć tej kobiety odpowiedzialnością za śmierć tych ludzi, ponieważ amerykańskie prawo stanowi, że żaden człowiek nie ponosi odpowiedzialności za bezpieczeństwo innego człowieka – nawet w obliczu tragicznych konsekwencji. Nie ponosi takiej odpowiedzialności ten, kto wywołał pożar, nie ponosi jej przypadkowy przechodzień, który jest świadkiem wypadku samochodowego, ani też ktoś, kto dla drugiej osoby jest idealnie zgodnym dawcą narządów.
Spoglądam na Julię jeszcze raz.
– Zebraliśmy się na tej sali, ponieważ nasz wymiar sprawiedliwości nie precyzuje różnicy pomiędzy prawem a moralnością. Czasami bardzo łatwo je rozróżnić, ale zdarzają się takie sytuacje – na granicy prawa i moralności – kiedy to, co słuszne, wydaje się niesłuszne i na odwrót.
Wracam do mojego stolika i staję obok niego.
– Dziś na tej sali – kończę mowę – sąd pomoże nam rozstrzygnąć te niejasności.
Mój pierwszy świadek to adwokat strony pozwanej. Przyglądam się, jak Sara podchodzi do krzesła dla świadka. Idzie chwiejnym krokiem, jak marynarz łapiący równowagę na chybotliwym pokładzie. Udaje jej się zająć miejsce i wyrecytować formułkę przysięgi, ale nawet na jedną chwilę nie spuszcza oka z Anny.
– Panie sędzio, proszę o pozwolenie, abym mógł traktować panią Fitzgerald jako świadka wrogo nastawionego do powoda.
Sędzia marszczy brwi.
– Panie Alexander, jestem głęboko przekonany, że oboje państwo potrafią zachować się kulturalnie podczas przesłuchania.
– Zrozumiałem, wysoki sądzie. – Podchodzę do Sary. – Proszę podać imię i nazwisko.
Matka Anny unosi lekko podbródek.
– Sara Crofton Fitzgerald.
– Czy jest pani matką nieletniej Anny Fitzgerald?
– Tak. Anny, Kate i Jessego Fitzgeraldów.
– Czy to prawda, że pani córka Kate w wieku dwóch lat zachorowała na ostrą odmianę białaczki, ostrą białaczkę promielocytową?
– Tak.
– Czy to prawda, że podjęła pani wtedy wraz z mężem decyzję, aby począć i urodzić kolejne dziecko, które w następstwie manipulacji genetycznej byłoby dawcą narządów dla chorej siostry?
Twarz Sary ciemnieje.
– Co prawda użyłabym innych sformułowań, ale faktycznie to mieliśmy na myśli, decydując się na trzecie dziecko. Chcieliśmy przetoczyć Kate krew pępowinową Anny.
– Dlaczego nie poszukiwali państwo dawcy niespokrewnionego?
– Ponieważ jest to o wiele bardziej ryzykowne. Gdyby dawca nie był spokrewniony z Kate, niebezpieczeństwo zgonu wydatnie by wzrosło.
– A zatem w jakim wieku była Anna, kiedy po raz pierwszy oddała narząd, czy też w tym wypadku tkankę, aby pomóc siostrze?
Читать дальше