Zastanawia mnie, czy to zwykłe przeoczenie, czy co innego: niewykluczone, że przez te wszystkie lata czekałem, aż Julia powróci do mnie, żebym mógł nareszcie dorosnąć.
Po przybyciu do gmachu Garrahiego musimy wraz z Sędzią przeciskać się siłą przez tłum dziennikarzy, licznie zgromadzonych z okazji Wielkiego Wydarzenia. Podsuwają mi mikrofony pod sam nos i depczą psu po łapach. Anna ucieknie na sam ich widok; wyglądają jak uzbrojeni w rózgi oprawcy, pomiędzy którymi trzeba za karę przebiec.
Po wejściu do budynku zatrzymuję Verna.
– Załatw nam kilku ochroniarzy, dobrze? – proszę go. – Te pismaki zjedzą świadków żywcem.
W tym momencie dostrzegam Sarę Fitzgerald, która już czeka na korytarzu. Ma na sobie kostium, który najprawdopodobniej spędził ostatnie dziesięć lat na wieszaku, a jej włosy są zebrane ciasno i spięte spinką. Nie nosi walizki; zamiast niej na ramieniu ma plecak.
– Dzień dobry – mówię spokojnym głosem.
Drzwi otwierają się z hukiem. Wchodzi Brian, wodząc wzrokiem od żony do mnie.
– Gdzie jest Anna? – pyta.
Sara zbliża się o krok.
– Nie przyjechała z tobą?
– Mieliśmy wezwanie. O piątej rano wróciłem do jednostki, a jej już nie było. Zostawiła kartkę, że będzie czekać na mnie tutaj. – Brian rzuca spojrzenie na tłum szakali kłębiący się za drzwiami. – Założę się, że dała nogę.
Znów komuś udało się przedrzeć przez szczelną barierę dziennikarzy. Na korytarz wypada Julia, niesiona falą krzykliwych pytań. Przygładza włosy i rozgląda się, a kiedy jej wzrok pada na mnie, widzę, że w jednej chwili na powrót traci orientację.
– Poszukam jej – mówię.
– Nie, ja pójdę – protestuje Sara urażonym tonem.
– Kogo chcecie szukać? – Julia przypatruje się nam zdziwiona.
– Chwilowo nie wiemy, gdzie jest Anna – wyjaśniam jej.
– Nie wiecie? – pyta Julia. – Zniknęła wam?
– Skądże znowu – odpowiadam całkiem zgodnie z prawdą, bo przecież żeby zniknąć, Anna najpierw musiałaby się tutaj pojawić.
Nawet ja domyśliłem się już, gdzie należy jej szukać – w tym samym momencie, kiedy zrozumienie zaświtało na twarzy Sary. Matka Anny puszcza mnie przodem. W drodze do wyjścia Julia łapie mnie pod ramię i wsuwa w dłoń kluczyki, które jej zostawiłem.
– Teraz zrozumiałeś, dlaczego to nie ma szans powodzenia? – pyta.
– Posłuchaj – odwracam się do niej. – Bardzo chcę, żebyśmy porozmawiali o tym, co się dzieje między nami, ale to naprawdę nie jest odpowiedni moment.
– Ja mówię o Annie. Ona się miota, Campbell. Nie potrafi nawet stawić się w sądzie o ustalonej porze. Mówi ci to coś?
– Tak. Że każde z nas się boi – odpowiadam po chwili milczenia.
Brzmi to jak ostrzeżenie. Dla nas wszystkich.
Rolety w oknach są szczelnie zasłonięte, ale w pokoju szpitalnym i tak nie jest na tyle ciemno, żeby nie można było dostrzec anielskiej bladości twarzy Kate Fitzgerald, na której sine żyłki rysują mapę drogi ucieczki przed chorobą, drogi, którą przemierzają w tej chwili leki ostatniej szansy. Anna, skulona, siedzi w nogach łóżka.
Sędzia na moje polecenie zostaje za drzwiami. Pochylam się nad łóżkiem.
– Anno, musimy już iść.
Drzwi za mną otwierają się ponownie, ale zamiast Sary Fitzgerald lub lekarza z zestawem do reanimacji staje w nich Jesse. Jestem w szoku.
– Cześć – wita się syn Fitzgeraldów, jakbym był jego kolegą.
Już mam na końcu języka pytanie: „Skąd się tu wziąłeś?”, ale uświadamiam sobie nagle, że przecież wcale nie chcę usłyszeć odpowiedzi.
– Jedziemy do sądu. Podwieźć cię? – pytam oschle.
– Nie, dzięki. Skoro wszyscy są tam, to ja lepiej posiedzę tutaj. – Jesse nie spuszcza oczu z siostry. – Kiepsko to wygląda.
– A co byś chciał? – odzywa się rozbudzona Anna. – Przecież ona umiera.
Znów nie mogę oderwać wzroku od mojej małej klientki. Powinienem wiedzieć najlepiej, że motywy ludzkich działań nigdy nie są takie, jakie się wydają, ale pomimo to nadal nie potrafię jej rozgryźć.
– Trzeba już iść – mówię.
W samochodzie Sędzia znów musi jechać z tyłu. Anna siedzi jak na szpilkach. Zaczyna opowiadać mi o jakimś zwariowanym precedensie, który znalazła w Internecie. W 1876 roku w Montanie wyrokiem sądu zabroniono pewnemu człowiekowi czerpać wodę z rzeki, która miała źródło na ziemi należącej do jego brata. Nie wzięto pod uwagę, że wskutek tego całe zboże pozwanego uschnie i zmarnieje.
– Co ty robisz? – pyta nagle Anna, zauważywszy, że celowo minąłem ulicę prowadzącą do sądu.
Zamiast odpowiedzieć, zatrzymuję samochód niedaleko parku. Chodnikiem przebiega dziewczyna o idealnie kształtnym tyłku, uczepiona smyczy, na której prowadzi fikuśnego pieseczka, przypominającego raczej kota.
– Spóźnimy się – Anna po chwili przerywa milczenie.
– Już się spóźniliśmy. Powiedz mi jedną rzecz: co my tutaj robimy?
– Jedziemy do sądu. – Anna obrzuca mnie typowym dla nastolatek spojrzeniem, które mówi dobitnie, że nasi przodkowie w żadnym wypadku nie mogli zejść z tego samego drzewa.
– Nie o to pytam. Powiedz mi, dlaczego tam jedziemy.
– Coś mi się zdaje, że przysypiałeś na wykładach. Do sądu jedzie się wtedy, kiedy ktoś wytoczy komuś sprawę.
Mierzę ją spokojnym wzrokiem. Nie dam się wymanewrować.
– Powiedz mi, po co jedziemy do sądu. Anna wytrzymuje spojrzenie.
– A po co ci pies – przewodnik?
Wyglądam przez okno na drzewa w parku, bębniąc palcami w kierownicę. Tam gdzie przed chwilą przebiegła zgrabna dziewczyna, teraz widać kobietę z wózkiem. Dziecko robi, co może, żeby wypaść na zewnątrz, ale mama jakoś tego nie zauważa. W koronie pobliskiego drzewa nagle wybucha wielka wrzawa ptasiej hałastry.
– Nie rozpowiadam tego, komu popadnie – cedzę przez zęby.
– Ja nie jestem pierwszą lepszą – pada odpowiedź. Biorę głęboki wdech.
– Wiele lat temu zachorowałem. Ciężko. Wywiązała się infekcja ucha. Lekarstwo, które mi podano, z nie do końca jasnych powodów nie podziałało. Doszło do uszkodzenia nerwu. Jestem całkowicie głuchy na jedno ucho. Na dłuższą metę to żaden wielki problem, ale w pewnych sytuacjach życiowych nie poradzę sobie sam. Na przykład może zdarzyć się tak, że będę słyszał zbliżający się samochód, ale nie zdołam określić kierunku, z którego nadjeżdża, albo nie usłyszę, jak ktoś mnie przeprasza, bo zagradzam mu drogę w wąskim przejściu między sklepowymi regałami. Sędzia jest specjalnie tresowany, żeby w takich sytuacjach służyć mi jako uszy. – Przerywam, wahając się przez moment. – Robię z tego wielki sekret, bo nie lubię, kiedy ktoś się nade mną użala.
Anna przypatruje mi się uważnie.
– Poprosiłam cię o pomoc, bo chciałam, żeby choć raz Kate nie była na pierwszym miejscu.
Ale to oburzająco egoistyczne wyznanie kompletnie nie pasuje mi ani do niej, ani do całej tej sytuacji. Anna nie chce, żeby jej siostra umarła, tylko żeby ona sama mogła normalnie żyć; o to chodzi w całym tym procesie.
– Kłamiesz – mówię.
Anna zakłada ręce na piersi.
– Ty pierwszy skłamałeś. Słyszysz normalnie.
– Ależ z ciebie nieznośna smarkula. – Parskam śmiechem. – Jesteś taka sama jak ja w twoim wieku.
– To dobrze czy źle? – pyta Anna, ale widzę, że się uśmiecha.
Park powoli zapełnia się ludźmi. Ścieżką maszeruje szkolna wycieczka; najmłodsze dzieci idą zbite w ciasną gromadkę niczym stado psów zaprzęgowych, ciągnąc za sobą dwójkę nauczycieli. Obok na rowerze wyścigowym śmiga kurier w stroju US Postal Service.
Читать дальше