– Dzień dobry – cicho odzywa się mama.
– Witam panią – odpowiada Campbell Alexander. Kompletny lód.
Mama odrywa wzrok od taty, który siedzi przy stole konferencyjnym, i przesuwa spojrzeniem po mnie. Nie wstałam z podłogi.
– Cześć – wita się jeszcze raz, robiąc krok w przód, jakby chciała podjeść i mnie uściskać, ale zatrzymuje się w pół drogi.
– Prosiła pani o spotkanie – przypomina jej Campbell.
Mama siada przy stole.
– Wiem. Miałam… mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Chciałabym, żebyśmy wspólnie podjęli decyzję.
Campbell stuka palcami o blat stołu.
– Czy chce pani zaproponować nam jakąś umowę? – pyta, jakby był na naradzie handlowej. Mama patrzy na niego, mrugając oczami.
– Można to chyba tak nazwać. – Odwraca się razem z krzesłem w moim kierunku, jakbyśmy były same w tym pokoju. – Anno, wiem, jak wiele zrobiłaś dla Kate. Wiem też, że nie pozostało już prawie nic, co mogłoby pomóc twojej siostrze. Prawie nic. Tylko jedna rzecz daje jeszcze jakąś szansę.
– Proszę nie wywierać nacisku na moją klientkę…
– Nie trzeba, Campbell – przerywam mu. – Mogę tego wysłuchać.
– Jeśli przeszczep nerki nic nie da i nastąpi wznowa… Jeśli stan zdrowia Kate nie poprawi się, tak jak wszyscy jej tego życzymy… Wtedy ja już nigdy więcej nie poproszę cię, żebyś pomogła ją leczyć. Zrób to dla niej ten ostatni raz.
Skurczyła się podczas tej krótkiej przemowy, jest teraz mniejsza nawet ode mnie, jakby to ona była dzieckiem, a ja jej rodzicem. Ciekawe, w jaki sposób mogła zajść taka zmiana, skoro żadna z nas nawet nie drgnęła.
Rzucam szybkie spojrzenie na tatę, ale on siedzi jak skamieniały. Wydaje się całkowicie pochłonięty rysunkiem słojów na drewnianym blacie stołu i robi, co tylko może, aby nie wtrącać się do rozmowy.
– Czy chce pani przez to powiedzieć, że jeśli moja klientka z własnej woli odda nerkę, to w przyszłości nie będzie już musiała uczestniczyć w żadnych zabiegach mających na celu przedłużenie życia jej siostry Kate? – upewnia się Campbell.
Mama bierze głęboki wdech. – Tak.
– Rozumie pani, że musimy się nad tym zastanowić.
Kiedy miałam siedem lat, Jesse wychodził ze skóry, żeby wybić mi z głowy Świętego Mikołaja. Tłumaczył mi, że to wszystko robią mama i tata, a ja kłóciłam się z nim o każde słowo. W końcu postanowiłam sprawdzić teorię w praktyce. Na Gwiazdkę napisałam list do Świętego Mikołaja, prosząc o chomika, bo najbardziej na świecie chciałam mieć chomika. Wrzuciłam ten list do skrzynki pocztowej w sekretariacie naszej szkoły, a rodzicom nie pisnęłam ani słóweczka o chomiku, chociaż wspominałam im o różnych zabawkach, które chciałam dostać pod choinkę.
Rankiem w dzień Bożego Narodzenia dostałam sanki, grę komputerową i ręcznie farbowany szal, o których mówiłam mamie, ale chomika nie dostałam, bo mama nic o nim nie wiedziała. Nauczyłam się wtedy dwóch rzeczy. Po pierwsze, Święty Mikołaj wcale nie jest taki, jakiego bym chciała. Po drugie, moi rodzice też tacy nie są.
Być może Campbell uważa, że chodzi o rozstrzygnięcie prawne, ale tak naprawdę chodzi o moją mamę. Zrywam się z podłogi, podbiegam do niej i rzucam się w jej ramiona, trochę przypominające to ulubione miejsce na kanapie, o którym mówiłam wcześniej, miejsce tak dobrze znane, że człowiek odruchowo wślizguje się tam, gdzie mu najwygodniej. Gardło ściska mi się boleśnie, a z oczu tryskają wszystkie łzy, które oszczędzałam z myślą o tej chwili.
– Dzięki Bogu – wzdycha mama przez łzy. – Dzięki Bogu.
Ściskam ją dwa razy mocniej niż normalnie, bo chcę zatrzymać ten moment, na tej samej zasadzie, na jakiej zdarza mi się marzyć o tym, żeby wymalować sobie w pamięci obraz ukośnych promieni letniego słońca, malowidło, na które mogłabym patrzeć, kiedy nastanie zima. Przykładam usta do ucha mamy i szepczę, żałując tych słów już w momencie ich wypowiadania:
– Nie mogę tego zrobić.
Mama sztywnieje na całym ciele. Odsuwa się ode mnie, patrząc mi prosto w oczy. Przywołuje na twarz sztuczny uśmiech, który łamie jej wargi w kilku miejscach. Dotyka moich włosów. I to wszystko. Wstaje, poprawia żakiet i wychodzi z gabinetu.
Campbell też podnosi się z krzesła. Przyklęka przede mną, w tym samym miejscu, co przed chwilą mama. Kiedy widzę go tuż przed sobą, wydaje się o wiele bardziej poważny niż kiedykolwiek.
– Anno – pyta – czy naprawdę tego chcesz?
Otwieram usta i znajduję odpowiedź na to pytanie.
JULIA
– Czy Campbell podoba mi się dlatego, że jest debilnym kretynem – pytam swoją siostrę – czy pomimo to, że taki właśnie jest?
Izzy psyka, żebym jej nie przeszkadzała. Siedzi na kanapie i ogląda „Tacy byliśmy”, chociaż widziała to już sto tysięcy razy. Każdy jednak ma listę filmów, których nie przełączy za nic w świecie. Na liście mojej siostry oprócz tej pozycji znajdują się także „Pretty Woman”, „Uwierz w ducha” i „Dirty Dancing”.
– Jak zagadasz mi końcówkę – syczy – to cię zabiję.
– „To na razie, Katie – cytuję. – Na razie, Hubbell”.
Izzy rzuca we mnie poduszką z kanapy. Ociera oczy. Muzyczny temat przewodni filmu przybiera na sile.
– Barbra Streisand – mówi – jest boska.
– Wydawało mi się, że tak twierdzą geje, a nie lesbijki. – Rzucam jej spojrzenie znad stołu zasłanego papierami i dokumentami, które przeglądam, przygotowując się na jutrzejsze rozpatrzenie sprawy. Podjęłam już decyzję, co powiem sędziemu; wydaje mi się, że wiem, jak rozumieć najlepszy interes Anny Fitzgerald. Problem polega na tym, że to bez znaczenia, czy wezmę jej stronę, czy wypowiem się przeciwko jej wnioskowi. Tak czy inaczej zrujnuję dziewczynie życie.
– A mnie się wydawało – odparowuje Izzy – że rozmawiamy o Campbellu.
– Nie. To ja o nim mówiłam. Ty rozpływałaś się nad filmem. – Masuję sobie skronie. – Mogłabyś okazać choć odrobinę współczucia.
– Z powodu Campbella Alexandra? Nie będę ci współczuć. Ani rozczulać się nad tobą.
– Dziękuję za tyle czułych słów.
– Posłuchaj mnie, Julio. Może to jest dziedziczne. – Izzy podnosi się z kanapy, staje za mną i zaczyna masować mi kark i szyję. – Może masz w genach coś takiego, co sprawia, że ciągnie cię do najgorszych palantów.
– W takim razie ty też to masz.
– No cóż. – Moja siostra śmieje się. – Celnie strzelasz.
– Za pamięci: ja naprawdę szczerze chcę go nienawidzić.
Izzy sięga nad moim ramieniem, zabiera ze stołu moją puszkę z colą i wypija resztkę napoju.
– Przecież to wszystko miało mieć podłoże czysto zawodowe.
– I ma. Kłopot w tym, że gdzieś w mojej głowie hałasuje silna grupa mniejszościowa głosząca wprost przeciwne hasła.
Izzy wraca na kanapę.
– Twój prawdziwy kłopot polega na tym, że nigdy nie zapomnisz swojego pierwszego faceta. Mądry móżdżek to jedno, ale twoje ciało ma iloraz inteligencji muszki owocowej.
– Z nim wszystko jest takie proste. Zupełnie jakbyśmy zaczynali w tym samym miejscu, w którym się rozstaliśmy. Ja już wiem o nim wszystko, co potrzeba, i on też wie o mnie wszystko, co powinien wiedzieć. – Spoglądam na siostrę. – Czy można się w kimś zabujać z lenistwa?
– A może po prostu idź z nim do łóżka, a po wszystkim wyrzuć go raz na zawsze z pamięci?
– Nie da rady – odpowiadam – bo kiedy będzie po wszystkim, do mojej kolekcji dołączy jeszcze jedno bolesne wspomnienie, którego nie będę umiała wyrzucić z pamięci.
Читать дальше