– Zaraz zobaczysz, co my tu dla ciebie mamy – mówi, okrywając ją kocykiem nagrzanym na kaloryferze.
Anestezjolog przeciera maskę do narkozy wacikiem nasączonym jakimś czerwonym płynem.
– Wiesz, jak fajnie jest usnąć na truskawkowym polu? – pyta.
Zespół krząta się przy małej pacjentce, przylepiając do jej ciała czujniki, które będą śledzić oddech i pracę serca. Czynności te wykonują, dopóki mała leży na plecach, chociaż wiem, że do zabiegu przewrócą ją na bok. Szpik kostny pobiera się z kości krzyżowej.
Anestezjolog pokazuje Annie gumową harmonijkę pompki w jednym ze swoich przyrządów.
– Nadmuchasz mi ten balonik? – zagaduje, zakrywając jej maską nos i usta.
Anna do tej pory mocno trzymała moją rękę, ale w końcu jej uścisk zaczyna słabnąć. Jeszcze przez chwilę walczy z sennością. Choć całe jej ciało jest już w letargu, próbuje się na koniec jakby podnieść; widząc to, jedna pielęgniarka przytrzymuje ją za ramiona, a druga gestem mnie powstrzymuje.
– To zwyczajna reakcja na środek usypiający – wyjaśnia. – Możesz ją teraz pocałować.
Całuję więc córkę przez maskę. Dodaję też „dziękuję”, po czym wychodzę. Na korytarzu zdejmuję papierowy czepek i obuwie ochronne. Zerkam przez malutkie kwadratowe okienko. Pielęgniarki przewracają Annę na bok, a lekarz podnosi z wyjałowionej tacki niewiarygodnie długą igłę.
Wracam na górę. Poczekam razem z Kate.
Brian zagląda do pokoju Kate.
– Saro – mówi wyczerpanym głosem – Anna prosi, żebyś do niej przyszła.
Ale ja nie mogę być w dwóch miejscach naraz. Podsuwam Kate różową miskę w kształcie nerki, bo mała znów ma wymioty. Donna, stojąca obok mnie, układa ją z powrotem na poduszce.
– Teraz jestem zajęta – odpowiadam Brianowi.
– Anna prosi, żebyś do niej przyszła – powtarza Brian krótko.
Donna spogląda na niego, potem na mnie.
– Poradzimy sobie, dopóki nie wrócisz – zapewnia mnie.
Po chwili namysłu kiwam głową.
Anna leży na pediatrii, a tam nie ma izolatek z hermetycznymi drzwiami. Jej płacz słychać aż na korytarzu.
– Mamusiu – woła do mnie przez łzy – boli!
Siadam na łóżku i biorę ją w ramiona.
– Wiem, kochanie.
– Zostaniesz tutaj ze mną?
Potrząsam głową.
– Kate źle się czuje. Muszę do niej wrócić.
Anna mi się wyrywa.
– Ale ja też jestem w szpitalu – mówi. – Ja też!
Zerkam na Briana, stojącego nad nami.
– Czy ona dostaje środki przeciwbólowe?
– Tak, ale bardzo małe dawki. Pielęgniarka powiedziała, że tutaj nie przesadza się z lekami dla dzieci.
– Co za bzdura. – Wstaję z łóżka.
Anna kwili płaczliwie i łapie mnie za ubranie. – Zaraz wracam, kotku.
Zatrzymuję pierwszą napotkaną pielęgniarkę. Na onkologii znam je wszystkie; tutaj nikogo.
– Anna godzinę temu dostała tylenol – słyszę. – Wiem, że odczuwa dolegliwości…
– Roxicet. Tylenol z kodeiną. Naproxen. Jeśli lekarz jeszcze tego nie przepisał, proszę natychmiast zapytać, czy można to podać.
– Proszę wybaczyć, pani Fitzgerald – mówi obruszona pielęgniarka – ale znam się na tym, robię to codziennie i…
– Ja też robię to codziennie.
Wracam do pokoju Anny, niosąc kieliszek z dziecięcą dawką roxicetu, która albo uśmierzy jej ból, albo odurzy ją na tyle, że nie będzie już zbyt wiele czuła. Kiedy wchodzę, zastaję w pokoju Briana, zmagającego się swoimi szerokimi dłońmi z lilipucią zapinką łańcuszka, na którym wisi złote serduszko.
– Twoja siostra dostała od ciebie wielki prezent. Ty też na coś zasłużyłaś – mówi Annie ojciec.
Zgadzam się z tym. Oczywiście, że Anna zasługuje na wdzięczność po tym, jak oddała siostrze szpik kostny. Oczywiście, że należy jej się wdzięczność i uznanie. A jednak nigdy nie przyszło mi na myśl, że można wynagrodzić czyjeś cierpienie. My wszyscy od tak dawna jesteśmy z nim oswojeni.
Kiedy wchodzę, dwie pary oczu kierują się na mnie.
– Zobacz, co dostałam od taty! – woła Anna.
Wyciągam w jej stronę kieliszek ze środkiem przeciwbólowym, nędzną namiastką prezentu od mamy.
Kilka minut po dziesiątej Brian przyprowadza Annę do pokoju, w którym leży Kate. Anna idzie powoli jak staruszka, wspierając się ciężko na ręce taty. Pielęgniarki pomagają jej nałożyć maskę, fartuch, rękawiczki i obuwie ochronne. Tylko w takim stroju można wejść do izolatki onkologicznej, a i tak lekarze wykazali sporo dobrej woli, bo dzieciom w ogóle nie wolno tutaj przebywać.
Doktor Chance wskazuje na torebkę ze szpikiem kostnym, wiszącą na stojaku do kroplówki. Obracam Annę tak, żeby mogła ją zobaczyć.
– To właśnie – mówię – dostaliśmy od ciebie.
Anna wydyma wargi.
– Ohyda. Weźcie to sobie.
– Dobry pomysł – przytakuje doktor Chance. Jeden jego ruch i gęsty rubinowy szpik zaczyna sączyć się do cewnika centralnego w piersi Kate.
Układam Annę na łóżku razem z siostrą. Swobodnie mieszczą się na nim obie, ramię w ramię.
– Bolało? – pyta Kate.
– Tak jakby. – Anna wskazuje na krew płynącą plastikowymi rurkami do nacięcia w klatce piersiowej Kate.
– A to boli?
– Nie bardzo. – Kate unosi się lekko. – Wiesz co?
– No?
– Cieszę się, że to od ciebie. – Kate bierze Annę za rękę i kładzie jej dłoń na swojej piersi, tuż pod wkłuciem centralnym, niebezpiecznie blisko serca.
Dwadzieścia dwa dni po przeszczepie szpiku kostnego liczba krwinek białych w organizmie Kate zaczyna rosnąć. To dobry znak: przeszczep się przyjął. Brian upiera się, że musimy to uczcić i zaprasza mnie na obiad do restauracji. Zamawia pielęgniarkę do Kate, rezerwuje stolik w XO Cafe i nawet przywozi z domu moją czarną wyjściową sukienkę. Zapomina tylko o jednym: o czółenkach. Muszę iść w topornych szpitalnych chodakach.
W restauracji tłok, prawie wszystkie stoliki zajęte. Niemalże natychmiast zjawia się kelner podający wino. Brian zamawia cabernet sauvignon.
– Wiesz chociaż, czy to czerwone, czy białe wino? – Żyjemy razem już tyle lat, a ja chyba ani razu nie widziałam, żeby Brian pił coś innego niż piwo.
– Wiem, że jest w tym alkohol, i wiem, że mamy dziś co oblewać. – Mąż podnosi napełniony kieliszek, wznosząc toast. – Za naszą rodzinę.
Stukamy się szkłem i pijemy pomału.
– Co zamawiasz? – pytam.
– A co mam zamówić?
– Polędwicę, żebym mogła podjeść od ciebie, gdyby ktoś się pomylił i przyniósł mi solę. – Składam kartę. – Znasz wyniki ostatniej morfologii?
Brian wbija wzrok w blat stołu.
– Miałem nadzieję, że będziemy mogli uciec na chwilę od tego wszystkiego. Porozmawiać. Tak zwyczajnie.
– Lubię z tobą rozmawiać – mówię, ale kiedy spoglądam na Briana, na usta cisną mi się informacje dotyczące Kate; nic poza tym, nic na żaden nasz osobisty temat. Nie czuję potrzeby zapytania go, jak spędził dzień, bo wiem, że wziął trzy tygodnie urlopu. Tym, co nas łączy, jest choroba naszej córki.
Przy naszym stoliku zapada cisza. Rozglądając się po restauracji, zauważam, że rozmowy toczą się przeważnie tam, gdzie siedzą ludzie młodzi i modnie ubrani. Pary starsze, oznaczone obrączkami, które błyszczą w zgodnym rytmie wraz ze sztućcami podnoszonymi do ust, spożywają posiłek w milczeniu, nie przyprawiając go konwersacją. Ciekawe, czy to dlatego, że są tak dobrze zgrani, że wiedzą już, co myśli druga osoba? Czy może przychodzi w końcu taki moment, kiedy nie ma się już sobie nic do powiedzenia?
Читать дальше