To nie jest dobry moment, ale w końcu na taką rozmowę żaden moment nie jest odpowiedni.
– Niech będzie. – Biorę głęboki wdech. – Moim zdaniem Anna ma słuszność.
W pierwszej chwili wydaje mi się, że Campbell Alexander w ogóle mnie nie usłyszał. Potem dobiega mnie jego pytanie:
– Powtórzy to pan przed sędzią na rozpatrzeniu sprawy?
Opuszczam głowę, wbijając wzrok w kubek z kawą.
– Wychodzi na to, że będę musiał.
Dziś rano otrzymaliśmy wezwanie do wypadku. Zanim dotarliśmy z Pauliem karetką na miejsce, chłopak zdążył już wsadzić dziewczynę pod prysznic. Znaleźliśmy ją leżącą w brodziku, bezwładną, kompletnie ubraną, zapiętą pod szyję. Jej twarz zasłaniał wielki kołtun włosów, ale nawet bez tego było widać, że jest nieprzytomna.
Paulie od razu wszedł pod prysznic i zaczął ją stamtąd wyciągać.
– Ma na imię Magda – powiedział jej chłopak. – Nic jej nie będzie, prawda?
– Choruje na cukrzycę?
– A co to ma do rzeczy? Trzymajcie mnie.
– Mów, co braliście – powiedziałem ostro.
– Trochę popiliśmy, nic więcej – odparł chłopaczek. – Tequili.
Nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Akurat tyle, żeby usłyszeć od kolegów popularną bajeczkę, że zimny prysznic pomaga odzyskać przytomność po przedawkowaniu heroiny.
– Coś ci wyjaśnię, młody człowieku. Ja i mój kumpel chcemy pomóc Magdzie. Chcemy uratować jej życie. Jeśli ona brała narkotyki, a ty teraz powiesz nam, że piła alkohol i nic więcej, wtedy to, co jej podamy, może źle zadziałać i tylko pogorszy sprawę. Dociera to do ciebie?
Paulie uporał się już z wyciągnięciem Magdy spod prysznica i ściągnął jej koszulkę. Na ramionach widać było ślady igieł.
– Może i pili tequilę, ale podkręcali się czymś jeszcze. Podajemy naloksan?
Wyjąłem z torby narcan i podałem Pauliemu pompę infuzyjną.
– Ale, no wiecie… – odezwał się nagle chłopak. – Nie zadzwonicie chyba po gliny, co?
Jednym błyskawicznym ruchem złapałem go za kołnierz i ustawiłem pod ścianą.
– Naprawdę jesteś taki głupi czy tylko udajesz, gówniarzu?
– No, bo rodzice… Zabiją mnie, jak się dowiedzą.
– O mały włos sam się nie zabiłeś. I tej dziewczyny przy okazji.
– Złapałem go za twarz i odwróciłem ją tak, żeby przyjrzał się swojej Magdzie wymiotującej na podłogę. – Wydaje ci się, że w życiu jest tak jak w grze komputerowej? Że po przedawkowaniu będziesz mógł zacząć od nowa, jeszcze raz?
Krzyczałem mu prosto w twarz. Nagle poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Paulie.
– Nie tak ostro, stary – mruknął cicho.
Powoli dotarło do mnie, że dzieciak stojący przede mną dygocze ze strachu i że to wcale nie z jego powodu tak krzyczę. Wyszedłem z łazienki na korytarz, żeby ochłonąć. Kiedy Paulie skończył, dołączył do mnie.
– Jeśli nie dajesz rady, weź wolne – zaproponował. – Poradzimy sobie jakoś bez ciebie. Szef nie będzie robił problemów, dostaniesz tyle urlopu, ile będziesz chciał.
– Muszę pracować – odparłem, zerkając ponad ramieniem Pauliego na pechową parkę małolatów. Na twarzy dziewczyny zaczynały już pojawiać się rumieńce; chłopak siedział obok i łkał z twarzą skrytą w dłoniach. Spojrzałem Pauliemu prosto w oczy. – Kiedy nie jestem w pracy – dodałem tonem wyjaśnienia – muszę być tam.
Kończymy kawę.
– Może dolewkę? – proponuję prawnikowi.
– Nie, wystarczy. Muszę wracać do kancelarii.
Obaj kiwamy głowami, bo wszystko zostało już powiedziane.
– O Annę proszę się nie martwić – mówię. – Niczego jej tutaj nie zabraknie.
– Radzę też zajrzeć do domu – odpowiada Alexander. – Wyciągnąłem dziś Jessego z aresztu. Ukradł samochód sędziego stanowego.
Odstawia kubek do zlewu i wychodzi, nie patrząc, jak wielki ciężar zrzucił mi na ramiona tą ostatnią wiadomością, a przecież wiedział, że prędzej czy później ten ciężar mnie przygniecie.
SARA
1997
Wizyta na ostrym dyżurze nigdy nie będzie czymś zwyczajnym, choćby się tam jeździło tysiąc razy. Brian niesie naszą córkę na rękach. Jej twarz zalana jest krwią. Dyżurna pielęgniarka od wejścia macha do nas ręką, żebyśmy od razu szli dalej, zbiera pozostałą dwójkę naszych dzieci i sadza je na plastikowych krzesełkach w poczekalni. Do salki zabiegowej wchodzi lekarz dyżurny, wcielenie profesjonalizmu.
– Co się stało?
– Spadła z roweru, głową do przodu – wyjaśniam. – Prosto na beton. Nie ma objawów wstrząsu mózgu, ale tuż pod linią włosów jest krwawiąca rana tłuczona długości około czterech centymetrów.
Doktor ostrożnie układa pacjentkę na stole i rzuca okiem na jej czoło, naciągając rękawiczki.
– Jest pani lekarzem albo pielęgniarką?
Zmuszam się do drętwego uśmiechu.
– Nie. Mam wprawę.
Żeby zamknąć ranę, trzeba założyć osiemdziesiąt dwa szwy. Potem jeszcze tylko opatrunek ze śnieżnobiałej gazy przyklejony taśmą do głowy, zdrowa dawka tylenolu dla dzieci i już jest po wszystkim. Razem wychodzimy z salki zabiegowej.
Jesse chce wiedzieć, ile było szwów. Brian chwali małą za odwagę, jak mówi, „godną strażaka”. Kate przygląda się czystemu bandażowi na czole Anny.
– Fajnie jest siedzieć w poczekalni – mówi.
Zaczyna się od krzyku Kate dobiegającego z łazienki. Pędzę na górę. Drzwi są zamknięte, wyłamuję więc zamek. Moja dziewięcioletnia córeczka stoi na środku posadzki zachlapanej krwią. Krew ścieka jej po udach, sącząc się przez majteczki. To właśnie jest wizytówka białaczki promielocytowej – krwotok pod każdą możliwą postacią. Kate miała już kiedyś krwawienie odbytnicze, ale była wtedy bardzo malutka i na pewno nic z tego nie pamięta.
– Już dobrze. Wszystko w porządku – mówię spokojnie.
Wycieram małą do czysta myjką nagrzaną na kaloryferze. Wyjmuję z szafki podpaskę. Kate nie wie, jak prawidłowo ją ułożyć między nogami. Powinnam jej to pokazać przy pierwszej miesiączce, ale teraz już sama nie wiem, czy jej dożyje.
– Mamo – mówi Kate – zaczyna się od nowa.
– Kliniczny nawrót choroby. – Doktor Chance zdejmuje okulary i przeciera kąciki oczu kciukami. – Chyba konieczny będzie przeszczep szpiku kostnego.
W mojej głowie błyska wspomnienie nadmuchiwanego dziecięcego worka treningowego, którym się bawiłam, kiedy miałam tyle lat co teraz Anna. To był worek stojący, na sprężynie; dolną część napełniało się piaskiem. Biłam go pięścią z całej siły, a on momentalnie wracał do pionu.
– Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o przeszczepie szpiku – mówi Brian. – Powiedział nam pan wtedy, że to niebezpieczne.
– Bo to prawda. Skuteczność takiej operacji wynosi pięćdziesiąt procent. Druga połowa pacjentów nie przeżywa chemioterapii i naświetlań, które są konieczne przed samym zabiegiem. Zdarzają się też śmiertelne powikłania pooperacyjne.
Brian podnosi na mnie wzrok, a potem wypowiada na głos pytanie, które zawisło niewypowiedziane pomiędzy nami:
– Czy jest zatem sens w ogóle narażać Kate? Po co?
– Bo jeżeli tego nie zrobicie – wyjaśnia doktor Chance – na pewno umrze.
Usiłuję się dodzwonić do towarzystwa ubezpieczeniowego. Za pierwszym razem rozłączają rozmowę przez przypadek. Za drugim razem przez dwadzieścia dwie minuty słucham muzyki. W końcu zgłasza się dział obsługi klienta. Kobiecy głos prosi mnie o numer polisy ubezpieczeniowej. Podaję numer, który dostają wszyscy pracownicy miejscy, i numer Briana w zakładzie ubezpieczeń społecznych.
Читать дальше