– W czym mogę pani pomóc?
– Dzwoniłam do państwa tydzień temu – tłumaczę. – Moja córka ma białaczkę. Konieczny jest przeszczep szpiku kostnego. W szpitalu wytłumaczono nam, że towarzystwo musi wyrazić zgodę na pokrycie ubezpieczeniowe.
Operacja przeszczepu szpiku kostnego kosztuje od stu tysięcy dolarów wzwyż. Rzecz jasna dla nas jest to suma wprost niebotyczna, a opinia lekarza specjalisty o konieczności przeszczepu wcale jeszcze nie oznacza, że firma ubezpieczeniowa da się przekonać.
– W takiej sytuacji musimy przeprowadzić specjalną analizę…
– Wiem. O tym właśnie rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu. Od tego czasu towarzystwo milczy, więc pozwoliłam sobie zadzwonić.
Pracowniczka działu obsługi klienta każe mi poczekać, bo musi dotrzeć do moich danych. W słuchawce rozlega się delikatne kliknięcie, a po nim blaszany głos z taśmy: „Aby dodzwonić się do”…
– Cholera jasna! – Rzucam słuchawkę na widełki.
Anna, zawsze czujna, zagląda przez drzwi.
– Powiedziałaś brzydkie słowo.
– Wiem. – Podnoszę słuchawkę z powrotem i wciskam klawisz ponownego wybrania ostatniego numeru. Uważnie przechodzę przez menu wybierania tonowego i w końcu słyszę w słuchawce głos żywej osoby. – Poprzednim razem mnie rozłączyło – informuję kobietę, która odebrała telefon. – I to po raz drugi.
Znów przez pięć minut muszę robić to, co robiłam już dwa razy: podaję numery, nazwiska i opisuję całą sytuację.
– Przeanalizowaliśmy przypadek państwa córki – informuje mnie kobieta. – Niestety, wedle naszej opinii tym razem operacja nie leży w jej najlepiej pojętym interesie.
Czuję, jak rumieńce biją mi na twarz.
– Sądzą państwo, że lepiej będzie dla niej, gdy umrze?
Przygotowanie dawcy do pobrania szpiku kostnego polega na tym, że muszę stale podawać Annie dożylnie preparat zawierający czynnik wzrostu, taki sam jak ten, który podawałam Kate po zabiegu przetoczenia krwi pępowinowej. Chodzi o to, że im więcej komórek szpikowych ma Anna, tym więcej dostanie ich Kate.
Anna wie o tym wszystkim, ale dla niej oznacza to tylko tyle, że dwa razy dziennie mama musi zrobić jej zastrzyk.
Za każdym razem smaruję jej rękę kremem znieczulającym, żeby nie czuła ukłucia igły, ale i tak nie obywa się bez krzyków. Zastanawiam się, czy ból, który czuje Anna przy zastrzyku, jest porównywalny z tym, który ja czuję w momencie, kiedy moja sześcioletnia córka patrzy mi prosto w oczy i mówi, że mnie nienawidzi.
– Pani Fitzgerald – mówi kierownik działu obsługi klienta – my naprawdę doskonale rozumiemy, że pani sytuacja jest poważna. Zapewniam panią.
– Trudno mi w to uwierzyć – odpowiadam. – Z jakiegoś powodu nie wydaje mi się, że też ma pan córkę, której życie wisi na włosku. Nie mogę też sobie wyobrazić, żeby dla rady konsultacyjnej pańskiego towarzystwa nie liczył się tylko i wyłącznie koszt takiej operacji jak przeszczep szpiku kostnego. – Obiecywałam sobie, że będę nad sobą panować; przegrałam to starcie walkowerem już w trzydziestej sekundzie rozmowy z przedstawicielem firmy ubezpieczeniowej.
– Towarzystwo AmeriLife zapłaci dziewięćdziesiąt procent uzasadnionych standardowych kosztów operacji infuzji limfocytów dawcy. Jeśli jednak nalega pani na przeprowadzenie przeszczepu szpiku kostnego, jesteśmy skłonni pokryć dziesięć procent kosztów.
Biorę głęboki wdech.
– W jakiej dziedzinie specjalizują się lekarze konsultanci, którzy wydali taką opinię?
– Przykro mi, ale nie…
– Domyślam się, że nie w leczeniu ostrej białaczki promielocytowej. Wie pan, dlaczego tak uważam? Bo nawet ostatni leser, który z wielkim trudem skończył medycynę na jakimś prowincjonalnym uniwerku, wie, że wlew limfocytów dawcy nie leczy tej choroby. Że za trzy miesiące musielibyśmy dyskutować od nowa na ten sam temat. Gdyby jednak zwrócił się pan do lekarza, który miał jakąkolwiek styczność z moją córką, dowiedziałby się pan, że u chorej na ostrą białaczkę promielocytową każde leczenie można zastosować tylko raz, ponieważ jej organizm natychmiast się na nie uodparnia. Oznacza to tyle, że towarzystwo AmeriLife woli wyrzucić pieniądze w błoto, zamiast spożytkować je w sposób, który daje mojej córce choćby cień szansy na uratowanie życia. Po drugiej stronie linii zapada cisza.
– Pani Fitzgerald – mówi kierownik działu obsługi klienta – o ile dobrze rozumiem, to jeśli najpierw przeprowadzą państwo zabieg infuzji limfocytów dawcy, to w następnej kolejności towarzystwo bez problemów sfinansuje przeszczep szpiku kostnego.
– Z tą drobną różnicą, że moja córka może tego nie dożyć. Jeżeli jeszcze pan tego nie zauważył, nie rozmawiamy o naprawie serwisowej samochodu, gdzie można najpierw zamontować używaną część zamienną, a potem, jeśli się nie sprawdzi, zamówić nową. Rozmawiamy o człowieku. O żywej istocie. Czy wy tam za tymi swoimi biurkami w ogóle wiecie, co to takiego, czy potraficie tylko liczyć pieniądze?
Tym razem wiem, dlaczego połączenie nagle się urywa.
Zanne przyjeżdża do nas wieczorem ostatniego dnia przed rozpoczęciem zabiegów przygotowujących do przeszczepu szpiku kostnego. Pozwala Jessemu pomagać przy rozstawianiu swojego przenośnego biura, odbiera telefon z Australii, a potem przychodzi do kuchni po instrukcje na temat codziennych czynności domowych.
– We wtorki Anna ma trening gimnastyczny – mówię. – O trzeciej po południu. W tym tygodniu mają też wywieźć szambo.
– Śmieci wywożą w środy – dodaje Brian.
– W żadnym razie nie odprowadzaj Jessego do szkoły. Wszystko wskazuje na to, że w szóstej klasie to straszny obciach.
Suzanne słucha, kiwa głową, robi nawet notatki. Kiedy wreszcie milkniemy, mówi, że teraz ona z kolei ma do nas kilka pytań. – Rybka…
– Dostaje pokarm dwa razy dziennie. Jesse się tym zajmie, jeśli będziesz go pilnować.
– Jest jakaś ustalona godzina, o której dzieci kładą się do łóżek?
– Jest – odpowiadam. – Podać ci wersję oficjalną czy z godziną doliczoną w nagrodę za dobre sprawowanie?
– Anna jest w łóżku o ósmej – ucina Brian. – Jesse o dziesiątej. Coś jeszcze?
– Tak. – Zanne sięga do kieszeni. W jej ręce pojawia się czek wystawiony na nasze nazwisko. Na kwotę stu tysięcy dolarów.
– Suzanne – szepczę oszołomiona – nie możemy tego przyjąć.
– Wiem, ile kosztuje taka operacja. Was na to nie stać. A mnie tak. Zgódźcie się.
Brian bierze czek i wręcza go z powrotem mojej siostrze.
– Jesteśmy ci bardzo wdzięczni – mówi – ale mamy pieniądze na przeszczep.
Pierwszy raz o tym słyszę.
– Mamy? – pytam. – Skąd?
– Koledzy z pracy rozesłali wici po całym kraju. Wielu strażaków przysłało datki. – Brian patrzy mi w oczy. – Dopiero dziś się o tym dowiedziałem.
– Naprawdę? – Czuję, jak ciężar spada mi z serca.
Brian wzrusza ramionami.
– To moi bracia – mówi krótko.
Ściskam serdecznie moją siostrę.
– Dziękuję. Za sam fakt.
– W razie potrzeby zawsze możecie skorzystać – odpowiada Suzanne.
Ale nie ma takiej potrzeby. Przynajmniej tyle jeszcze możemy zrobić.
– Kate! – wołam następnego ranka. – Jedziemy!
Anna, która leży zwinięta w kłębek na kolanach cioci Suzanne, wyjmuje kciuk z ust, ale nie mówi nic, nawet „do widzenia”.
– Kate! – krzyczę jeszcze raz. – Wychodzimy!
Jesse odrywa się od gry na nintendo i prycha kpiąco.
– Już widzę, jak jedziecie bez niej.
– Ona o tym nie wie. Kate! – Wzdychając, idę po schodach na górę, do pokoju dziewczynek.
Читать дальше