– Jasne. Miło, że pytasz.
– Gdyby ktoś chciał ją tu niepokoić – mówi Red – najpierw będzie miał z nami do czynienia.
Reszta zgodnie kiwa głowami. Ciekawe, co by sobie pomyśleli, gdybym im powiedział, że tym kimś, kto niepokoi Annę, są jej rodzice – Sara i ja.
Zostawiam chłopaków przygotowujących kuchnię do obiadu i wracam do pokoju. Anna siedzi po turecku na drugim łóżku.
– Hej – próbuję ją zagadnąć, ale nie odpowiada. Dopiero po chwili dostrzegam słuchawki, przez które Bóg raczy wiedzieć, co sączy się wprost do jej uszu.
Zauważywszy, że wszedłem, Anna wyłącza muzykę i zsuwa słuchawki na szyję. Wyglądają jak naszyjnik – obroża.
– Hej – mówi.
Przysiadam na skraju łóżka.
– Chcesz coś porobić?
– A masz jakiś pomysł?
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Możemy pograć w karty.
– W pokera?
– W pokera, w wojnę, wszystko jedno. Uważne spojrzenie.
– W wojnę?
– Mogę zapleść ci warkocze…
– Tato – pyta Anna – dobrze się czujesz?
Łatwiej mi wbiec prosto do walącego się budynku, niż pomóc córce oswoić się z nowym, nieznanym miejscem.
– Chciałem tylko… żebyś nie czuła się tutaj skrępowana i robiła, co chcesz.
– Mogę zostawić paczkę tamponów w łazience?
W jednej chwili na moją twarz bije rumieniec. Anna, jakby tym zarażona, też się czerwieni. Pracuje u nas tylko jedna kobieta – strażak, w dodatku w niepełnym wymiarze godzin, a toaleta dla kobiet jest na dole. Ale mimo wszystko…
Anna opuszcza głowę, włosy opadają jej na twarz.
– Nie chciałam… Będę je trzymać u siebie…
– Możesz je trzymać w łazience – oznajmiam, po czym dodaję z przekonaniem: – Gdyby ktoś miał jakieś obiekcje, powiemy, że to moje.
– Chyba ci nie uwierzą, tato.
Obejmuję córkę ramieniem.
– Nie wszystko musi od razu mi wychodzić. Nigdy nie dzieliłem pokoju z trzynastolatką.
– Ja też nieczęsto pomieszkuję z facetami po czterdziestce.
– To dobrze, bo musiałbym ich wszystkich pozabijać.
Czuję na szyi jej uśmiech, wilgotną pieczątkę. Być może to wcale nie uda mi się przekonać samego siebie, że to posunięcie scementuje jedność mojej rodziny, chociaż pierwszy krok w tym kierunku oznacza rozdarcie jej na dwa obozy.
– Tato?
– Hmm?
– Tak na przyszłość: w wojnę grają dzieci, które jeszcze nie wiedzą, do czego służy nocniczek.
Obejmuje mnie supermocno, tak jak kiedyś, kiedy była malutka. W nagłym przebłysku przypominam sobie ostatni raz, kiedy niosłem ją na rękach. Spacerowaliśmy przez łąkę całą piątką; pałki wodne górowały nad Anną. Porwałem ją na ręce i razem przedzieraliśmy się przez morze traw. Wtedy właśnie po raz pierwszy oboje zauważyliśmy, że nogi mojej córeczki prawie dotykają ziemi, że jest już za duża, żeby siedzieć u taty na rękach. Bardzo szybko zaczęła się wiercić, żebym postawił ją na ziemi. Chciała iść sama.
Złote rybki nigdy nie urosną większe niż akwarium, w którym się je trzyma. Fantastycznie wygięte gałęzie drzewek bonsai są miniaturowe. Oddałbym wszystko, żeby Anna nie musiała dorosnąć. Dzieci przerastają nas o wiele szybciej, niż my przerastamy je.
To niezwykłe, że to wszystko dzieje się w tym samym czasie: jedna z naszych córek ciąga nas po sądach, a druga, ciężko chora, po szpitalach. Ale przecież dobrze wiedzieliśmy, że Kate przechodzi ostatnie stadia choroby nerek; to sytuacja z Anną spadła na nas jak grom z jasnego nieba. A jednak jak zawsze okazało się, że potrafimy sobie jakoś z tym poradzić. Ludzka odporność na stres przypomina łodygę bambusa: na pierwszy rzut oka nikt nie dałby wiary, jak bardzo jest elastyczna.
Dziś po południu, po powrocie z sądu, zostawiłem Annę w domu, zajętą pakowaniem swoich rzeczy, i pojechałem do szpitala. Kiedy wszedłem do pokoju Kate, akurat trwała dializa. Kate spała ze słuchawkami na uszach. Z krzesła obok łóżka podniosła się Sara, kładąc ostrzegawczo palec na ustach.
Wyprowadziła mnie na korytarz.
– Co tam u Kate? – zapytałem.
– Bez większych zmian – odparła. – A co z Anną?
Wymieniliśmy informacje o naszych dzieciach tak, jakby to była gra kartami obrazkowymi; nie chcemy się jeszcze ich pozbywać, więc tylko migamy nimi przed oczami przeciwnika. Spojrzałem na Sarę, zachodząc w głowę, jak mam jej powiedzieć o tym, co zrobiłem.
– Gdzie was dwoje poniosło, kiedy ja użerałam się z sędzią? – zapytała.
No cóż. Ten, kto tylko siedzi i rozmyśla o tym, czy ogień jest bardzo gorący, nigdy nie ruszy do akcji.
– Zabrałem Annę do jednostki.
– Miałeś wezwanie do pracy?
Wziąłem głęboki wdech i skoczyłem w tę przepaść, którą stało się moje małżeństwo.
– Nie. Anna przez kilka dni pomieszka ze mną. Ona potrzebuje teraz mieć trochę czasu dla siebie.
Sara wbiła we mnie wzrok.
– Przecież nie będzie sama, tylko z tobą.
Ni stąd, ni zowąd w jednej chwili szpitalny korytarz zrobił się w moich oczach zbyt jasny i przepastnie szeroki.
– Czy to źle? – zapytałem.
– Tak – padła odpowiedź. – Chyba nie myślisz poważnie, że pomożesz Annie na dłuższą metę, wkupując się w jej łaski, kiedy ma napad złego humoru?
– Ja nie wkupuję się w jej łaski. Chcę stworzyć jej warunki, w których będzie mogła przemyśleć pewne rzeczy i sama dojść do właściwych wniosków. To ja siedziałem z Anną na korytarzu, kiedy ty byłaś w gabinecie sędziego. Martwię się o nią.
– I tutaj się różnimy – zwraca mi uwagę Sara. – Ja martwię się o obie nasze córki.
Przez jedną krótką chwilę ujrzałem Sarę taką, jaką ją kiedyś znałem: zawsze wiedziała, gdzie znaleźć uśmiech, i nie musiała wygrzebywać go z samego dna; umiała spalić każdy dowcip, a mimo to uśmiać się z niego do rozpuku; potrafiła namówić mnie do wszystkiego praktycznie bez żadnego wysiłku. Ująłem jej twarz w dłonie. Aha, znalazłem cię, pomyślałem, i pochyliwszy się, pocałowałem ją w czoło.
– Wiesz, gdzie nas szukać – powiedziałem, po czym odwróciłem się i odszedłem.
Kilka minut po północy przychodzi wezwanie do wypadku. Anna mruga, wystawiając nos spod koca, rozbudzona dzwonkiem alarmowym i oślepiona automatycznie włączonym światłem, które zalewa cały pokój.
– Możesz zostać – mówię jej, ale ona już jest na nogach i wkłada buty.
Dałem jej stary, używany kombinezon naszej jedynej strażaczki, robocze buty i kask. Anna zarzuca na ramiona kurtkę i wskakuje na tył karetki, na siedzenie zwrócone tyłem do kierunku jazdy, zaraz za siedzeniem kierowcy, którym dzisiaj jest Red. Zapina pas.
Pędzimy na sygnale ulicami Upper Darby. Wezwano nas do domu starców „Sunshine Gates”, do tej poczekalni lepszego świata. Red wyciąga z karetki nosze, a ja biorę torbę ze środkami pierwszej pomocy. Przy drzwiach wejściowych czeka na nas pielęgniarka.
– Upadła i na chwilę straciła przytomność – informuje nas. – Ocknęła się, ale umysłowo nie doszła do siebie.
Prowadzi nas do pokoju, w którym na podłodze leży pani w starszym wieku, niskiego wzrostu i drobnej, ptasiej budowy. Z rany na czubku jej głowy sączy się krew. W powietrzu czuć zapach wskazujący na to, że nie panuje nad wypróżnieniem.
– Witaj, złotko. – Bez chwili zwłoki pochylam się nad nią. Ujmuję jej dłoń, o skórze cienkiej jak krepa. – Dasz radę chwycić mnie za palce? – Odwracam głowę do pielęgniarki: – Jak ona się nazywa?
– Eldie Briggs. Ma osiemdziesiąt siedem lat.
Читать дальше