Nie wierz w bieg słońca przez firmament;
Nie wierz w żar gwiazd, co w niebie stoją;
Nie wierz w prawdziwość prawdy samej;
Lecz wierz bez reszty w miłość moją.
William Szekspir, „Hamlet”
CAMPBELL
Już pierwsze chwile spędzone w szpitalu dowodzą, że nie będzie łatwo. Od samego progu mamy kłopoty. Kobieta – ochroniarz, zauważywszy Sędziego, zagradza nam drogę do windy. Staje przed nami z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wygląda jak Hitler w kobiecym przebraniu, z bardzo kiepską trwałą.
– Z psem nie wolno – słyszę.
– To jest pies – przewodnik.
– Pan nie jest niewidomy.
– Mam arytmię serca, a on jest przeszkolony w resuscytacji krążeniowo – oddechowej.
Udaję się wprost do gabinetu doktora Petera Bergena, psychiatry. Tak się składa, że to właśnie psychiatra jest przewodniczącym szpitalnej komisji do spraw etyki lekarskiej. Idę do niego na wszelki wypadek, ponieważ nie mogę skontaktować się z moją klientką i dowiedzieć od niej, czy proces trwa, czy może wniosek został wycofany. Szczerze mówiąc, po wczorajszym spotkaniu w sądzie byłem mocno wkurzony. Chciałem, żeby Anna zgłosiła się do mnie, ale nie przyszła do kancelarii. Posunąłem się nawet do tego, że wieczorem czekałem na nią całą godzinę przed jej domem, wczoraj jednak najwidoczniej nikt tam nie nocował. Dziś rano pojechałem do szpitala, założywszy, że Anna czuwa przy łóżku siostry. Nie wpuszczono mnie do pokoju Kate. Nie mogę też skontaktować się z Julią; kiedy wczoraj wyszliśmy z łazienki po tym nagłym zajściu w sądzie, spodziewałem się, że tak jak obiecała, będzie czekać na korytarzu. Prosiłem jej siostrę przez telefon, żeby przynajmniej podała mi jej numer komórkowy, ale coś mi mówi, że pod 401 – SPA – DAJ trudno będzie się dodzwonić.
Tak więc nie pozostało mi nic innego, jak pracować dalej nad tą sprawą, mając nadzieję – niewielką, przyznaję – że jest jeszcze nad czym pracować.
Sekretarka doktora Bergena jest młoda i najwyraźniej należy do tego rodzaju kobiet, które mają większy numer stanika niż iloraz inteligencji.
– O, psiaczek! – piszczy na widok Sędziego i wyciąga rękę, żeby poklepać go po łbie.
– Proszę tego nie robić. – Już chcę ją poczęstować jednym z tekstów, które mam zawsze pod ręką, ale dochodzę do wniosku, że nie warto marnować go dla niej. Kieruję się prosto do drzwi gabinetu jej szefa.
Zastaję tam niskiego, przysadzistego mężczyznę zajętego ćwiczeniami tai chi. Ma na sobie strój do jogi, a na siwiejącej czuprynie bandanę w barwach narodowych.
– Nie mam czasu – burczy doktor Bergen.
– To tak samo jak ja, panie doktorze. Nazywam się Campbell Alexander. Jestem adwokatem. To ja prosiłem o historię choroby córki państwa Fitzgeraldów.
– Przesłałem wszystkie dokumenty. – Psychiatra robi wydech, trzymając ramiona wyciągnięte prosto przed siebie.
– Przesłał mi pan historię choroby Kate, a ja potrzebuję dokumentów dotyczących Anny Fitzgerald.
– Wie pan co – słyszę – w tej chwili trudno mi będzie…
– Proszę sobie nie przeszkadzać w ćwiczeniach. – Siadam na krześle, a Sędzia kładzie się u moich stóp. – Tak jak mówiłem, interesuje mnie przypadek Anny Fitzgerald. Czy rada etyki lekarskiej zajęła stanowisko w tej sprawie?
– Komisja nigdy nie poddała pod dyskusję przypadku Anny Fitzgerald. To jej siostra jest naszą pacjentką, nie ona.
Doktor Bergen wygina się w tył, potem robi skłon.
Przyglądam się temu przez chwilę.
– Czy wie pan, ile razy Anna Fitzgerald była hospitalizowana i leczona ambulatoryjnie w tym szpitalu?
– Nie – odpowiada Bergen.
– Według mojej rachuby osiem razy.
– Zabiegi, które przeszła, nie muszą od razu kwalifikować się do rozpatrzenia przez komisję etyki lekarskiej. Jeśli lekarze wiedzą, czego pacjent sobie życzy, a czego nie, a pacjent wie, co lekarze chcą mu zrobić, i zgadza się na to, wtedy nie ma sprzeczności interesów, a my w ogóle nie musimy o niczym słyszeć. – Doktor Bergen stawia na ziemi stopę, którą przez jakiś czas trzymał w powietrzu, i sięgnąwszy po ręcznik, wyciera się pod pachami. – Każdy z nas pracuje na pełny etat, panie Alexander. W komisji zasiadają psychiatrzy, pielęgniarki, lekarze, naukowcy i kapelani. Staramy się raczej unikać wszelkich problemów.
Staliśmy na szkolnym korytarzu, opierając się plecami o moją szafkę i dyskutując zawzięcie na temat Matki Boskiej. Obracałem w palcach cudowny medalik, który Julia nosiła na szyi. No dobrze, przyznaję się, chodziło mi o samą szyję, a medalik akurat tam wisiał. I przeszkadzał.
– A jeśli – powiedziałem – Dziewica Maryja była po prostu nastolatką, która wpadła w zwyczajne w tym wieku kłopoty, ale zamiast panikować, wymyśliła genialne rozwiązanie problemu?
Julia o mało się nie zakrztusiła.
– Za coś takiego, Campbell, możesz wylecieć z Kościoła episkopalnego.
– Ale pomyśl tylko: masz trzynaście lat, czy ile tam wtedy miały dziewczyny na wydaniu, poszłaś raz na siano z Józefem, było fajnie, a tu nagle szast – prast i dwie kreski na teście ciążowym. Masz dwa wyjścia: albo ciężko podpadniesz staremu, albo wymyślisz jakąś niezłą historyjkę. A kto ośmieli się zarzucić ci kłamstwo, jeśli powiesz, że to Bóg zrobił ci dziecko? Nie wydaje ci się, że ojciec Maryi myślał sobie tak: Mógłbym ją ukarać szlabanem, ale co będzie, jeśli spadnie na nas jakaś plaga?
Mówiąc to, mocno szarpnąłem drzwi mojej szafki. Ze środka wysypało się chyba ze sto prezerwatyw. Dookoła nagle zmaterializowali się moi kumple z załogi żeglarskiej, skowycząc ze śmiechu jak hieny.
– Tak sobie pomyśleliśmy, że pewnie kończą ci się już stare zapasy gumek – parsknął jeden z nich.
Co miałem zrobić? Uśmiechnąłem się.
Zanim się obejrzałem, Julii już nie było. Jak na dziewczynę, biegła jak wicher. Kiedy ją dogoniłem, szkoła ledwie majaczyła na horyzoncie.
– Perełko… – zacząłem, ale nie miałem żadnego pomysłu, co po wiedzieć dalej. Nie po raz pierwszy widziałem, jak dziewczyna płacze przeze mnie, ale nigdy wcześniej ten widok nie sprawił mi bólu. – Co miałem zrobić? Tłuc się ze wszystkimi? Tego byś chciała?
Spiorunowała mnie wzrokiem.
– Co im mówisz o nas, kiedy gadacie w szatni dla chłopaków?
– Nic. Nie opowiadam im o nas.
– A co powiedziałeś o mnie swoim rodzicom?
– Nic – przyznałem się.
– To spierdalaj – warknęła Julia i znów puściła się biegiem przed siebie.
Winda zatrzymuje się na trzecim piętrze. Drzwi otwierają się, ukazując Julię Romano stojącą na korytarzu. Patrzymy się na siebie przez chwilę; nagle Sędzia wstaje, machając ogonem.
– Jedziemy? – pytam.
Julia wchodzi do środka i naciska przycisk parteru, nie zauważywszy, że już się świeci. Żeby go dosięgnąć, musi stanąć przede mną tak blisko, że czuję zapach jej włosów. Wanilia i cynamon.
– Co tutaj robisz? – pyta mnie.
– Pozbywam się wszelkich złudzeń na temat państwowej służby zdrowia. A ty?
– Przyszłam porozmawiać z doktorem Chance’em, onkologiem prowadzącym Kate.
– Czy to ma znaczyć, że nasz proces toczy się dalej?
Julia potrząsa głową.
– Nie wiem. Dzwoniłam do nich, do każdego z osobna, ale nikt nie odpowiada na telefony. No, może oprócz Jessego, ale to kwestia hormonów, nie grzeczności.
– Byłaś u…
– Kate? Tak. Nie wpuścili mnie. Mówili coś o dializie.
Читать дальше