– Mnie powiedzieli to samo.
– Jeśli będziesz z nią rozmawiał…
– Posłuchaj mnie – przerywam. – W obecnej sytuacji, dopóki nie usłyszę od samej Anny, że jest inaczej, muszę założyć, że proces się toczy i że za trzy dni czeka nas rozpatrzenie sprawy. A jeśli naprawdę ma do niego dojść, musimy usiąść we dwójkę i ustalić, co się dzieje z tym dzieciakiem. Chodźmy na kawę.
– Nie. – Julia zbiera się do odejścia.
– Zaczekaj. – Kiedy łapię ją za rękę, zastyga w bezruchu. – Wiem, że jesteś w niezręcznej sytuacji. Ja też jestem w niezręcznej sytuacji. Ale to, że nam nie udało się dorosnąć, nie znaczy, że możemy teraz pozwolić, żeby z Anną stało się to samo. – Przywołuję na twarz minę skruszonego winowajcy.
Julia splata ramiona na piersi.
– Dobry tekst. Zapisz go sobie, bo zapomnisz. Wybucham śmiechem.
– Widzę, że nie ustąpisz ani na krok.
– Wypchaj się. Masz w zanadrzu pełno gładkich tekścików. Wygłaszanie ich przychodzi ci tak łatwo, jakbyś co rano smarował sobie język wazeliną.
Te słowa mocno pobudzają moją wyobraźnię; przed oczami przewija mi się całe mnóstwo scenek, ale to jej usta i cała reszta grają w nich główną rolę.
– Masz rację – mówi w końcu Julia.
– I to bym sobie dla odmiany chętnie zapisał… – Tym razem kiedy Julia rusza przed siebie, ja i Sędzia idziemy za nią. Po wyjściu ze szpitala prowadzi nas boczną uliczką, właściwie alejką. Mijamy kamienicę czynszową i wychodzimy na zalaną słońcem Mineral Spring Avenue w północnej części miasta. Zanim jednak to nastąpiło, zdążyłem docenić poczucie bezpieczeństwa, jakie daje idący przy nodze pies z pyskiem pełnym zębów.
– Chance powiedział, że dla Kate nic już nie można zrobić – odzywa się Julia.
– Więc jedynym wyjściem jest przeszczep nerki?
– Nie. To jest właśnie w tym wszystkim najdziwniejsze. – Julia zatrzymuje się przede mną jak wrośnięta w ziemię. – Doktor Chance uważa, że Kate jest za słaba na taką operację.
– A mimo to Sara Fitzgerald upiera się przy swoim.
– Jej rozumowaniu w sumie trudno cokolwiek zarzucić. Zastanów się, Campbell. Skoro Kate i tak umrze bez przeszczepu, dlaczego nie zaryzykować?
Obchodzimy ostrożnie siedzącego na ziemi bezdomnego i rozstawioną dookoła niego kolekcję butelek.
– Dlatego że przeszczep nerki to bardzo poważna operacja także dla jej drugiej córki – wyjaśniam – a skoro nie jest absolutnie konieczna, wygląda na to, że dla kogoś tutaj zdrowie Anny nie ma zbyt wielkiego znaczenia.
Nagle Julia zatrzymuje się przed drzwiami niewielkiego domku opatrzonego ręcznie malowanym szyldem głoszącym: „Ravioli u Luigiego”. Obejście wygląda tak, jakby specjalnie nie montowano tu oświetlenia, żeby nie było widać szczurów.
– Nie ma tu gdzieś w okolicy jakiegoś Starbucksa? – pytam, ale w tej chwili drzwi otwierają się i na progu staje olbrzymi łysy mężczyzna w białym kucharskim fartuchu. Porywa Julię w ramiona, o mało jej nie wywracając.
– Isobella! – wykrzykuje, cmokając ją w oba policzki.
– Nie, wujku, to ja, Julia.
– Julia? – Mężczyzna zwany wujkiem, jak należy przypuszczać Luigi, właściciel lokalu, cofa się o krok, marszcząc brwi. – Na pewno? Powinnaś ściąć te włosy, żeby cię można było rozpoznać.
– Kiedy miałam krótkie włosy, wszyscy się mnie czepialiście.
– Nie chodziło nam o ich długość, tylko o kolor. – Wujek obrzuca mnie spojrzeniem. – Przyszliście coś zjeść?
– Chcieliśmy napić się kawy i usiąść gdzieś, gdzie nikt by nam nie przeszkadzał.
– Aha. – Wujaszek uśmiecha się znacząco. – Nikt ma wam nie przeszkadzać.
Julia wzdycha.
– Nie o to chodzi.
– Już dobrze, rozumiem. Sekret to sekret. Wejdźcie. Możecie usiąść na zapleczu. – Spogląda na Sędziego. – Pies zostaje.
– Pies idzie ze mną – odpowiadam.
– W mojej knajpie psów nie ma – mówi twardo wujek Luigi.
– To jest pies – przewodnik. Nie może zostać na ulicy.
Wujek pochyla się ku mnie i przygląda mi się z bliska.
– Jesteś ślepy?
– Jestem daltonistą – odpowiadam. – Pies mówi mi, czy na skrzyżowaniu pali się czerwone czy zielone światło.
Wujek Julii wykrzywia usta w grymasie niezadowolenia.
– Co za czasy! Co jedno to mądrzejsze – mruczy, a potem odwraca się i prowadzi nas do środka.
Przez wiele tygodni mama starała się zgadnąć, kim jest moja dziewczyna.
– To ta… Bitsy, prawda? Poznaliśmy ją w Vineyard? Nie, nie, zaraz, to chyba córka Sheili, ta ruda. Mam rację?
Powtarzałem jej do znudzenia, że nie może jej znać, chociaż tak naprawdę miałem na myśli to, że Julia jest taką osobą, której moja matka wcale nie chciałaby poznać.
– Wiem, co Anna powinna zrobić – mówi Julia – ale nie mam pewności, czy jest na tyle dojrzała, żeby samodzielnie podejmować decyzje.
Nabijam na patyczek oliwkę. Podano je w charakterze przystawki.
– W czym problem, skoro uważasz, że miała słuszność, kierując sprawę do sądu?
– Chodzi o jej uczucia względem rodziny – odpowiada sucho Julia. – Mam ci zdefiniować pojęcie uczucia?
– Wiesz co, niegrzecznie jest dogryzać komuś, siedząc z nim przy jednym stole.
– W tej chwili sytuacja wygląda tak: przy każdej konfrontacji z mamą Anna kładzie uszy po sobie. Potulnieje za każdym razem, kiedy coś się dzieje z Kate. Być może uważa, że jest zdolna podjąć tę decyzję, ale naprawdę jeszcze nigdy w życiu nie stała przed tak brzemiennym w skutki wyborem – mam na myśli to, co stanie się z jej siostrą.
– A jeśli ci powiem, że do czasu poniedziałkowego rozpatrzenia sprawy Anna poczuje się na siłach, aby podjąć taką decyzję?
Julia unosi głowę.
– Skąd masz taką pewność?
– Zawsze jestem pewny siebie.
Julia sięga do talerzyka stojącego pomiędzy nami i nabija na patyczek oliwkę.
– Faktycznie – mówi cicho. – Pamiętam.
Nie opowiedziałem Julii o moich rodzicach ani o naszym domu, chociaż na pewno snuła jakieś własne przypuszczenia i podejrzenia. Pojechaliśmy moim jeepem do Newport. Zajechałem przed ogromną rezydencję wzniesioną z cegły.
– Campbell – szepnęła Julia – wygłupiasz się. Zawróciłem na podjeździe i ruszyłem z powrotem w stronę bramy.
– Wygłupiam się – przyznałem.
W ten sposób mój dom rodzinny dwie bramy dalej, rozległa posiadłość ocieniona rzędami buków, wybudowana na wzgórzu opadającym łagodnie aż do samej zatoki, nie wywarł na Julii aż tak przytłaczającego wrażenia. No, w każdym razie nasz dom był mniejszy niż tamta rezydencja.
Julia potrząsnęła głową.
– Wystarczy, że twoi rodzice rzucą na mnie okiem i od razu postawią między nami zasieki.
– Będą tobą zachwyceni – odparłem.
To był pierwszy raz, kiedy okłamałem Julię. Pierwszy, ale nie ostatni.
Julia znika pod blatem stołu. Stawia na podłodze talerz makaronu.
– Wcinaj – mówi do Sędziego. – Powiesz mi w końcu, po co ci ten pies? – pyta.
– Mam kilku hiszpańskojęzycznych klientów. Potrzebny mi tłumacz.
– Naprawdę?
– Naprawdę. – Szczerzę zęby.
Julia pochyla się ku mnie, mrużąc oczy.
– A ja mam sześciu braci. Wiem, o co chodzi facetom.
– Podziel się tą wiedzą, zaklinam cię.
– Mam zdradzić moje sekrety zawodowe? Nic z tego. – Julia potrząsa głową. – Domyślam się, dlaczego Anna zwróciła się do ciebie. Jesteś tak samo asekurancki jak ona.
– Zwróciła się do mnie, bo przeczytała o mnie w gazecie – wzruszam ramionami – i tyle.
Читать дальше