– Zaufaj mi – powiedział i rzucił piłkę do Kate.
Mam kilka wspomnień z tego dnia. Pamiętam, że ziemia szczypała lekko, kiedy się na niej usiadło – pierwsza zapowiedź nadchodzącej zimy. Pamiętam starcia z tatą. Kiedy mnie przewracał, zawsze podpierał się na rękach, żeby mnie nie przygnieść; czułam tylko cudowne ciepło jego ciała. Pamiętam, jak mama kibicowała równie gorąco obu drużynom.
I pamiętam też, jak podałam piłkę do Jessego, ale Kate przejęła ją w locie. Jeszcze dziś widzę bezbrzeżne zdumienie malujące się na jej twarzy, kiedy chwyciła piłkę. Tata krzyknął, żeby biegła po przyłożenie. Kate pomknęła jak strzała i byłoby się jej udało, gdyby Jesse nie rzucił się na nią od tyłu, przygniatając całym swoim ciężarem do ziemi.
W tym momencie wszystko zamarło. Kate leżała bez ruchu, z rozrzuconymi rękami i nogami. Tata w okamgnieniu był już przy niej i odepchnął Jessego.
– Co ty wyprawiasz, do cholery!
– Zapomniałem!
– Gdzie cię boli? Możesz usiąść? – dopytywała się mama.
Ale kiedy Kate przewróciła się na plecy, zobaczyliśmy, że się śmieje.
– Nic mnie nie boli. Jakie to cudowne!
Rodzice spojrzeli po sobie. Żadne z nich nie zrozumiało, o co chodzi Kate, za to ja i Jesse dobrze ją rozumieliśmy: kimkolwiek się jest, zawsze gdzieś w głębi duszy tli się pragnienie, żeby być kimś innym. A kiedy, choćby na ułamek sekundy, to pragnienie się spełnia, dzieje się cud.
– Zapomniał – powiedziała Kate w powietrze, wyciągnięta na plecach, uśmiechając się promiennie do wszystkowidzącego słońca, błyszczącego na chłodnym listopadowym niebie.
W szpitalu nigdy nie jest całkiem ciemno. Nad łóżkiem pacjenta zawsze błyszczy jakaś tabliczka, jak światła na lądowisku. Jest tam zresztą w tym samym celu – żeby pielęgniarki i lekarze trafili do chorego, w razie gdyby coś się stało. Setki razy widziałam Kate w identycznym łóżku; tylko rurki i przewody się zmieniają. Zawsze wygląda na mniejszą, niż ją zapamiętałam.
Siadam na pościeli, bardzo delikatnie. Sine żyły na szyi i klatce piersiowej Kate są jak mapa drogowa, jak autostrady donikąd. Wmawiam sobie, że widzę te złowrogie komórki białaczkowe krążące w jej krwiobiegu jak ohydne plotki.
Nagle Kate otwiera oczy. Ze strachu o mało co nie spadam z łóżka. Scena jak z „Egzorcysty”.
– Anna? – pyta Kate, patrząc prosto na mnie. Już bardzo dawno nie widziałam, żeby aż tak się bała. Ostatni raz to było chyba wtedy, gdy Jesse wmówił nam, że pod naszym domem przez pomyłkę zakopano kości starego Indianina, a jego duch wrócił i krąży wokół śmiertelnych szczątków.
Kiedy umrze czyjaś siostra, to czy taki ktoś przestaje wtedy mówić: „Mam siostrę”? A może siostra to zawsze siostra, bez względu na to, czy to siostrzane równanie ma jedną czy dwie strony?
Wślizguję się na łóżko, które jest wąskie, ale nie aż tak, żebyśmy nie mogły się na nim zmieścić we dwie. Kładę głowę na piersi Kate, tak blisko cewnika, że widzę płyn, który wsącza się przez rurkę do jej żył. Jesse wcale nie wie, o co chodzi. Nie przyszłam do Kate po to, żeby poprawić sobie nastrój. Przyszłam dlatego, że bez niej nie potrafię sobie przypomnieć, kim jestem.
Mówię ci, że gwiazdy ślą złowieszcze sygnały,
A ty, gdybyś była rozsądna,
Nie odwracałabyś się do mnie ze słowami:
„Ta noc jest cudowna”.
D.H. Lawrence, „Pod dębem”
BRIAN
Kiedy przychodzi wezwanie, z początku nigdy nie wiadomo, czy jedziemy gasić wulkan czy ognisko. Dziś w nocy światło na piętrze remizy zapaliło się o godzinie drugiej czterdzieści sześć. Włączył się też sygnał alarmowy, ale on tak naprawdę nigdy do mnie nie dociera. Nim upłynęło dziesięć sekund, byłem już ubrany i wyszedłem z pokoju. W dwudziestej sekundzie wciskałem się w kombinezon, miałem na ramionach długie elastyczne szelki od spodni, a na plecach żółwią skorupę kurtki. Pod koniec drugiej minuty od włączenia alarmu nasz wóz pędził już ulicami Upper Darby. Prowadził Cezar. Z tyłu siedzieli Paulie, ratownik, i Red, odpowiedzialny za obsługę hydrantu.
Kilka chwil później zaczęliśmy racjonalnie myśleć. Sprawdziliśmy aparaty tlenowe, naciągnęliśmy rękawice. Zadzwonił dyspozytor i podał adres: Hoddington Drive. Paliła się albo konstrukcja budynku, albo pokój i sprzęty domowe. Poleciłem Cezarowi skręcić w lewo. Hoddington to zaledwie osiem przecznic od mojego domu.
Dom przypominał paszczę smoka ziejącego ogniem. Cezar objechał budynek dookoła, żebym mógł obejrzeć go z trzech stron. Wysypaliśmy się z wozu i przez jedną chwilę mierzyliśmy wzrokiem ogień, czterech Dawidów naprzeciwko Goliata.
– Podaj wodę do dwuipółcalowego węża – poleciłem operatorowi motopompy, którym dzisiaj był także Cezar.
Podbiegła do mnie kobieta ubrana jedynie w koszulę nocną, zapłakana, z trójką dzieci uczepionych rąbka jej ubrania.
– iMija! – krzyknęła przeraźliwie, wymachując ręką. – iMija!
– Dónde está? – Stanąłem wprost przed nią, tak żeby nie widziała nic oprócz mojej twarzy. – Cuantos años tiene?
Wskazała okno na drugim piętrze.
– Tres – załkała.
– Kapitanie – zawołał Cezar. – Jesteśmy gotowi.
Usłyszałem zbliżające się wycie syreny drugiego wozu, naszego wsparcia.
– Red, wybij otwór do oddymiania w północno – wschodnim narożniku dachu. Paulie, zabierz się do gaszenia, kiedy tylko będzie można. Na drugim piętrze jest mała dziewczynka. Idę po nią.
To nie była krótka piłka, tak jak na filmach, gdzie główny bohater rzuca się bohatersko w płomienie i wychodzi z nich z Oscarem. Gdybym po wejściu do budynku stwierdził, że runęły schody… Że konstrukcja grozi zawaleniem… Że temperatura jest już tak wysoka, że wszystko zajmuje się ogniem… Wtedy byśmy się wycofali. Bezpieczeństwo ratownika ma pierwszeństwo przed bezpieczeństwem ofiary.
Zawsze.
Jestem tchórzem. Bywa, że po pracy zostaję w remizie. Zamiast jechać od razu prosto do domu, zwijam węże albo parzę świeżą kawę dla kolegów z następnej zmiany. Często zastanawiałem się, dlaczego najlepiej odpoczywam w miejscu pracy, pracy, której specyfika polega na tym, że bardzo często zrywam się z łóżka dwa albo trzy razy w ciągu nocy. I chyba już wiem dlaczego: tutaj, w remizie, nie muszę się martwić, że zdarzy się jakiś wypadek, bo wypadki mają to do siebie, że się zdarzają. Kiedy przekraczam próg domu, zaczynam się przejmować na zapas – tym, co może się wydarzyć.
Kiedy Kate była w drugiej klasie, narysowała kiedyś obrazek przedstawiający strażaka z aureolą dookoła głowy. Powiedziała przy całej klasie, że jej tata będzie musiał pójść do nieba, bo gdyby poszedł do piekła, to zgasiłby tam wszystkie ognie.
Wciąż jeszcze mam ten obrazek.
Wbijam tuzin jajek do miski i sięgam po ubijaczkę. Bekon na patelni zaczyna skwierczeć, a blacha już się grzeje; dziś na śniadanie będą omlety. Strażacy jedzą razem – a przynajmniej siadają razem do stołu, bo z reguły kiedy tylko zaczynają jeść, po chwili zaczyna wyć alarm. Chcę zrobić frajdę moim chłopcom, którzy w tej chwili zmywają z siebie pod prysznicem wspomnienia dzisiejszej nocy. Słyszę za sobą kroki.
– Przystaw sobie krzesło – wołam przez ramię, nie oglądając się. – Zaraz będzie gotowe.
– Dziękuję serdecznie, ale nie skorzystam – słyszę kobiecy głos. – Nie chcę się narzucać.
Читать дальше