– No, no… – Spojrzałam na nią przeciągle.
Izzy wzruszyła ramionami.
– Wyszło na to, że ja też musiałam coś z siebie wyrzucić. I że było tego całkiem sporo.
– Nienawidzisz mężczyzn w ogóle czy tylko Campbella?
Izzy udała, że się zastanawia.
– Tylko Campbella – odpowiedziała po chwili.
Marzyłam o tym, żeby zostać sama, żeby móc rzucić o ścianę pilotem, wazonem, a najchętniej siostrą. Ale nie mogłam wyprosić Izzy z mieszkania, do którego wprowadziła się zaledwie kilka godzin temu. Wstałam więc i wzięłam z komódki klucze do drzwi.
– Wychodzę – powiedziałam jej. – Nie czekaj na mnie.
Nie jestem bardzo towarzyska, co poniekąd tłumaczy, dlaczego dotąd nie trafiłam do klubu „Kot Szekspira”, chociaż znajduje się on nie dalej niż cztery przecznice od mojego bloku. Wewnątrz było mroczno, panował tłok, a w powietrzu unosiła się mieszanina zapachu olejku goździkowego i olejku z paczuli. Przepchnęłam się do baru i opadłam na stołek. Obok mnie siedział jakiś facet. Uśmiechnęłam się do niego.
Byłam w takim nastroju, że mogłabym pójść do kina z kolesiem, który nie spytałby nawet, jak mi na imię, i dać mu się macać w ostatnim rzędzie. Miałam ochotę zobaczyć, jak trzech panów walczy o zaszczyt postawienia mi drinka.
Chciałam pokazać Campbellowi Alexandrowi, co stracił.
Mój sąsiad miał oczy koloru nieba, czarne włosy związane w koński ogon i uśmiech jak Cary Grant. Skinął mi uprzejmie głową, a potem odwrócił się do białowłosego mężczyzny, który siedział obok niego, i pocałował go prosto w usta. Rozejrzałam się i dopiero dotarło do mnie, co przegapiłam przy wejściu: bar był pełen facetów bez kobiet, a jakże, ale ci faceci tańczyli ze sobą, flirtowali i podrywali się nawzajem.
– Co podać? – Barman miał fryzurę koloru fuksji. Fioletowe włosy sterczały we wszystkie strony jak kolce jeżozwierza. W chrząstce nosa nosił kółko jak bawół.
– Czy to jest bar dla gejów?
– Nie. To jest kantyna oficerska na West Point. Mam ci czegoś nalać czy będziesz tak siedzieć?
Wskazałam palcem ponad jego ramieniem na butelkę tequili. Barman sięgnął po szklankę. Pogrzebałam w torebce i wyciągnęłam pięćdziesiąt dolarów.
– Całą – powiedziałam. Przyjrzałam się butelce, marszcząc brwi. – Założę się, że Szekspir nie miał żadnego kota.
– Coś cię gryzie? – zapytał barman.
Przyjrzałam mu się, mrużąc oczy.
– Ty nie jesteś gejem.
– Jestem, a jakże.
– Z mojego doświadczenia wynika, że gdybyś był homo, to miałbyś szanse mi się podobać. Tymczasem… – Rzuciłam okiem na zajętą sobą parkę obok i wzruszyłam ramionami, powróciwszy wzrokiem do barmana. Pobladł i oddał mi moją pięćdziesiątkę. Wsunęłam ją z powrotem do portfela. – Kto powiedział, że przyjaciół nie można kupić – mruknęłam pod nosem.
Trzy godziny później w barze byłam już tylko ja no i oczywiście Siedem. Tak nazywał się barman, a ściśle mówiąc, tak nazwał się w sierpniu zeszłego roku, kiedy postanowił zerwać z wszelkimi konotacjami związanymi z imieniem Neil. W imieniu Siedem, jak mi się zwierzył, podobało mu się to, że nie miało kompletnie żadnych skojarzeń.
– To może ja zmienię imię na Sześć – zaproponowałam, kiedy w mojej butelce widać już było dno – a ty na Dziewięć.
– Masz dość – powiedział Siedem, odstawiając ostatnią czystą szklankę. – Więcej nie pijesz.
– Nazywał mnie Perełką – przypomniałam sobie. Wystarczyło; natychmiast wybuchnęłam płaczem.
Perła to mały śmieć umieszczony we wnętrznościach małża. Niezwykłe rzeczy najprędzej można znaleźć tam, gdzie nikt ich nie szuka.
Ale Campbell był z tych, którzy szukają tam, gdzie nikt nie szuka. A potem odszedł, przypominając mi, że to, co znalazł, nie było warte jego czasu ani wysiłku.
– Kiedyś miałam różowe włosy – powiedziałam.
– A ja prawdziwą pracę – odrzekł Siedem.
– I co się stało?
Wzruszył ramionami.
– Ufarbowałem włosy na różowo.
A ty?
– Ja zapuściłam.
Siedem wytarł z kontuaru plamę tequili. Nie zauważyłam, że rozlałam alkohol.
– Nikt nigdy nie jest zadowolony z tego, co ma – powiedział.
Anna siedzi sama jak palec przy kuchennym stole i je płatki śniadaniowe. Jest zdumiona, widząc mnie razem z tatą wracającym z pracy, ale nie okazuje tego niczym poza lekkim rozszerzeniem źrenic.
– W nocy był pożar? – pyta ojca, marszcząc nos.
Brian podchodzi do stołu i przytula córkę.
– Był, i to spory.
– Podpalacz? – pyta Anna.
– Raczej nie. On wybiera opustoszałe budynki, a w tamtym było dziecko.
– Które uratował kapitan Fitzgerald – domyśla się Anna.
– A jakże – Brian spogląda w moją stronę. – Zabieram panią Julię do szpitala. Chcesz pojechać z nami?
Anna spuszcza wzrok.
– Nie wiem.
– Hej. – Brian ujmuje córkę pod brodę. – Nikt nie zabroni ci widywać się z Kate.
– Ale jak pojawię się w szpitalu, to też nikt nie oszaleje z radości – odpowiada Anna.
Dzwoni telefon. Brian odbiera, słucha przez chwilę, a jego twarz rozjaśnia szeroki uśmiech.
– Wspaniale. Cudownie. Jasne, zaraz do was jadę. – Oddaje słuchawkę Annie. – Mama chce z tobą rozmawiać. – Przeprasza i wychodzi się przebrać.
Anna waha się przez moment, w końcu bierze słuchawkę do ręki, garbiąc się, jakby chciała w ten sposób wytworzyć sobie chociaż odrobinkę przestrzeni osobistej.
– Halo? – mówi, a po chwili: – Naprawdę?
Rozmowa trwa krótko. Anna wraca do stołu i przełyka jeszcze jedną łyżkę płatków.
– Rozmawiałaś z mamą? – pytam, siadając po drugiej stronie stołu.
– Tak. Kate odzyskała przytomność – pada odpowiedź.
– To dobrze.
– Chyba tak.
Opieram łokcie na stole.
– Dlaczego chyba?
Ale Anna nie odpowiada.
– Pytała o mnie.
– Mama?
– Kate.
– Rozmawiałaś już z nią o procesie?
Anna puszcza moje pytanie mimo uszu, chwyta pudełko z płatkami i zawija plastikową torebkę, która jest w środku.
– Już czerstwe – mruczy. – Nikt nigdy nie zawinie torebki ani nie zamknie pudełka porządnie.
– Czy Kate w ogóle wie, co się dzieje?
Anna ściska pudełko w rękach, usiłując wepchnąć kartonowe wieczko na miejsce. Nic to nie daje.
– Ja nawet niespecjalnie lubię te chrupki – mówi.
Przy kolejnej próbie pudełko wyślizguje się jej z rąk i ląduje na podłodze. Jego zawartość pryska we wszystkie strony. – Kurde! – woła Anna i ześlizguje się pod stół. Zbiera płatki rękami.
Przyklękam obok niej i przyglądam się, jak wpycha je całymi garściami do torebki wyciągniętej z pudełka. Nie patrzy w moją stronę.
– Zdążymy jeszcze dokupić płatków, żeby Kate miała, jak wróci – mówię łagodnie.
Anna przestaje się uwijać. Spogląda na mnie.
– A co będzie, jeśli ona mnie znienawidzi?
Dotykam jej włosów i zakładam kosmyk za ucho.
– A jeśli nie?
– Chodzi o to – wytłumaczył mi wczoraj Siedem – że żaden człowiek nigdy nie pokocha tej osoby, którą powinien.
Tak zaintrygował mnie tym twierdzeniem, że zdobyłam się na wielki wysiłek i zdołałam odlepić twarz od kontuaru.
– To znaczy, że nie tylko ja taka jestem?
– W żadnym razie, do diabła! – Postawił na barze tacę z czystymi szklankami. – Pomyśl tylko. Romeo i Julia chcieli walczyć z systemem i jak skończyli? Superman leciał na Lois Lane, chociaż każdy widział, że Wonder Woman byłaby dla niego lepsza. Dawson i Joey – muszę coś dodawać? Że nie wspomnę o Charliem Brownie z Fistaszków i tej jego małej, rudej…
Читать дальше