Przez chwilę w ciszy łapałyśmy równowagę.
– Chciałabym mieć bardziej płaską głowę – powiedziałam. Czułam wyraźnie, jak brwi marszczą mi się i opadają. – Jak myślisz, czy ktoś przyjdzie tutaj, żeby zmierzyć nam czas, czy może wystarczy wysłać im kasetę wideo?
– Sami wszystko nam powiedzą. – Kate wyciągnęła skrzyżowane ręce na dywanie.
– A będziemy bardzo sławne?
– Możemy nawet wystąpić w programie „Today”. Widziałam tam raz chłopaka, który grał na fortepianie nogami. Miał jedenaście lat. – Zamyśliła się na chwilę. – Jednemu znajomemu mamy zleciał na głowę fortepian, który wypadł z okna. Śmierć na miejscu.
– Bujasz. Po co ktoś miałby wyrzucać fortepian przez okno?
– To prawda. Sama ją zapytaj. I wcale nikt go nie wyrzucał, wręcz odwrotnie – chcieli go wstawić do mieszkania. – Skrzyżowała też nogi. Wyglądało to tak, jakby leżała do góry nogami na ścianie. – Jak myślisz, jaka śmierć jest najlepsza?
– Nie chcę o tym rozmawiać – powiedziałam.
– Dlaczego? Przecież ja umieram. A ty to co? – Zmarszczyłam brwi, a Kate dokończyła: – Ty też umierasz. – Wyszczerzyła zęby. – Ja po prostu mam do tego większy talent niż ty.
– Głupia rozmowa. – Zaczynałam mieć dość tego tematu, a wiedziałam, że od tego dnia będzie mnie on męczyć już zawsze.
– Katastrofa lotnicza? – zastanawiała się na głos Kate. – Na pewno do chrzanu jest ten moment, kiedy nagle dociera do ciebie, że spadasz… Ale szybko jest po wszystkim, a po tobie nie zostaje nawet ślad. Jak to się dzieje, że w takich katastrofach ludzie wyparowują, ale na drzewach zostają ich ubrania? A te czarne skrzynki?
Czułam, jak krew zaczyna pulsować mi w skroniach.
– Zamknij się, Kate.
Kate osunęła się po ścianie i usiadła na podłodze. Twarz miała czerwoną.
– Można wykitować we śnie, ale to jest nuda…
– Zamknij się – powtórzyłam. Byłam zła, bo wytrzymałyśmy tylko ze dwadzieścia dwie sekundy; wiedziałam, że teraz trzeba będzie zaczynać bicie naszego rekordu od początku. Z powrotem stanęłam na głowie, walcząc ze skołtunionymi włosami, które zasłoniły mi całą twarz. – Normalny człowiek nie myśli bez przerwy o tym, jak i kiedy umrze.
– Kłamiesz. Wszyscy o tym myślą.
– Wszyscy myślą o tym, kiedy ty umrzesz – odpowiedziałam.
Zapadła cisza tak głęboka, że aż przyszło mi na myśl, że mogłybyśmy ustanowić inny siostrzany rekord, we wstrzymywaniu oddechu.
Wreszcie Kate uśmiechnęła się drżącymi ustami.
– No – spojrzała na mnie – przynajmniej raz w życiu powiedziałaś prawdę.
Jesse wsuwa mi do ręki banknot dwudziestodolarowy. To na taksówkę do domu. On nie będzie mógł wrócić samochodem; plan, który wymyślił, ma właśnie taki mankament. Wchodzimy na ósme piętro po schodach, zamiast wjechać windą, bo drzwi windy otwierają się prosto na punkt pielęgniarski, a z klatki schodowej wychodzi się dalej, za nim. Jesse wpycha mnie do bieliźniarki, gdzie na półkach leżą plastikowe poduszki i pościel ze stemplami z nazwą szpitala. Chwyta za klamkę, żeby zamknąć za mną drzwi.
– Czekaj. – Łapię go za rękaw. – Skąd będę wiedzieć, że mogę już wyjść?
Jesse parska śmiechem.
– O to już się nie martw. Zauważysz.
Wyjmuje z kieszeni srebrną piersiówkę. Poznaję ją; to ta, którą tata dostał w prezencie od swojego dowódcy. Wsiąkła gdzieś trzy lata temu. Tata myśli, że ją zgubił. Zdjąwszy nakrętkę, Jesse zalewa sobie całą koszulę alkoholem, po czym rusza przed siebie korytarzem. Właściwie określenie „rusza przed siebie” jest bardzo dalekie od tego, jak naprawdę to wygląda: Jesse zatacza się od ściany do ściany, udaje mu się nawet wywrócić wózek ze szczotkami, ścierkami i płynami do czyszczenia.
– Mamo! – wrzeszczy. – Mamo, gdzie jesteś?
Jest zupełnie trzeźwy, ale trzeba przyznać, że udaje po mistrzowsku. Przypomina mi się, że nieraz w nocy widziałam przez okno, jak rzyga pod rododendron na podwórku. Ciekawe, czy wtedy to też było na pokaz?
Nagle korytarz roi się od pielęgniarek, które wylatują ze swojego punktu jak pszczoły z ula. Zaczynają szarpać się z chłopakiem dwa razy od nich młodszym i trzy razy silniejszym. Podczas szamotaniny Jesse łapie się najwyższej półki regalika na bieliznę pościelową i przewraca go. Huk jest taki, że aż dzwoni mi w uszach. Odzywają się sygnały wezwania; elektryczna tablica na biurku pielęgniarek dzwoni jak centralka telefoniczna, ale cała nocna zmiana, trzy kobiety, walczy z Jessem, który kopie dookoła i młóci na oślep rękami.
W drzwiach do pokoju Kate staje mama. Oczy ma czerwone i zapuchnięte. Na widok Jessego staje jak wryta; biedaczka, właśnie zrozumiała, że same problemy z Kate to nie wszystko, że może być jeszcze gorzej. Jesse zarzuca głową w jej stronę niczym wielki rogaty buhaj, a jego twarz rozpływa się w szerokim uśmiechu.
– Cześć, mamciu. – Szczerzy się.
– Przepraszam – zwraca się mama do pielęgniarek.
Jesse prostuje się i podchodzi bliżej, zataczając się. Nieskoordynowanym ruchem zarzuca jej ręce na szyję. Mama zamyka oczy.
– W stołówce podają kawę – sugeruje jedna z pielęgniarek. Mama ze wstydu nawet nie sili się na odpowiedź, tylko rusza w stronę wind, ciągnąc za sobą Jessego przylepionego do jej ramienia jak skorupiak do kadłuba okrętu. Raz za razem naciska przycisk przywołania, jakby to mogło sprawić, że drzwi otworzą się szybciej.
Kiedy już ich nie ma, sprawa jest dziecinnie prosta. Jedna pielęgniarka biegnie szybko na wezwanie do pacjenta, a dwie wracają na swoje miejsca i ściszonym głosem dzielą się uwagami na temat Jessego i mojej biednej mamy, zupełnie jakby wymieniały się znaczkami. Nawet nie spojrzą w moją stronę. Wymykam się z bieliźniarki, biegnę na palcach korytarzem i zakradam się do pokoju, w którym leży siostra.
Zdarzyło się pewnego roku, że na Święto Dziękczynienia Kate akurat nie leżała w szpitalu. Mogliśmy wtedy udawać prawdziwą rodzinę. Obejrzeliśmy transmisję parady z Nowego Jorku, na której niespodziewany powiew wiatru porwał jeden z tych gigantycznych balonów i rzucił go na słup sygnalizacji świetlnej. Do indyka podano sos domowej roboty. Mama postawiła na stole talerzyk z kostką z mostka ptaka, którą przełamuje się, myśląc życzenie. Zgodnie ze zwyczajem Kate i ja miałyśmy przełamać się tą kostką, a ta, której został w ręce dłuższy kawałek, mogła liczyć na to, że jej życzenie się spełni. Zanim jeszcze zdążyłam dobrze chwycić, mama nachyliła mi się do ucha i szepnęła: „Wiesz, czego sobie życzyć”. Zamknęłam więc oczy i z całych sił myślałam o tym, żeby u Kate nastąpiła remisja, chociaż z początku miałam zupełnie inne życzenie: chciałam dostać discmana. Kiedy Kate wygrała, poczułam złośliwą satysfakcję.
Po świątecznym obiedzie wyszliśmy we trójkę z tatą na dwór i graliśmy na trawniku w futbol, dwoje na dwoje. Mama została w domu, żeby pozmywać naczynia. Zanim skończyła i wyszła do nas, ja i Jesse zdążyliśmy już dwa razy ograć tatę i Kate.
– Uszczypnijcie mnie – powiedziała zimnym głosem – bo ja chyba śnię.
Nie musiała nic dodawać. Wszyscy nieraz widzieliśmy, jak Kate przewraca się jak każde normalne dziecko, a wstaje zalana krwią jak bardzo chory człowiek.
– Nie bój się, Saro. – Tata uśmiechnął się do niej, tak jasno i promiennie, jakby włożył sobie świeże baterie. – Kate jest ze mną w drużynie. Nie dam jej skosić.
Pomaszerował dumnym krokiem do mamy, wziął ją w ramiona i pocałował. Pocałunek był tak mocny i trwał tak długo, że poczułam, jak na twarz występują mi rumieńce; byłam pewna, że sąsiedzi wszystko widzą. Kiedy tata podniósł głowę, oczy mamy miały kolor, którego nie widziałam u niej nigdy wcześniej ani nigdy później.
Читать дальше