– Ten – wzdycha Julia.
Izzy mruży oczy.
– Wiedziałam, że lepiej go nie wpuszczać.
– Nic się nie stało – uspokaja ją Julia, biorąc ode mnie dokumenty. – Dziękuję, że mi je przyniosłeś.
Izzy macha dłonią.
– Możesz odejść.
– Przestań. – Julia klepie siostrę w ramię. – Campbell jest adwokatem. W tym tygodniu pracujemy razem.
– Ale przecież to jest ten sam facet, który…
– Dziękuję ci bardzo, mam w pełni sprawną pamięć.
– A wiesz – przerywam im – odwiedziłem dziś Annę.
Julia odwraca się ku mnie.
– I co?
– Ziemia do Julii – wtrąca się Izzy. – To się nazywa postępowanie autodestrukcyjne, wiesz?
– Nie w tym wypadku, Izzy. Prowadzimy razem sprawę i bierzemy za to pieniądze. Zrozumiałaś? I nie pouczaj mnie, co to znaczy autodestrukcyjne postępowanie. Kto wydzwaniał do Janet w pierwszą noc po rozstaniu i błagał o ostatni pożegnalny raz?
– Stary – zwracam się do Sędziego – a może tak byśmy poszli na mecz?
Izzy odchodzi ciężkim krokiem, tupiąc ze złości.
– Tnij się, powieś, rób, co chcesz! – wrzeszczy.
Słychać huk zatrzaskiwanych drzwi.
– Chyba mnie polubiła – mówię.
Julia jednak nie odwzajemnia uśmiechu.
– Dzięki za dokumenty. Żegnam.
– Julio…
– O co chodzi? Chcę oszczędzić ci wysiłku. Pewnie było niełatwo tak wytresować psa, żeby wyciągał pana na spacer, kiedy tylko znienacka zaistnieje jakaś sytuacja grożąca wybuchem niekontrolowanych emocji, dajmy na to, wizyta byłej dziewczyny, która ma nawyk mówienia prawdy prosto w oczy. Jak to robicie, Campbell? Dajesz mu znak ręką? Głosem? A może masz gwizdek ultradźwiękowy?
Spoglądam tęsknym wzrokiem w głąb pustego korytarza.
– Możesz poprosić Izzy z powrotem?
Julia napiera na mnie, chcąc wypchnąć za drzwi.
– No dobrze, przepraszam – mówię. – Nie chciałem być niegrzeczny dziś w biurze. Musiałem wyjść. To był… nagły kryzys.
Julia patrzy na mnie, zdziwiona.
– Po co ci ten pies? Przypomnij mi.
– Na razie jeszcze ci tego nie powiedziałem – poprawiam ją.
Julia odwraca się i idzie w głąb mieszkania. Ja i Sędzia ruszamy za nią, zamykając za sobą drzwi wejściowe. – A więc byłem dziś u Anny Fitzgerald. Miałaś rację: musiałem z nią porozmawiać przed podjęciem decyzji o wystosowaniu zakazu sądowego przeciwko jej matce.
– I co?
Powracam myślą na tę kanapę w pasy, na której siedzieliśmy, snując pomiędzy sobą nić porozumienia i wzajemnego zaufania.
– Chyba jedziemy na tym samym wózku – odpowiadam.
Julia milczy. Zamiast coś powiedzieć, bierze z kuchennego stołu kieliszek z białym winem.
– Dziękuję – mówię. – Chętnie się napiję.
Wzruszenie ramion.
– Idź do Smilli.
Oczywiście chodzi o lodówkę. „Smilla w labiryntach śniegu”. Też to czytałem. Otwieram drzwi i wyjmuję butelkę. Wyczuwam, że Julia za chwilę się uśmiechnie.
– Zapomniałaś, że cię znam.
– Znałeś – słyszę w odpowiedzi.
– Zatem proszę bardzo, czekam na informacje. Czym się zajmowałaś przez te piętnaście lat? – Wskazuję głową w stronę pokoju, w którym zniknęła Izzy. – Bo że sprawiłaś sobie klona, to już wiem. – Coś nagle przychodzi mi do głowy, ale zanim zdążę dobyć głos, odzywa się Julia:
– Wszyscy moi bracia skończyli zawodówki. Jeden jest budowniczym, drugi kucharzem, trzeci hydraulikiem… Rodzice chcieli, żeby ich córki poszły na studia, i wymyślili, że ostatni rok szkoły średniej spędzony u Wheelera może się bardzo przydać. Ja miałam oceny na tyle dobre, że dostałam częściowe stypendium. Izzy się nie udało. Rodzice nie mogli sobie pozwolić na posłanie nas obu do prywatnej szkoły.
– Czy Izzy w końcu dostała się na studia?
– Skończyła szkołę wzornictwa – odpowiada Julia. – Jest projektantką biżuterii.
– I ma wrogie nastawienie do świata.
– Skutki złamanego serca. – Nasze oczy się spotykają. Do Julii dopiero teraz dociera, co przed chwilą powiedziała. – Wprowadziła się do mnie dopiero dziś rano.
Omiatam wzrokiem pokój, sondując go w poszukiwaniu kija hokejowego, sportowych pism, wygodnego fotela. Czegokolwiek, co zdradzałoby obecność mężczyzny.
– Czy trudno się przyzwyczaić do mieszkania razem? – pytam.
– Do tej pory mieszkałam sama, Campbell, jeśli o to pytasz. – Julia spogląda na mnie sponad krawędzi uniesionego do ust kieliszka. – A ty?
– Ja mam sześć żon, piętnaścioro dzieci i stado owiec.
Uśmiech w kącikach jej ust.
– Kiedy spotykam ludzi takich jak ty, zawsze mam wrażenie, że nie realizuję się w życiu tak, jak bym mogła.
– Zgadzam się. Szkoda dla ciebie miejsca na tej planecie. Licencjat i skończone prawo na Harvardzie, teraz kurator procesowy z krwawiącym sercem…
– Skąd wiesz, że studiowałam prawo?
– Od sędziego DeSalvo – kłamię, a ona to kupuje.
Ciekawe, myślę, czy Julii też się wydaje, że od czasu kiedy byliśmy razem, upłynęły nie całe lata, ale zaledwie parę chwil. Czy siedząc ze mną tutaj, w tej kuchni, czuje się tak samo swobodnie jak ja. Bo ja odnoszę takie wrażenie, jakbym miał przed sobą nuty nieznanego mi utworu i po kilku minutach mozolnego ich rozczytywania odkrył nagle, że to przecież melodia, którą znam na pamięć i którą mogę zagrać z marszu.
– Kto by pomyślał, że będziesz pracować w sądzie jako kurator procesowy – mówię.
– Na pewno nie ja. – Julia uśmiecha się. – Do tej pory czasem myślę, jak by to było znów wygłaszać płomienne odezwy za zniesieniem patriarchalnego modelu społeczeństwa na zaimprowizowanej mównicy w parku Boston Common. Niestety, dogmatami nie opłaci się mieszkania. – Rzuca mi spojrzenie. – Ty też mnie rozczarowałeś. Spodziewałam się, że do tej pory sięgniesz już po prezydenturę.
– Zaciągałem się przy paleniu trawki – wyznaję szczerze – I nie mogłem już mierzyć tak wysoko. Ale ciebie wyobrażałem sobie raczej w domku na przedmieściu, z gromadką dzieci jakiegoś szczęściarza.
Julia potrząsa głową.
– Chyba mylisz mnie z Muffy, Bitsie, Toto albo jakąś inną foczką z Wheelera.
– Nie. Myślałem tylko… że to może mnie się tak poszczęści.
Cisza, która zapada, jest gęsta i kleista.
– Wcale tego nie chciałeś – odzywa się wreszcie Julia. – Postawiłeś sprawę nad wyraz jasno.
Chcę zaprzeczyć, kłócić się, przekonywać. Ale jak to niby miało wyglądać z jej strony, skoro kiedy było już po wszystkim, zerwałem z nią wszelkie kontakty? Skoro zachowałem się tak, jak cała reszta tych chłopaków z Wheelera?
– Pamiętasz… – zaczynam.
– Ja wszystko pamiętam, Campbell – przerywa mi Julia. – I właśnie dlatego tak mi z tym ciężko.
Serce zaczyna mi walić tak szybko, że Sędzia, zaniepokojony, zrywa się z podłogi i trąca mnie mocno nosem w udo. Wtedy, przed laty, byłem pewny, że Julii nie można zranić, że ona jest ponad wszystko. Miałem też nadzieję, że mnie również uda się ta sztuka.
Myliłem się. W obu wypadkach.
ANNA
W naszym salonie na ścianie wisi pólka pełna fotografii dokumentujących historię rodziny. Są tam zdjęcia z wczesnego dzieciństwa, nasze i rodziców, jest kilka fotografii ze szkolnych albumów, są fotki wakacyjne, urodzinowe, świąteczne. Kiedy na nie patrzę, przypominają mi nacięcia na pasku od spodni albo kreski na ścianie celi – dowód na to, że czas naprawdę płynie, że nie unosimy się zawieszeni w niebycie.
Читать дальше