***
Ana uświadomiła sobie, że słucha tego wszystkiego bez przekonania. Z takim samym sceptycyzmem, z jakim ludzie słuchali jej teorii na temat całunu.
Nie lubiła siebie w takich chwilach, gdy traciła zdrowy rozsądek, pakując się w jakąś absurdalną historię. Tym razem starała się udowodnić, że jest sprytniejsza niż policjanci z wydziału do spraw sztuki. Dość tego, uznała. Wraca do Barcelony.
Musi natychmiast zadzwonić do Santiaga. Będzie wniebowzięty, kiedy się dowie, że postanowiła dać sobie spokój z całunem.
Elisabeth i Paul widzieli, jak jest rozdarta. Miała to wypisane na twarzy. Niewiele było osób, z którymi mogli porozmawiać o nowym zakonie templariuszy. Niewielu ludzi wiedziało o ich śledztwie. Nie dzielili się tą wiedzą z nikim, bo zdawali sobie sprawę, że każdego, kto im pomaga, może spotkać coś złego.
– Elisabeth, dasz jej to?
Słowa Paula wyrwały Anę z zadumy.
– Tak.
– Co takiego? – zapytała Ana.
– Weź tę teczkę, to podsumowanie mojej pracy z ostatnich pięciu lat. Mojej i Michaela. Tu znajdziesz nazwiska i biografie osób, które według wszelkiego prawdopodobieństwa są obecnie mistrzami zakonu. Moim zdaniem lord McCall jest wielkim mistrzem. Ale przeczytaj to. Chcę cię też poprosić o przysługę. Mamy do ciebie zaufanie, bo wydaje nam się, że jesteś o krok od przełomowego odkrycia. Nie wiemy jeszcze, co uda ci się ustalić ani w jakim kierunku to pójdzie, ale na pewno ma to coś wspólnego z nimi. Jeśli te papiery dostaną się w niepowołane ręce, zginiemy, możesz być tego pewna. Dlatego zaklinam cię, nie ufaj nikomu. Oni mają wtyczki wszędzie, w sądach, policji, parlamentach, na giełdach… wszędzie. Wiedzą, że u nas byłaś, nie wiedzą tylko, co ci powiedzieliśmy. Zainwestowaliśmy dużo pieniędzy w bezpieczeństwo, mamy sprzęt do wykrywania podsłuchu, a i tak nie wiemy, czy czegoś nie zainstalowali. Są potężni.
– Przepraszam, czy to nie lekka paranoja?
– Myśl sobie, co chcesz, Ano. Zrobisz to, o co cię prosimy?
– Nie martw się, nikomu nie powiem o tej teczce. Chcesz ją mieć z powrotem, kiedy wszystko przeczytam?
– Zniszcz ją. To tylko podsumowanie, ale zapewniam cię, że ci się przyda. Zwłaszcza jeśli chcesz nadal zajmować się tą sprawą.
– Czy coś ci każe myśleć, że się wycofam?
Elisabeth westchnęła.
– Z twojej twarzy można wyczytać więcej, niż sobie wyobrażasz.
***
W kościele unosił się zapach kadzidła. Msza właśnie się skończyła, nieliczni wierni opuścili już świątynię. Addai pośpiesznie skierował się do konfesjonału stojącego najdalej od ołtarza, w ciemnym kącie, w którym nie dosięgnie go niczyje spojrzenie.
Na głowie miał perukę, na szyi koloratkę. W ręku trzymał brewiarz. Umówił się z tym mężczyzną na siódmą. Zostało jeszcze pół godziny. Przyszedł wcześniej, przez ponad dwie godziny krążył po okolicy, rozglądając się, czy nikt go nie śledzi.
Siedząc w konfesjonale, rozmyślał o Gunerze. Zauważył, że Guner stał się bardzo nerwowy, jakby nie czuł się dobrze w jego obecności, jakby miał do niego pretensję. Mógł się domyślać, że wierny sługa ma dosyć tej historii, podobnie jak on sam. Nikt nie wiedział, że Addai jest w Mediolanie, nawet Guner. Pasterz Bakkalbasi kierował akcją pozbycia się Mendibha, on jednak musiał zorganizować inną akcję, o której nie wiedział nikt z jego ludzi. Mężczyzna, na którego czekał, był mordercą. Płatnym zabójcą, który pracuje w pojedynkę i nigdy nie popełnia błędów. Przynajmniej tak było do tej pory.
Dowiedział się o nim od człowieka z Urfy, członka wspólnoty, który przyszedł do niego błagać o wybaczenie za grzechy.
Mężczyzna wyemigrował do Niemiec, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych, nie powiodło mu się jednak, jak powiedział, i zszedł na złą drogę. Ani się obejrzał, już był potentatem narkotykowym, który zalewał heroiną Europę. Zgrzeszył, ale nigdy nie zdradził wspólnoty. Wrócił do Urfy, kiedy wykryto u niego ciężką chorobę. Wiedział, że umrze, diagnoza nie pozostawiała co do tego wątpliwości, rak zżerał jego wnętrzności, medycyna była bezradna. Postanowił wrócić do domu, do miejsca, w którym upłynęło jego dzieciństwo, i szukać przebaczenia u pasterza. Ofiarował też znaczną kwotę wspólnocie. Bogaci ludzie wierzą, że mogą kupić sobie zbawienie.
Zaoferował swoją pomoc na rzecz świętej misji wspólnoty, lecz Addai odrzucił jego ofiarę. Żaden bezbożnik, choćby wywodził się ze wspólnoty, nie będzie mógł uczestniczyć w świętej misji, nawet jeśli duchowym obowiązkiem pasterza było pocieszanie i danie grzesznikowi ostatniej szansy poprawy.
Wiele jednak rozmawiali, mężczyzna traktował te rozmowy jak spowiedź. Podczas jednej z nich wręczył Addaiowi kartkę z numerem skrzynki pocztowej w Rotterdamie, mówiąc, że jeśli pewnego dnia pasterz będzie szukał kogoś do wykonania trudnego, niemożliwego zadania, ma wysłać list na ten adres.
Addai tak właśnie uczynił. Wysłał niezapisaną kartkę z numerem telefonu komórkowego, który kupił po przyjeździe do Frankfurtu. Dwa dni później zadzwonił nieznajomy. I oto teraz Addai siedział w konfesjonale, czekając na płatnego zabójcę.
Drgnął. Z rozmyślań wyrwał go szept dochodzący zza kratki konfesjonału:
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Na wieki wieków.
– Powinien pan być ostrożniejszy, roztargnienie źle się kończy – zauważył nieznajomy.
– Chcę, by zabił pan człowieka.
– Tym się zajmuję. Przyniósł pan jakieś informacje?
– Nie. Sam musi go pan namierzyć.
– To podniesie cenę.
Przez piętnaście minut Addai wyjaśniał zabójcy, na czym polega jego zadanie. Potem tamten wstał z klęczek i zniknął w cieniu bocznej nawy.
Addai wyszedł z konfesjonału, uklęknął w jednej z ławek i wybuchnął płaczem.
***
Bakkalbasi usiadł na sofie. Dom w Berlinie był bezpieczny.
Wspólnota prawie nigdy z niego nie korzystała. Ahmed powiedział mu, że należy do przyjaciółki jego syna, która wyjechała na wakacje na Karaiby i zostawiła mu klucze, by co jakiś czas dosypywał jedzenie kotu.
Długowłosy pers zamiauczał na jego widok. Bakkalbasi nie lubił kotów, był uczulony na ich sierść, więc natychmiast zaczął kasłać i drapać się po całym ciele. Opanował się jednak.
Po chwili przyszli umówieni ludzie.
Znał ich od dzieciństwa. Trzej pochodzili z Urfy, ale pracowali w Niemczech. Pozostali dwaj przyjechali specjalnie z tego miasta, każdy inną drogą. Wszyscy byli lojalnymi członkami wspólnoty, gotowymi oddać za nią życie, tak jak ich bracia i krewni w dalekiej przeszłości.
Czekała ich bolesna misja: muszą zadać śmierć jednemu ze swoich. Pasterz Bakkalbasi zapewniał jednak, że w przeciwnym razie wspólnota zostanie odkryta. Nie było wyjścia.
Bakkalbasi zdradził im, że wuj ojca Mendibha zobowiązał się zadać niemowie śmiertelny cios. Dadzą mu tę możliwość, ale muszą mieć pewność, że wywiąże się z zadania. Należy więc zorganizować całą operację i śledzić Mendibha od pierwszej chwili, gdy stanie po drugiej stronie więziennej bramy.
Trzeba sprawdzić, czy policja będzie za nim szła, by doprowadził ich aż do wspólnoty.
Mogli liczyć na pomoc dwóch członków wspólnoty turyńskiej, nie powinni jednak narażać się na ryzyko, że któryś z nich zostanie zatrzymany. Ich zadaniem było nie tracić chłopaka z oczu, tylko tyle. Gdy nadarzy się okazja, by go zabić, należy zrobić to bez wahania, choć w pierwszym rzędzie, jak uprzedził ich Bakkalbasi, ten honor przysługuje jego krewnemu.
Читать дальше