Davidowi raz jeszcze stanęła przed oczami klepsydra w sąsiedniej sali. W jej górnej części prawie nie było piasku. Czy odliczała dni, minuty, godziny do końca życia Garbusa? Czy jeśli znajdzie następne dziecko, klepsydra zostanie odwrócona, by wielkie odliczanie jego życia mogło się rozpocząć na nowo? Ile razy odwracano klepsydrę? Na półce stało wiele słoi, większość z nich była pokryta kurzem i pleśnią. Czy każdy z nich, w swoim czasie, ukrywał ducha zaginionego dziecka?
Na tym właśnie polegała umowa – powierzając mu imię dziecka, wydawałeś na siebie wyrok. Stawałeś się władcą bez władzy, prześladowanym na zawsze przez wspomnienie zdrady. Bo zdradziłeś kogoś mniejszego i słabszego od siebie – brata, siostrę, przyjaciela, którego powinieneś chronić, kogoś, kto ufał, że staniesz przy nim murem, dla kogo byłeś wzorem i kto w zamian stanie murem przy tobie, kiedy będą mijać lata i wejdziecie w dorosłość. Kiedy już raz zawarłeś umowę, nie było odwrotu, bo kto mógł wrócić do starego życia ze świadomością straszliwej rzeczy, której się dopuścił?
– Pójdziesz ze mną – powiedział David. – Nie zostawię cię tutaj ani minuty dłużej.
Zdjął słój z półki. Na górze był zamknięty korkiem, lecz David nie mógł go wyjąć, mimo że próbował z całych sił. Twarz poczerwieniała mu z wysiłku, jednak na próżno. Rozejrzał się i znalazł w rogu stary worek.
– Wsadzę cię tutaj – powiedział – na wypadek, gdyby ktoś nas zobaczył.
– Dobrze – odparła Anna. – Nie boję się.
David ostrożnie włożył słój do worka i zarzucił go sobie na ramię. Kiedy już miał wyjść, coś w kącie zwróciło jego uwagę. To była jego piżama, szlafrok i jeden pantofel, ubranie wyrzucone przez Leśniczego, zanim wyruszyli na poszukiwanie króla. Wydawało się, że było to tak dawno, ale przecież miał przed sobą pamiątki z życia, które zostawił. Nie chciał myśleć, że leżą w norze Garbusa. Zebrał je więc, podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Za drzwiami nie rozlegał się ani jeden dźwięk. David wziął głęboki oddech, by się uspokoić, po czym zaczął biec.
O ukrytym królestwie Garbusa, i skarbach, które tam trzymał
Kryjówka Garbusa była o wiele większa i znajdowała się znacznie głębiej, niż David mógł wiedzieć. Leżała głęboko pod zamkiem i znajdowały się tam sale mieszczące znacznie bardziej przerażające rzeczy niż zardzewiałe narzędzia tortur lub duch martwej dziewczynki uwięziony w słoju. To było serce świata Garbusa, miejsce, gdzie się rodziły i umierały wszystkie rzeczy. Garbus był tam, kiedy na świecie pojawili się pierwsi ludzie, ożywając wraz z nimi. W pewnym sensie to oni dali mu życie i jego cel, a on w zamian podarował im historie do opowiadania, bo pamiętał je wszystkie. Miał nawet swoją własną historię, lecz zmienił jej podstawowe szczegóły, zanim mogła zostać opowiedziana. W tej opowieści trzeba było odgadnąć jego imię, lecz na tym właśnie polegał jego mały żart. Bo tak naprawdę Garbus nie miał imienia. Inni mogli go nazywać jak chcieli, ale on był istotą tak starą, że imiona nadawane mu przez innych nie miały dla niego żadnego znaczenia: Oszust, Garbus, Staruch…
Och, jak brzmiało to imię? Nieważne, nieważne…
Znaczenie miały dla niego tylko imiona dzieci, bo w opowieści o sobie, którą Garbus zdradził światu, kryła się cząstka prawdy – imiona miały prawdziwą moc, jeśli były używane we właściwy sposób, a Garbus nauczył się ich używać naprawdę doskonale. Jedna ogromna sala w jego królestwie stanowiła podsumowanie całej jego wiedzy – aż po brzegi wypełniały ją małe czaszki, z których każda nosiła imię zaginionego dziecka, bo Garbus zawarł wiele umów. Pamiętał twarze i głosy każdego z nich i czasami, kiedy stał wśród ich szczątków, przywoływał ich wspomnienia, a salę wypełniały ich cienie, chór zaginionych chłopców i dziewczynek, płaczących za swoimi mamusiami i tatusiami, zgromadzenie zapomnianych i zdradzonych.
Garbus miał mnóstwo skarbów, pozostałości po historiach opowiedzianych i tych, których czas dopiero nadejdzie. W długiej krypcie zgromadził cały zbiór grubych szklanych pojemników, a w każdym z nich znajdowało się ciało umieszczone w żółtawym płynie, który zapobiegał rozkładowi. Chodź, spójrz tutaj. Przyjrzyj się temu pojemnikowi uważnie. Stań tak blisko, by twój oddech osiadł na szkle i byś mógł spojrzeć w zasnute mgłą oczy grubego łysego mężczyzny. Wygląda zupełnie, jakby oddychał, choć od dawna nie zaczerpnął ani nie wypuścił powietrza. Widzisz rozciętą i spaloną skórę? Opuchnięte usta i szyję, rozdęte płuca i brzuch? Chcesz poznać jego historię, bo to jedna z ulubionych historii Garbusa? To paskudna opowieść, bardzo paskudna…
Ten grubas nazywał się Manius i był bardzo chciwy. Posiadał tak ogromne ziemie, że rankiem ptak mógł się wzbić w powietrze z jego pola, lecieć przez cały dzień i całą noc i jeszcze nie dotarłby do granic jego posiadłości. Pobierał bardzo wysoki czynsz od ludzi, którzy pracowali na jego polach i mieszkali w jego wioskach.
Pobierał opłatę nawet za postawienie stopy na swojej ziemi i w ten sposób bardzo się wzbogacił, lecz nigdy nie miał dość i zawsze szukał sposobów na pomnożenie swej fortuny. Gdyby mógł pobierać opłaty od pszczół za zbieranie pyłków z kwiatów lub od drzewa za to, że rosło w jego ziemi, na pewno by to zrobił.
Pewnego dnia, gdy Manius przechadzał się po największym ze swych sadów, zauważył wyrwę w ziemi. Wyskoczył z niej Garbus, który pracowicie poszerzał sieć swoich tuneli pod ziemią. Manius natychmiast do niego podszedł, bo zobaczył, że jego ubranie, choć przybrudzone ziemią, ma złote guziki i przybranie, a sztylet przy pasie lśni od rubinów i brylantów.
– To moja ziemia – powiedział. – Wszystko, co znajduje się nad nią i pod nią, należy do mnie i musisz mi zapłacić, jeśli chcesz się pod nią przedzierać.
Garbus potarł w zamyśleniu brodę.
– To wydaje się sprawiedliwe – odparł. – Zapłacę ci rozsądną cenę.
Manius uśmiechnął się.
– Kazałem dziś przygotować ucztę. Zważymy całe jedzenie na stole przed jej rozpoczęciem i wszystko, co po niej zostanie. Dasz mi tyle złota, ile ważyć będzie wszystko, co zjadłem.
– Pełny brzuch złota – powiedział Garbus. – Zgoda. Przyjdę do ciebie dziś wieczór i oddam ci w złocie równowartość wszystkiego, co zjesz.
Uścisnęli sobie dłonie na znak zawartej umowy i rozstali się. Wieczorem Garbus obserwował Maniusa, który jadł i jadł. Pochłonął dwa całe indyki i całą szynkę, miskę za miską ziemniaków i jarzyn, całe wazy zupy, wielkie talerze owoców, ciast i śmietany oraz mnóstwo kielichów wina. Garbus zważył wszystko dokładnie przed rozpoczęciem uczty i skromne resztki, kiedy już skończył posiłek. Różnica wyniosła wiele kilogramów. Wystarczyłoby na kupno stu pól.
Manius beknął. Był bardzo zmęczony, tak bardzo, że z trudem utrzymywał otwarte oczy.
– Gdzie jest moje złoto? – zapytał, lecz postać Garbusa rozmywała się, a sala zaczęła wirować, i zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, zasnął.
Kiedy się obudził, był przykuty łańcuchem do drewnianego krzesła w ciemnym lochu. Usta miał rozwarte metalowym imadłem, a nad jego głową wisiał bulgoczący kocioł.
Garbus stanął obok niego.
– Zawsze dotrzymuję słowa – powiedział. – Przygotuj się, bo zaraz dostaniesz brzuch pełen złota.
Kocioł przechylił się i stopione złoto spłynęło w usta Maniusa, a potem do gardła, paląc mu ciało i kości. Ból był niewyobrażalny, lecz Manius nie umarł, a przynajmniej nie od razu, bo Garbus miał swoje sposoby, by opóźniać śmierć i przedłużać tortury. Nalewał odrobinę złota, po czym czekał, aż zastygnie, i znów trochę nalewał. Postępował tak, aż Manius wypełnił się złotem po zęby. Manius oczywiście już wtedy nie żył, bo nawet Garbus nie był w stanie utrzymywać go przy życiu bez końca. W końcu Manius zajął swoje miejsce w sali ze szklanymi pojemnikami, a Garbus przychodził czasem na niego popatrzeć i uśmiechał się na wspomnienie swojej najwspanialszej sztuczki.
Читать дальше