Wróćmy jeszcze do melonika.
Najpierw był całkiem niejasnym wspomnieniem zapomnianego dziadka, starosty w małym czeskim mieście w zeszłym wieku.
Po drugie był pamiątką po ojcu. Po pogrzebie jej brat przywłaszczył sobie cały majątek po rodzicach, a ona, uniesiona ambicją, nie chciała się kłócić o swe prawa. Sarkastycznie oświadczyła, że zabiera melonik jako jedyny spadek po ojcu.
Po trzecie był rekwizytem miłosnych gier z Tomaszem.
Po czwarte był znakiem jej oryginalności, którą świadomie pielęgnowała. Nie mogła zabrać ze sobą na emigrację wielu rzeczy i fakt, że zabrała ten spory i niepraktyczny przedmiot oznaczał, że musiała dlań zrezygnować z wielu praktyczniejszych.
Po piąte: za granicą melonik stał się obiektem sentymentalnym. Kiedy przyjechała do Tomasza do Zurychu, wzięła go ze sobą i miała go na głowie, kiedy otwierała mu drzwi hotelowego pokoju. Wtedy nastąpiło coś, czego się nie spodziewała: melonik nie okazał się ani wesoły, ani podniecający; stał się pamiątką minionego czasu. Oboje byli wzruszeni. Kochali się jak nigdy przedtem; nie było miejsca na obsceniczne zabawy, ponieważ ich spotkanie nie było kontynuacją erotycznych randek, na których za każdym razem wymyślali sobie jakąś nową małą nieprzyzwoitość, ale rekapitulacja czasu, śpiewem ich wspólnej przeszłości, sentymentalnym podsumowaniem niesentymentalnej historii, historii, która ginęła w dali.
Melonik stał się motywem muzycznej kompozycji, którą jest życie Sabiny. Ten motyw wciąż powracał i za każdym razem miał inne znaczenie, a wszystkie znaczenia przepływały przez melonik jak rzeka. Mogę powiedzieć, że było to koryto rzeki z Heraklita: „Nigdy nie wstąpisz dwa razy do tej samej rzeki!”; melonik był korytem, w którym Sabina widziała za każdym razem inną rzekę, inną semantyczną rzekę: ten sam przedmiot budził za każdym razem inne skojarzenie, ale razem z tym skojarzeniem odzywały się (jak echo, jak pochód ech) wszystkie poprzednie znaczenia. Każde nowe przeżycie brzmiało w bogatszych tonach. Tomasz i Sabina w zurychskim hotelu byli wzruszeni widokiem melonika i kochali się prawie płacząc, ponieważ ten czarny przedmiot był nie tylko wspomnieniem ich miłosnych zabaw, ale również pamiątką po ojcu Sabiny i po jej dziadku, żyjącym w stuleciu bez aut i samolotów.
Teraz lepiej możemy zrozumieć przepaść oddzielającą Sabinę od Franza: on łapczywie wysłuchiwał historii życia Sabiny, a ona równie łapczywie wysłuchiwała historii jego życia. Dokładnie rozumieli sens słów, które wypowiadali, ale nie słyszeli szumu sentymentalnej rzeki, która przez nie przepływała.
Dlatego kiedy wsadziła na głowę melonik, Franz był skonfudowany, jak gdyby ktoś przemówił do niego obcym językiem. Nie wydawało mu się to ani obsceniczne, ani sentymentalne, był to tylko niezrozumiały gest, który krępował go swoim bezsensem.
Dopóki ludzie są młodzi i muzyczna kompozycja ich życia składa się zaledwie z kilku taktów, mogą ją pisać wspólnie i wymieniać się motywami (tak jak Tomasz i Sabina podzielić się motywem melonika), ale kiedy są już starsi w momencie spotkania, ich muzyczna kompozycja jest mniej więcej zamknięta i każde słowo, każdy przedmiot oznaczają coś innego w kompozycji jednego i drugiego.
Gdybym śledził wszystkie rozmowy między Franzem i Sabiną, mógłbym ułożyć z ich nieporozumień wielki słownik. Zadowólmy się małym słowniczkiem.
Mały słownik niezrozumianych stów (część pierwsza)
Kobieta
Być kobietą oznacza dla Sabiny los, którego sobie nie wybrała. To, czegośmy nie wybrali, nie jest naszą zasługą ani naszą winą. Sabina sądzi, że do przydzielonego losu należy mieć stosunek godny. Buntować się przeciw faktowi, że urodziła się kobietą, wydaje jej się równie niemądre, jak uważać to za wartość.
W trakcie jednego z ich pierwszych spotkań Franz powiedział ze szczególnym naciskiem: „Sabino, pani jest kobietą”. Nie zrozumiała, dlaczego oznajmia jej to z uroczystą miną Krzysztofa Kolumba, który właśnie zobaczył brzegi Ameryki. Dopiero później pojęła, że słowo „kobieta”, na które położył szczególny nacisk, nie oznacza dla niego określenia jednej z dwóch ludzkich płci, ale wartość. Nie każda kobieta jest godna tego, by nazywać ją kobietą.
Ale jeśli Sabina jest dla Franza kobietą, czym jest dla niego Marie-Claude, jego prawowita małżonka? Przed ponad dwudziestu laty, kilka miesięcy po ich poznaniu groziła mu, że odbierze sobie życie, jeśli ją opuści. Franza zachwyciła ta pogróżka. Marie-Claude nie podobała mu się zbytnio, ale jej miłość uznał za wspaniałą. Wydawało mu się, że nie jest godny tak wielkiej miłości i że powinien się przed nią głęboko pokłonić.
Pokłonił się więc aż do ziemi i ożenił się z nią. Choć Marie-Claude już nigdy potem nie okazała tak wielkiej intensywności uczuć jak w momencie, w którym groziła mu samobójstwem, głęboko w nim pozostał żywy imperatyw: nie wolno mu jej nigdy skrzywdzić i musi w niej szanować kobietę.
To zdanie jest interesujące. Nie mówił do siebie: szanować Marie-Claude, ale szanować kobietę w Marie-Claude.
Ale jeśli Marie-Claude sama jest kobietą, kto jest tą drugą kobietą, która się w niej ukrywa i którą ma szanować? Czy jest to może platoniczna idea kobiety?
Nie. Jest to jego matka. Nigdy by mu nie przyszło do głowy powiedzieć, że w matce szanuje kobietę. Ubóstwiał matkę, a nie jakaś kobietę, która w niej była. Platoniczna idea kobiety i matka były tożsame.
Kiedy miał dwanaście lat, matka została nagle sama, bo ojciec ją opuścił. Chłopiec czuł, że stało się coś poważnego, ale matka osłoniła dramat neutralnymi i spokojnymi słowami, żeby go nie denerwować. Wychodzili tego dnia do miasta i Franz przy wyjściu z mieszkania zauważył, że matka ma na każdej nodze inny but. Zdenerwował się, chciał jej zwrócić na to uwagę, ale jednocześnie bał się, że mógłby ją w ten sposób zranić. Spędził z nią w mieście dwie godziny i przez cały czas nie mógł oderwać wzroku od jej nóg. Wtedy po raz pierwszy zaczął pojmować, czym jest cierpienie.
Wierność i zdrada
Kochał ją od dzieciństwa aż do momentu, kiedy ją odprowadził na cmentarz i kochał również jej wspomnienie. Od tego czasu powstało w nim przekonanie, że wierność jest pierwszą z cnót; to ona nadaje naszemu życiu jednolitość – w przeciwnym wypadku rozprysnęłoby się na tysiące chwilowych wrażeń jak na tysiąc szklanych odłamków.
Franz często opowiadał Sabinie o matce. Być może był w tym rodzaj podświadomego wyrachowania: spodziewał się, że Sabina będzie oczarowana jego zdolnością do wierności i że w ten sposób ją zdobędzie.
Nie wiedział, że Sabinę zachwycała zdrada, a nie wierność. Słowo „wierność” przypominało jej ojca, małomiasteczkowego purytanina, który w niedziele malował dla rozrywki zachody słońca nad lasem i róże w wazonie. Dzięki niemu zaczęła rysować. Kiedy miała czternaście lat, zakochała się w chłopcu w tym samym wieku. Pewnego dnia pokazał jej kilka reprodukcji Picassa, wyśmiewając się z nich. Skoro nie mogła kochać czternastoletniego kolegi, pokochała przynajmniej kubizm. Odjechała po maturze do Pragi z wesołym uczuciem, że może wreszcie zdradzić swój dom.
Zdrada. Od dzieciństwa tatuś i pan nauczyciel nam mówią, że zdrada jest czymś najgorszym i najobrzydliwszym na świecie. A cóż to jest zdrada? Zdrada oznacza opuszczenie szeregu, aby pójść w nieznane. Sabina nie zna niczego piękniejszego od odejścia w nieznane.
Читать дальше