Był zegarem ich życia. W chwilach poczucia beznadziei mówiła sobie, że musi wytrzymać ze względu na niego, bo jest jeszcze słabszy od niej, chyba nawet jeszcze słabszy od Dubczeka i od jej opuszczonej ojczyzny.
Wróciła właśnie ze spaceru, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i zapytała, kto mówi.
Był to głos kobiety; mówiła po niemiecku i chciała rozmawiać z Tomaszem. Głos był niecierpliwy i Teresie wydawało się, że brzmi w nim pogarda. Kiedy powiedziała, że Tomasza nie ma w domu i że nie wie, kiedy wróci, kobieta po drugiej stronie zaśmiała się i odłożyła słuchawkę bez pożegnania.
Teresa wiedziała, że nic w ogóle się nie stało. Mogła to być pielęgniarka ze szpitala, pacjentka, sekretarka, ktokolwiek. Pomimo to była zdenerwowana i nie mogła się nad niczym skupić. Uświadomiła sobie wtedy, że straciła i tę resztkę sił, którą miała w Czechach i że nie jest w stanie wytrzymać nawet takiego incydentu.
Jest za granicą i nie ma pod sobą siatki asekuracyjnej, którą daje człowiekowi jego własny kraj, w którym ma rodzinę, kolegów, przyjaciół i gdzie bez trudu porozumie się w języku znanym od dzieciństwa. W Pradze była zależna od Tomasza tylko sercem. Tutaj jest od niego zależna we wszystkim. Co by się z nią stało, gdyby ją opuścił? Ma więc przeżyć całe życie w strachu, że go utraci?
Powiedziała sobie: ich spotkanie od początku opierało się na nieporozumieniu. „Anna Karenina”, którą ściskała pod pachą była fałszywą legitymacją i okłamała nią Tomasza. Jedno drugiemu stworzyło piekło, mimo że się kochają. To, że się kochają, jest dowodem na to, że błąd nie leży w nich samych, w ich zachowaniu czy w niestałości ich uczuć, ale po prostu nie pasują do siebie, ponieważ on jest silny, a ona słaba. Jest jak Dubczek, który robi w środku zdania półminutową pauzę, jest jak jej ojczyzna, która z trudem łapie oddech, jąka się i nie może mówić.
I właśnie ten słaby musi znaleźć dość siły, by odejść, jeśli ten silny jest za słaby, by umieć skrzywdzić słabego.
Mówiła to sobie i przytulała twarz do kudłatego łba Karenina.
– Nie gniewaj się, Kareninie. Będziesz musiał raz jeszcze zmienić mieszkanie.
Siedziała wtulona w róg przedziału, nad jej głową leżała ciężka walizka, Karenin przywarł jej do nóg. Myślała o kucharzu z restauracji, w której pracowała, kiedy mieszkała u matki. Wykorzystywał każdą okazję, żeby dać jej klapsa w pośladki i często na oczach wszystkich domagał się, żeby się z nim przespała. Dziwne, że myślała teraz właśnie o nim. Był dla niej ucieleśnieniem wszystkiego, co było jej wstrętne. Ale teraz wyobrażała sobie, że go odszuka i powie mu: „Mówiłeś, że chcesz się ze mną przespać. Oto jestem.
Pragnęła zrobić coś takiego, od czego nie miałaby odwrotu. Pragnęła zniszczyć brutalnie całą przeszłość swych ostatnich siedmiu lat. Był to zawrót głowy. Oszałamiające, nie do opanowania pragnienie upadku.
Moglibyśmy nazwać zawrót głowy pijaństwem słabości. Człowiek uświadamia sobie swą słabość i nie chce się przed nią bronić; pragnie jej się poddać. Słabość go upija, chce być jeszcze słabszy, chce upaść pośrodku placu, na oczach wszystkich, chce być na dnie, jeszcze niżej niż na dnie.
Przekonywała samą siebie, że nie zostanie w Pradze i nie będzie już fotoreporterem. Wróci do małego miasta, skąd kiedyś odwołał ją głos Tomasza.
Ale kiedy przyjechała do Pragi, musiała zostać w niej jednak przez pewien czas i pozałatwiać mnóstwo praktycznych spraw. Zaczęła odkładać odjazd.
Tak minęło pięć dni, aż w mieszkaniu zjawił się nagle Tomasz. Karenin długo podskakiwał i lizał go po twarzy, tak że uwolnił ich na długą chwilę od konieczności, by coś powiedzieć.
Czuli się, jak gdyby stali pośrodku śnieżnej pustyni i drżeli z zimna.
Potem zbliżyli się do siebie jak kochankowie, którzy się jeszcze nie pocałowali.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała.
– Byłaś już w tygodniku?
– Dzwoniłam tam.
– I?
– Nic. Czekałam.
– Na co?
Nie odpowiedziała. Nie mogła mu powiedzieć, że czekała na niego.
Wracamy do momentu, który już znamy. Tomasz był zrozpaczony i bolał go żołądek. Usnął dopiero nad ranem.
Wkrótce potem zbudziła się Teresa. (Rosyjskie samoloty krążyły nad Pragą i ich huk nie dawał spać.) Jej pierwszą myślą było: wrócił dla niej. Dla niej zmienił swój los. Teraz już nie on będzie odpowiedzialny za nią, ale ona za niego.
Ta odpowiedzialność wydawała jej się ponad siły.
Ale potem nagle przypomniała sobie, że wczoraj, chwilę potem, kiedy stanął w drzwiach ich mieszkania, na praskim kościele wybiła szósta. Kiedy spotkali się pierwszy raz, kończyła pracę o szóstej. Zobaczyła go siedzącego na żółtej ławce i słyszała dzwon na wieży.
Nie, to nie przesądność, to poczucie piękna uwolniło ją od lęku i napełniło nową wolą życia. Ptaki przypadków znów obsiadły jej ramiona. Miała łzy w oczach i czuła bezmiar szczęścia, że oto słyszy obok jego oddech.
CZĘŚĆ III. Niezrozumiane słowa
Genewa jest miastem wodotrysków, fontann i parków, w których stoją muszle koncertowe; niegdyś grywały w nich orkiestry. Również budynek uniwersytetu tonie w drzewach. Franz skończył właśnie popołudniowy wykład i wyszedł z budynku. Z polewaczek tryskała woda na trawniki, a on był we wspaniałym humorze. Z uniwersytetu szedł prosto do swej kochanki. Mieszkała o parę ulic stąd.
Wstępował do niej często, ale zawsze w charakterze troskliwego przyjaciela, nigdy jako kochanek. Gdyby się z nią kochał w jej genewskiej pracowni, przechodziłby w ciągu jednego dnia od jednej kobiety do drugiej, od żony do kochanki i z powrotem, a ponieważ w Genewie małżonkowie, francuskim zwyczajem, śpią we wspólnym łóżku, przechodziłby na przestrzeni kilku godzin z łóżka jednej kobiety do łóżka drugiej kobiety. Wydawało mu się, że w ten sposób poniżałby zarówno żonę, jak i kochankę i koniec końców siebie samego.
Jego miłość do kobiety, w której zakochał się przed kilku miesiącami, wydawała mu się czymś tak cennym, że starał się stworzyć dla niej w swym życiu wyodrębnioną przestrzeń, nieprzystępne terytorium czystości. Często zapraszano go na wykłady na różne zagraniczne uniwersytety: przyjmował gorliwie wszystkie te zaproszenia. Ponieważ nie było ich dostatecznie dużo, wymyślał dodatkowo nie istniejące kongresy i sympozja, które uzasadniały wobec żony jego wyjazdy. Jego kochanka, która sama dysponowała swym czasem, towarzyszyła mu. W ten sposób umożliwił jej w krótkim czasie zwiedzenie wielu europejskich i jednego amerykańskiego miasta.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, moglibyśmy za dziesięć dni pojechać do Palermo – powiedział.
– Wolę Genewę – odpowiedziała. Stała przed sztalugami z rozpoczętym płótnem i przyglądała mu się. – Jak chcesz żyć, nie znając Palermo? – starał się zażartować.
– Znam Palermo – odpowiedziała.
– Jak to? – spytał prawie zazdrośnie.
– Moja znajoma posłała mi stamtąd widokówkę. Przylepiłam ją skoczem w ubikacji. Nie zauważyłeś? Potem dodała:
– Na początku wieku żył pewien poeta. Był już bardzo stary i jego sekretarz prowadzał go na spacer. „Mistrzu – powiedział mu kiedyś – niech pan spojrzy w górę! Dziś leci nad miastem pierwszy samolot!” „Umiem to sobie wyobrazić” – odpowiedział mistrz i nie uniósł wzroku. Widzisz, ja również umiem sobie wyobrazić Palermo. Są tam takie same hotele i takie same samochody jak w innych miastach. W mojej pracowni mam przynajmniej wciąż nowe obrazy.
Читать дальше