– W takim razie proszę, życz mi wszystkiego najlepszego.
– Życzę ci wszystkiego najlepszego – powiedziałem i naprawdę jej tego życzyłem. Zasługiwała na to, żeby być szczęśliwa. Podobnie jak Peggy. – Nie mów tylko, że cię nie znam, dobrze?
Pozwoliłem im kontynuować przeprowadzkę. Bez względu na to, co bym powiedział, moje słowa brzmiałyby pusto i samolubnie, tak jakbym starał się wymyślić jakiś pretekst, żeby do mnie wróciła.
Widząc, jak szykuje się, by ponownie zamieszkać z mężem, zdałem sobie sprawę z siły podstawowej komórki społecznej. Tato, mama i dzieciaki miały się, jak widać, bardzo dobrze.
Ale jeśli nie kocha się drugiej osoby, równie dobrze można zamieszkać z Disco Kenem.
* * *
– Mamy odpowiedź od drugiej strony – oświadczył Nigel Batty. – Pana była żona twierdzi, że pozostała panu wierna przez cały okres trwania małżeństwa, lecz pan dopuścił się zdrady małżeńskiej z koleżanką z pracy.
– No cóż, to prawda – odparłem. – Ale to był tylko jednorazowy skok w bok. Nie mówię, że to błahostka, ale…
– Twierdzi także, że pozostając pod pańską opieką, syn doznał poważnego urazu głowy…
– Co to ma znaczyć? To brzmi tak, jakbym go pobił albo coś w tym rodzaju. Pat wywrócił się. Doszło do wypadku w miejscowym parku. Wpadł do pustego basenu i rozciął sobie głowę. Być może mogłem go przed tym uchronić. Może powinienem go lepiej pilnować. Czy ona naprawdę uważa, że po dziś dzień nie zadaję sobie tego pytania? Ale ja przynajmniej przy nim byłem. Kiedy ona zajadała ze swoim fagasem tempurę w Tokio.
Adwokat przyjrzał się baczniej leżącym na biurku papierom.
– Żona uważa także, że nie nadzoruje pan we właściwy sposób tego, co ogląda i czego słucha pański syn.
– To jakieś szaleństwo.
– Sugeruje, że pozwala mu pan oglądać bez nadzoru filmy z użyciem przemocy. Wideo dla dorosłych. I twierdzi, że w trakcie ostatniej wizyty odkryła, że syn ma w swoim posiadaniu taśmę magnetofonową z piosenkami o wulgarnej, dozwolonej tylko dla dorosłych treści.
Czułem, że czerwienię się ze złości.
– To są pierdolone… pierdolone…
Nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa. Nie istniało słowo, które byłoby dość mocne.
Nigel Batty roześmiał się głośno, jakbym wreszcie zaczynał rozumieć.
– Czy mogę zobaczyć medal? – zapytałem.
– Oczywiście, że możesz – odparła matka.
Podeszła do komody, na której stał sprzęt stereo, i usłyszałem, jak przerzuca szeleszczące polisy ubezpieczeniowe, wyciągi z banku i listy – papierzyska, które uzbierały się w ciągu całego życia.
Po chwili podała mi małe prostokątne pudełko w kolorze ciemnego burgunda. Wewnątrz na fioletowym atłasie leżał srebrny, niezbyt czysty medal. Medal mojego ojca.
Niebieską wstążkę, na której był zawieszony, przecinały trzy pionowe białe paski, dwa szerokie oraz jeden wąski w środku. „Za wzorową służbę” brzmiał napis umieszczony obok głowy króla.
Na wieczku pudełka, nad napisem „Za pozwoleniem” oraz królewską pieczęcią widniała wyszyta białą jedwabną nitką nazwa firmy medalierskiej (Ciekawe, czy jeszcze istnieje? Czy udałoby się mi ją odnaleźć?) „J.R. Gaunt i Synowie, sp. z o.o., 60 Conduit Street, Londyn”. Przypomniałem sobie, że w dzieciństwie brałem ten napis za część odznaczenia.
Wziąłem ostrożnie medal do ręki, w wieku trzydziestu lat tak samo zdziwiony jego ciężarem jak wtedy, gdy byłem małym chłopcem.
– Pat uwielbiał bawić się medalem taty – roześmiała się matka.
– Pozwoliłaś Patowi nim się bawić? – spytałem z niedowierzaniem.
– Lubił mi go przypinać – stwierdziła z uśmiechem. – Musiałam grać rolę księżniczki Layli pod koniec tego filmu.
– Lei, mamo. Księżniczki Lei.
Był środek nocy. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby czuwać dalej przy szpitalnym łóżku, ale również zbyt rozkojarzeni, żeby zasnąć. W związku z czym postanowiliśmy napić się filiżanki dobrej herbaty – która dla mojej mamy nadal stanowiła lekarstwo na wszystko.
Kiedy poszła nastawić wodę, zacisnąłem medal w pięści. Zastanawiało mnie, w jakim stopniu nasze dziecinne zabawy przygotowały mnie do tego, bym stał się mężczyzną pokroju mojego ojca i dziadka – żołnierzem, który wkłada mundur, całuje na pożegnanie tonącą w łzach kobietę i idzie na wojnę.
Wspominając zabawy, którym oddawaliśmy się na boiskach i podwórkach mojego dzieciństwa, doszedłem do wniosku, że były one czymś więcej niż tylko dziecinną rozrywką, rozwijającą typowo męskie cnoty – te zabawy przygotowywały nas do następnej wojny, do naszej własnej Normandii, Dunkierki lub Monte Casino.
Moje pokolenie bawiło się dziecinnymi pistoletami oraz kijami, które udawały karabiny, względnie celowało do siebie z palców udających pistolety, i nikt nie uważał tego za niezdrowe ani niesmaczne. Okazało się jednak, że jedynymi wojnami, które widzieliśmy jako młodzi ludzie, były małe wojny, wojny toczące się na ekranie telewizora – dla kogoś, kto nie jest kombatantem, tak samo mało realne i niezagrażające życiu jak gry wideo.
Moje pokolenie, ostatnie pokolenie chłopców, którzy bawili się dziecinnymi pistoletami, było szczęśliwsze, niż nam się wydawało. Kiedy dorośliśmy, nie musieliśmy iść na żadną wojnę. Nie mieliśmy Niemców ani Japończyków, z którymi musielibyśmy walczyć.
Naszymi przeciwnikami, przeciwnikami mężczyzn, którzy mieli szczęście żyć w pokoju, okazały się nasze żony. A polami, na których staczaliśmy nasze małe brudne wojny, były sądy rozwodowe.
Naoglądałem się dość blizn na ciele ojca, by wiedzieć, że wojna to nie jest film z Johnem Wayne’em. Lecz mężczyźni, którzy ją przeżyli – i którzy wrócili do domu w jednym kawałku – znajdowali sobie kobiety, które kochali potem przez całe życie. Więc co było lepsze? Wojna i idealna miłość? Czy pokój i miłość podzielona na trwające pięć, sześć i siedem lat odcinki? Kto był w gruncie rzeczy większym szczęściarzem? Ojciec czy ja?
– Lubiłeś tę dziewczynę, prawda? – zapytała mama, wchodząc do pokoju z dwoma parującymi kubkami. – Mam na myśli tę kobietę. Cyd. Bardzo ją lubiłeś.
Skinąłem głową.
– Żałuję, że się między nami nie ułożyło. Tak jak między tobą i tatą. Ale w dzisiejszych czasach to chyba niemożliwe.
– Masz zbyt sentymentalny stosunek do przeszłości – stwierdziła łagodnie. – Myślisz, że była usłana różami. A to nieprawda.
– Ale ty i tato byliście szczęśliwi.
– Owszem, byliśmy – potwierdziła i jej oczy obróciły się ku czemuś, czego nie mogłem dojrzeć. – Byliśmy ze sobą szczęśliwi.
Ja też byłem z wami szczęśliwy, pomyślałem.
Gdy wspominałem dzieciństwo, przed oczyma stawał mi spieczony słońcem sierpień – zaraz na początku miesiąca, kiedy nadal miałem przed sobą wspaniałe sześć tygodni wakacji i wiedziałem, że czekają mnie przejażdżki samochodem do wiejskich pubów. Nasi ojcowie grali tam w strzałki i donosili lemoniadę i frytki mnie oraz moim kuzynom, którzy bawiliśmy się na trawie, a matki siedziały przy drewnianych stołach i śmiały się do rozpuku nad szklaneczkami Babycham, odizolowane od mężczyzn niczym muzułmanki.
Albo Boże Narodzenie, późno w nocy, kiedy moi wujkowie i ciotki rżnęli w karty, paląc papierosy i pijąc, a w drugi dzień świąt mężczyźni i chłopcy grali razem w futbol w pogrążonym we mgle Upton Park.
Читать дальше