Pamiętałem też wycieczki na plażę – różowe obłoki waty na patyku, zapach morza i smażonej cebuli – albo na wyścigi psów, gdzie moja mama zawsze obstawiała numer sześć, ponieważ podobały jej się jego kolory, sposób, w jaki czerwień kontrastowała z czarno-białymi pasami.
Byłem wdzięczny losowi za to podmiejskie dzieciństwo – za wspomnienia samochodowych przejażdżek i wycieczek na wyścigi. Czułem się otoczony miłością i nigdy nie zaznałem nudy; miło było dorastać, kiedy Bobby Moore grał w West Ham, w telewizji nadawali wybory Miss World, a mama i ciotki nosiły minispódniczki.
I chociaż mój syn miał do dyspozycji więcej dóbr materialnych, poznał również paraliżującą udrękę rozwodu.
Mobilizując wszelkie zdolności dyplomatyczne i mechanizmy obronne, na jakie stać pięciolatka, kursował obecnie między swoją matką, która poznała nowego mężczyznę, i ojcem, którego nadal bolało poharatane serce. Magnetowid oraz miejsce obok kierowcy w sportowym samochodzie nie stanowiły chyba za to wystarczającej rekompensaty.
Miałem wrażenie, że Gina i ja – a także miliony podobnych do nas par – nie zostawiamy następnemu pokoleniu zbyt atrakcyjnej spuścizny.
– Było nam ze sobą dobrze, bo się o to staraliśmy – powiedziała mama. – Bo tego chcieliśmy. Bo nawet kiedy nie mieliśmy pieniędzy, kiedy nie mogliśmy mieć dziecka, nie dawaliśmy za wygraną. Trzeba walczyć o szczęśliwe zakończenie, Harry. Nikt nie da ci go w prezencie.
– Myślisz, że ja nie walczyłem o szczęśliwe zakończenie? – zapytałem. – Myślisz, że nie ma we mnie woli walki? Że mam jej mniej niż tata?
Ciekawiło mnie, co o tym sądzi. Kiedyś, kiedy byłem młody i zbuntowany, uważałem, że moi rodzice nie mają pojęcia o niczym, co dzieje się poza ich wypielęgnowanym ogródkiem i przegrzanym salonem. Teraz jednak zmieniłem zdanie.
– Myślę, że masz w sobie dużo woli walki, Harry – stwierdziła mama. – Ale czasami sam siebie krzywdzisz. Nie możesz być takim samym mężczyzną jak twój ojciec… żyjemy dziś w innym świecie. Prawie w innym stuleciu. Musisz toczyć inne bitwy i nie spodziewaj się, że ktoś przypnie medal do twojej piersi. Samotna opieka nad dzieckiem… myślisz, że twój ojciec by sobie z tym poradził? Kocham go ponad życie, ale to na pewno by go przerosło. Musisz być silny w inny sposób. Musisz być innego rodzaju twardzielem.
Włożyłem medal do pudełka i w tej samej chwili zadzwonił telefon.
Oczy matki pobiegły w stronę zegara i z powrotem ku mnie. Minęła właśnie czwarta rano i to mógł być tylko wujek Jack. Dzwonił ze szpitala.
Oboje wiedzieliśmy, jaką ma dla nas wiadomość.
Objęliśmy się mocno, a telefon nadal dzwonił w przedpokoju. Dzwonił i dzwonił.
– Powinniśmy byli tam z nim zostać – powiedziała matka. W nadchodzących dniach, tygodniach i latach nieraz jeszcze miałem usłyszeć od niej te słowa. – Powinniśmy tam być.
Oto jak wygląda szczęśliwe zakończenie, pomyślałem z goryczą. Spędzasz z kimś całe życie, a potem, kiedy ta osoba odchodzi przed tobą, masz wrażenie, jakbyś utracił wszystkie członki.
Moje pokolenie – moje pieprzące się, opieprzające i spieprzone pokolenie nie zazna przynajmniej bólu tej szczególnej amputacji. Oczywiście pod warunkiem, że my też nie pokusimy się o szczęśliwe zakończenie.
Podniosłem słuchawkę i wuj Jack powiedział mi, że ojciec nie żyje.
* * *
Rano poszedłem na górę do Pata, kiedy tylko usłyszałem, że drepcze do skrzynki z zabawkami, które rodzice trzymali dla niego w pokoju, gdzie zawsze u nich nocował, pokoju, należącego kiedyś do mnie.
Trzymając w obu rękach figurki z Gwiezdnych wojen, zerknął na mnie znad zabawek. Oczy miał nadal spuchnięte od snu. Wziąłem go na ręce, ucałowałem jego słodką buzię, usiadłem na łóżku i posadziłem go sobie na kolanach.
– Pat, twój dziadek zmarł dzisiaj w nocy – powiedziałem. Mój syn zamrugał swoimi błękitnymi oczyma.
– Dziadek był przez długi czas bardzo chory i teraz nie musi już dłużej cierpieć – dodałem. – Teraz odpoczywa w pokoju. Już nic mu nie dolega. Powinniśmy się chyba z tego cieszyć. Nigdy już nie będzie go nic boleć.
– Gdzie jest teraz? To mnie zaskoczyło.
– No cóż, jego ciało jest w szpitalu. Później zostanie pochowane.
Zdałem sobie sprawę, że nic nie wiem o biurokracji śmierci. Kiedy odbiorą ciało ze szpitala? Gdzie będą je trzymać do pogrzebu? I kim konkretnie byli ci „oni”?
– Jest nam teraz smutno – powiedziałem. – Ale któregoś dnia będziemy wdzięczni losowi, że dziadek żył z nami. Uświadomimy sobie, że byliśmy szczęśliwi… ja byłem szczęśliwy, mogąc mieć go za ojca, i ty byłeś szczęśliwy, mogąc mieć go za dziadka. Obaj mieliśmy wielkie szczęście. Choć dzisiaj nie możemy czuć się szczęśliwi. Jest na to za wcześnie.
Pat pokiwał głową z bardzo rzeczową miną.
– Jest nadal w szpitalu? – zapytał.
– Jego ciało jest w szpitalu. Ale jego dusza odeszła.
– Co to jest dusza?
– To iskra życia, która uczyniła twojego dziadka tym, kim był.
– Dokąd odeszła?
– Niektórzy ludzie uważają, że dusza idzie do nieba i nigdy nie umiera. Inni uważają, że po prostu znika i wtedy na zawsze się zasypia.
– A ty w co wierzysz?
– Ja myślę, że dusza żyje dalej – odpowiedziałem. – Nie wiem, czy przebywa w niebie, czy gdzieś indziej, w jakimś innym miejscu, którego nie znam. Ale na pewno nie umiera. Żyje dalej. Chociażby w sercach ludzi, których kochamy.
– Ja też w to wierzę – stwierdził mój syn.
* * *
Z pochlastanym dachem MGF łopoczącym niczym rozdarty żagiel podczas huraganu jechałem powoli główną ulicą mojego rodzinnego miasteczka, w ogóle go nie poznając.
Sklepy i małe kafejki, które znałem, zmieniły się w agencje nieruchomości oraz placówki handlowe jakichś wielkich sieci. Nic dziwnego, że Anglicy powiewają tak desperacko flagą świętego Jerzego. Chcą chyba przypomnieć sobie, że nasze korzenie są tak samo głębokie i konkretne jak korzenie Irlandczyków czy Szkotów. To było moje rodzinne miasteczko. Ale mogło znajdować się wszędzie.
Nie poznawałem ani jednego szyldu, dopóki nie zobaczyłem wujka Jacka w starym pubie Pod Czerwonym Lwem, jedynym chyba miejscu przy głównej ulicy, które ocalało w niezmienionym kształcie na mocy nieoficjalnego nakazu konserwatora zabytków. Wujek siedział w chmurze dymu pod dębowymi belkami i ozdobną końską uprzężą, osłaniając dłonią papierosa i popijając wodę mineralną.
– Przykro mi z powodu twojego taty, Harry.
– Dziękuję, wujku Jack.
– Chcesz coś zamówić? Czy mamy od razu załatwić to, co mamy do załatwienia?
– Załatwmy to.
Wujek Jack asystował mi, gdy zmagaliśmy się z biurokracją śmierci. Wciąż byłem odrętwiały z niewyspania i wstrząśnięty faktem, że mojego ojca nie ma już między żywymi. Mrukliwa obecność kurzącego papierosa za papierosem wujka bardzo mi pomogła.
Pojechaliśmy MGF do szpitala i odebraliśmy w rejestracji żałośnie małą torbę z rzeczami ojca.
Jego portfel z tkwiącym w środku zdjęciem wnuka, okulary do czytania, sztuczną szczękę.
To było wszystko, co po nim zostało, i oddano mi te przedmioty bez żadnych kondolencji i wyrazów współczucia. Dlaczego mieliby go zresztą żałować? Albo mnie? W ogóle nie znali mojego ojca. Byliśmy jednymi z wielu.
Z jakiejś niewiadomej administracyjnej przyczyny musieliśmy zarejestrować zgon w małym miasteczku, w którym nie byłem nigdy wcześniej, chociaż z Burger Kingiem, salonem masażu i agencjami nieruchomości wydawało się przygnębiająco znajome.
Читать дальше