– Wszyscy się na to skarżą – odparłem. – Kilka wątpliwości przed ślubem to rzecz naturalna.
– Nie martwię się o ślub – uściślił. – Martwię się o program. Może coś słyszałeś?
– Na przykład co?
– Jakieś pogłoski, że nie znajdzie się w ramówce w przyszłym roku?
– Twój program? Chyba robisz sobie jaja? Nigdy nie zdejmą z anteny Marty Mann Show. Myślisz, że to zrobią?
– Jasne. Mówi się, że programy z żywymi ludźmi się kończą. – Marty potrząsnął ze smutkiem głową. – Taki jest dzisiejszy świat. Ludzie mają dosyć ludzi.
* * *
– Mężczyźni umierają wcześniej niż kobiety – oznajmił mój nowy adwokat. – Częściej niż kobiety chorujemy na raka. Częściej popełniamy samobójstwa. W większym stopniu aniżeli kobiety jesteśmy zagrożeni bezrobociem. – Jego gładka nalana twarz wykrzywiła się w uśmiechu, jakby to wszystko było bardzo zabawne. Miał drobne ostre zęby. – Ale z jakiegoś powodu, którego nigdy nie udało mi się dociec, panie Silver, to kobiety są uważane za ofiary.
Nigela Batty’ego zarekomendowali mi dwaj znajomi z programu, oświetleniowiec i dźwiękowiec, którzy obaj przeszli przed rokiem przez bolesne rozwody.
Sam Batty również miał za sobą jeden albo dwa bolesne rozwody i cieszył się reputacją fanatyka praw mężczyzn. Wszystkie te opowieści o chronicznym bezrobociu mężczyzn, o raku prostaty i facetach, którzy schodzą do garażu i zapuszczają motor, żeby zatruć się spalinami, nie były w jego ustach zwykłą propagandową gadką – to było objawienie, nowa religia czekająca na wyznawców.
Mimo niskiego wzrostu, niewielkiego brzuszka skrytego pod świetnie skrojonym garniturem oraz mlecznych soczewek okularów Batty sprawiał wrażenie twardego zawodnika. Już teraz lepiej się czułem, wiedząc, że mam go w swoim narożniku.
– Ostrzegam pana, że w takich jak ten przypadkach prawo nie faworyzuje ojca – powiedział. – Prawo powinno faworyzować dziecko. I w teorii tak właśnie czyni. W teorii najważniejsze powinno być dobro dziecka. W praktyce jest jednak inaczej. – Spojrzał na mnie podłymi gniewnymi oczkami. – Prawo faworyzuje matkę, panie Silver. Dla poprawnych politycznie sędziów dobro dziecka liczy się mniej niż dobro matki. Ostrzegam pana o tym, zanim zaczniemy.
– Niech pan robi wszystko, co pan może – oznajmiłem. – Wszystko, co pan może, żeby przyznali mi opiekę nad synem.
– Nie nazywa się to już opieką, panie Silver. Chociaż media nadal rutynowo piszą o walkach o opiekę, od czasu ogłoszenia ustawy o ochronie praw dziecka, rodzic nie uzyskuje już prawa do opieki nad swoim dzieckiem. Dostaje prawo zamieszkiwania. Stara się pan o nakaz zamieszkania dziecka u siebie.
– Naprawdę?
Batty pokiwał głową.
– Termin „zamieszkiwanie” zastąpił „opiekę”, aby złagodzić konfrontacyjny charakter decyzji, gdzie ma przebywać dziecko. Nakaz zamieszkiwania u jednego z rodziców nie zwalnia drugiego od odpowiedzialności. Prawo zostało zmienione, żeby unaocznić, iż dziecko nie jest własnością, którą można uzyskać lub stracić. Na mocy nakazu zamieszkiwania dziecko będzie mieszkać u pana. Ale bynajmniej do pana nie należy.
– Nie bardzo rozumiem – stwierdziłem. – Więc jaka jest w końcu różnica między nakazem zamieszkiwania a prawem do opieki?
– Nie ma żadnej – uśmiechnął się Batty. – Jedno i drugie jest tak samo konfrontacyjne. O wiele łatwiej jest niestety zmienić prawo aniżeli ludzką naturę. – Przejrzał leżące na swoim biurku papiery i pokiwał z aprobatą głową. – Rozwód wydaje się dość prosty. I widzę, że znakomicie wypełnia pan ojcowskie obowiązki, panie Silver. Czy mały jest zadowolony ze szkoły?
– Bardzo zadowolony.
– Czy widuje się z matką?
– Gina może się z nim spotykać, kiedy tylko chce. Wie o tym.
– A mimo to chce go odzyskać – powiedział Nigel Batty. – Chce prawa zamieszkiwania.
– Zgadza się. Chce, żeby u niej mieszkał.
– Czy pańska żona współzamieszkuje?
– Co takiego?
– Czy pańska żona ma jakiegoś przyjaciela, panie Silver? Przyjaciela, który z nią mieszka?
– Owszem – odparłem, wdzięczny, że Nigel Batty zdegradował związek Giny z Richardem do czegoś tak nikczemnego jak współzamieszkiwanie, wdzięczny, że ten pierścionek z wielkim brylantem na serdecznym palcu jej lewej ręki nic dla niego nie znaczy. – Mieszka z jakimś facetem, którego poznała w Tokio.
– Ustalmy jedno – powiedział. – Żona odeszła i zostawiła pana z synem?
– Mniej więcej. To znaczy, przenosząc się do mieszkania swojego ojca, wzięła Pata… naszego syna… ze sobą. Ale kiedy poleciała do Japonii, pojechałem po niego i zabrałem go do domu.
– Opuściła zatem małżeński dom i jakkolwiek by na to nie patrzeć, pozostawiła dziecko pod pańską opieką – stwierdził Nigel Batty. – A teraz wróciła do Londynu i uznała, że na jakiś czas chętnie zabawiłaby się znowu w mamusię.
– Mówi, że zdała sobie sprawę, jak bardzo go kocha – poinformowałem go.
– Zajmiemy się tym – zapowiedział mój adwokat.
Mój ojciec tracił na wadze. Nigdy w życiu nie był chudy, ale teraz zapadły mu się policzki, a skóra na szyi zmieniła się w obwisłe nieogolone fałdy. Coraz bardziej stawał się kimś, kogo nie znałem.
Nawet jego ramiona straciły dawną muskularność, a tatuaże proklamujące wierność matce oraz komandosom wyglądały jak wyblakłe fotografie z innego stulecia.
Mięśnie wiotczały mu i przy każdej wizycie coraz wyraźniej widać było kości wystające przez skórę, która – co uświadomiłem sobie z nagłym wstrząsem – nigdy już prawdopodobnie nie miała oglądać słońca.
Mimo to się uśmiechał.
Siedział na łóżku i uśmiechał się. To był autentyczny uśmiech – nie wymuszony i sztywny, nie dzielny uśmiech przez łzy, lecz uśmiech prawdziwej radości, jakiej doznawał na widok wnuka.
– Cześć, kochanie – pozdrowił go, kiedy Pat podszedł do jego łóżka, wyprzedzając matkę, wujka Jacka i mnie. Ojciec podniósł prawą rękę, tę, do której nadgarstka podłączona była kroplówka. – Zobacz, w jakim stanie jest twój stary dziadek – powiedział.
W samochodzie wujka Jacka Pat był nadzwyczaj ożywiony – podniecony tym, że nie musi iść do szkoły i siedzi z tyłu wielkiej limuzyny, a nie na przednim siedzeniu zdewastowanego sportowego auta. Teraz jednak umilkł i nieśmiało podszedł do łóżka, na którym leżał jego wymizerowany nieogolony dziadek.
– Podejdź tutaj – powiedział mój ojciec stłumionym z emocji głosem.
Wyciągnął do niego wolną rękę, a Pat wdrapał się na łóżko i położył głowę na jego biednej znękanej piersi. Przez chwilę obejmowali się w milczeniu.
Matka posłała mi wymowne spojrzenie. Od początku była przeciwna tej wizycie.
Nie sposób było przewidzieć, czy ojciec będzie przytomny, kiedy przyjdziemy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że ból okaże się tak duży, że naszpikują go opiatami, kiedy będziemy szukać miejsca do zaparkowania, i Pat zobaczy swojego dziadka nieobecnego duchem i odurzonego morfiną. Mógł też walczyć o oddech, z unoszącą się kurczowo piersią, maską tlenową na nosie i łzami bólu i strachu w oczach. Mógł też, chociaż tego nie powiedziała, już nie żyć.
Wszystko to było możliwe, a nawet prawdopodobne i stojąc w swojej kuchni, matka popłakała się i miała mi za złe, że chcę narazić Pata na te straszne przeżycia.
Objąłem ją i zapewniłem, że wszystko będzie w porządku. Imyliłem się. Nic nie było w porządku – Pat był wstrząśnięty i oszołomiony widokiem dziadka, marniejącego w szpitalnym łóżku pośród innych mężczyzn, którym zaglądała w oczy śmierć. Śmierć, jakiej nigdy nie widzi się w telewizji lub w kinie, śmierć, którą poprzedzała bolesna agonia, kilogramy leków i żal, za tym, co się traci. Ja sam nie byłem przygotowany na takie akurat realia śmierci i nic nie wskazywało, że pięcioletni chłopiec wychowany na diecie Gwiezdnych wojen będzie na nie przygotowany lepiej ode mnie.
Читать дальше