Nie, to nie było w porządku. Ale było konieczne. Mój ojciec i mój syn musieli się zobaczyć. Musieli przekonać się, że wciąż istnieje i zawsze będzie istnieć łącząca ich więź. Że zawsze będzie ich łączyć miłość. Musieli przekonać się, że rak nie zdoła jej zabić.
A ja byłem pewien – po prostu wiedziałem – że podczas wizyty Pata ojciec nie będzie odurzony narkotykami ani nie będzie walczył o oddech.
Nie przemawiały za tym żadne racjonalne argumenty. Nie miało to nic wspólnego z logiką. Może stanowiło z mojej strony czystą głupotę. Ale wierzyłem mocno, że ojciec uchroni Pata przed najgorszym. Nadal wierzyłem, że w głębi serca jeszcze się nie poddał. Nie mogłem przestać w to wierzyć.
– Czy szybko wrócisz do domu? – zapytał Pat.
– Musimy z tym jeszcze trochę poczekać – odparł ojciec. – Zobaczymy, co powiedzą lekarze. Zobaczymy, czy twój stary dziadek poczuje się trochę lepiej. Jak ci idzie w szkole?
– Dobrze.
– A na rowerze? Jak ci się jeździ na starym bluebellu?
– Dobrze.
– Jazda bez bocznych kółek jest chyba fajniejsza.
– Tak – stwierdził z uśmiechem Pat. – Ale tęsknię za tobą.
– Ja też za tobą tęsknię – powiedział ojciec i mocno go uścisnął.
Jasne włosy Pata przywarły do jego szpitalnej piżamy w niebieskie paski, piżamy, której nigdy nie włożyłby w domu. A potem ojciec popatrzył na mnie i skinął głową.
– Czas na was – powiedział.
W ten sposób pożegnał się ze swoim ukochanym wnuczkiem. Siedząc na szpitalnym łóżku, otoczony ludźmi, którzy go kochali, a mimo to absolutnie samotny. Czy spędziliśmy tam pięć minut, czy godzinę? Nie potrafiłem powiedzieć. Wiedziałem jednak, że teraz chce, żebyśmy go zostawili.
Zostawiliśmy więc ojca, majstrującego przy swojej masce tlenowej, zgarbionego, zarośniętego i wyglądającego starzej, niż sądziłem, że będzie kiedykolwiek wyglądał.
I to było ze wszystkiego najgorsze. Straszliwe i kompletne odosobnienie śmierci, potworna samotność śmiertelnie chorego. Nikt przed tym nie ostrzega.
Zostawiliśmy go zmagającego się z bólem i łapiącego kurczowo powietrze na przepełnionym oddziale państwowego szpitala z brudnymi szybami, przez które przeświecało słońce, i małpim jazgotem porannej telewizji. Zostawiliśmy go. W gruncie rzeczy nie mogliśmy zrobić nic więcej.
Kiedy wracaliśmy do samochodu, Pat usiłował powstrzymać łzy, zagniewany – nie, wściekły – na coś, czego nie potrafił nazwać. Próbowałem go pocieszyć, ale on nie miał ochoty być pocieszany.
Mój syn wyglądał, jakby czuł się oszukany.
* * *
Przed domem Cyd stała furgonetka z firmy transportowej.
To nie była jedna z tych wielkich ciężarówek, gdzie można zmieścić życiowy dorobek całej rodziny, jeden z tych masywnych pojazdów, przewożących pianina i zniszczone meble, które zbyt mocno polubiliśmy, żeby je wyrzucać. Furgonetka pochodziła z niewielkiej firmy, reklamującej się gdzieś z tyłu telemagazynu, w sam raz dla ludzi, którzy podróżują z lekkim bagażem.
Obserwowałem dwóch młodych ludzi w T-shirtach, którzy wnosili do samochodu dziecinne łóżeczko. Chociaż Cyd i Peggy mieszkały na najwyższym piętrze, młodzieńcy wyglądali, jakby było to jedno z łatwiejszych zleceń.
Po chwili w progu pojawiła się Peggy, wlokąc za sobą wypchaną zabawkę wielkości lodówki. Mierząc mnie spojrzeniem swoich poważnych brązowych oczu, nie wydawała się bynajmniej zaskoczona moim widokiem.
– Patrz, co ci przyniosłem – powiedziałem, wyciągając uśmiechniętą męską lalkę w błyszczących srebrnych spodniach i czymś, co wyglądało jak liliowy frak. Barbie, która zmieniła płeć.
– Disco Ken – ucieszyła się, biorąc go do ręki.
– Zostawiłaś go u mnie w domu – powiedziałem. – Pomyślałem, że może chcesz go z powrotem.
– Dziękuję – odparła ta dobrze wychowana mała dziewczynka.
Za jej plecami pojawiła się Cyd ze stosem papierów w rękach.
– Zobacz, co mi przywiózł Harry – poinformowała ją Peggy. – Disco Kena. Szukałam go.
Cyd kazała jej wrócić na górę i sprawdzić, czy niczego nie zapomniała wziąć ze swojego pokoju. Peggy postawiła na chodniku wypchaną zabawkę wielkości lodówki i zniknęła we wnętrzu budynku, wciąż trzymając w garści Disco Kena.
– A ty? – zwróciłem się do Cyd. – Niczego nie zapomniałaś?
– Nie – odparła. – Myślę, że zabrałam chyba wszystko. Dwaj faceci od przeprowadzek minęli nas, wchodząc do domu.
– Wyprowadzasz się tak bez słowa? – zapytałem. – Niezłą okazałaś się przyjaciółką.
– Miałam ci powiedzieć. Tak jest po prostu… sama nie wiem… po prostu łatwiej. Dla wszystkich.
– Szukałem cię w kawiarni.
– Odeszłam stamtąd.
– Tak mi powiedzieli.
– Przeprowadzam się do innej części miasta. Do Notting Hill.
– Do zachodniego Londynu?
– Chryste, nie rób takiej strasznej miny, Harry. Jestem Amerykanką. Przenoszenie się z jednego końca miasta na drugi nie jest dla mnie tak bolesne jak dla ciebie. Słuchaj, przykro mi, ale jestem naprawdę zajęta. Czego chcesz? Nie wierzę, że przyjechałeś tutaj tylko po to, żeby oddać Disco Kena.
– Między innymi z powodu Disco Kena – odparłem. – Chciałem ci również powiedzieć, że się mylisz.
– W jakiej sprawie?
– Co do nas. Mylisz się co do nas. Jeśli się rozejdziemy, to naprawdę będzie koniec świata.
– Och, Harry.
– To prawda. Wiem, że nie wierzysz w tę jedną jedyną osobę, która jest komuś przeznaczona, ale ja w to wierzę. Ty sprawiłaś, że w to uwierzyłem, Cyd. Zresztą nie ma znaczenia, w co wierzymy. Jest nam ze sobą dobrze. Nasz związek jest udany. Dużo o tym myślałem. Nie mam innej szansy, żeby to wyprostować… ty jesteś tą szansą, ty jesteś ostatnią szansą, żebym był szczęśliwy, i nawet gdyby wyłoniła się jakaś inna, nie chcę z niej skorzystać. Jak powiedziała Olivia Newton John do Johna Travolty, ty jesteś tą osobą, której pragnę.
– Czy to nie było odwrotnie? Czy John Travolta nie powiedział tego Olivii Newton John?
– Możliwe.
– Harry… – zaczęła i urwała. – Jest coś, co powinieneś wiedzieć. Wracam do taty Peggy. Jim i ja chcemy jeszcze raz spróbować.
Popatrzyłem na nią i w tej samej przeszli między nami, dźwigając sofę, faceci od przeprowadzek.
– Już prawie skończone – oznajmił jeden z nich i zniknęli ponownie we wnętrzu domu.
– Przykro mi – powiedziała Cyd.
– Kochasz go? – zapytałem.
– Jest ojcem mojej córeczki.
– Ale czy go kochasz?
– Daj spokój, Harry, to ty zawsze tak bardzo ubolewałeś nad rozpadem rodziny. Ty narzekałeś, jak trudno jest współzawodniczyć z głosem krwi, ty narzekałeś, że wszystko się pieprzy w tym, co nazwałeś parszywym współczesnym światem. Powinieneś być ze mnie zadowolony. Powinieneś mi dobrze życzyć.
– Ale ty musisz go kochać, Cyd. Nic z tego nie ma znaczenia, jeśli go nie kochasz. Kochasz go?
– Kocham. W porządku? Kocham go. Nigdy nie przestałam go kochać. I chcę jeszcze raz spróbować, bo rzucił tę swoją dziewczynę, tę tajską striptizerkę i obiecał mi, że z tym wszystkim zerwał. Z całym tym bambusem.
– Ona nie jest striptizerką. Jest prywatną tancerką – uściśliłem.
– Nieważne – odparła. – Ale Peggy jest zachwycona, że znowu będziemy razem. Więc nawet jeśli mnie nienawidzisz, powinieneś się cieszyć ze względu na nią.
– Nie nienawidzę cię. Nie potrafiłbym cię nienawidzić.
Читать дальше