– Kocham cię – powiedziałem, biorąc go za ręce i wypowiadając te słowa, których nie usłyszał ode mnie nigdy przedtem.
Powiedziałem mu to, ponieważ jego stan naprawdę nie mógł się pogorszyć… ale pogorszył się, taki już jest rak, potrafi zawsze przekroczyć twoje najczarniejsze oczekiwania.
Dlatego nazajutrz wróciłem na zatłoczony oddział, usiadłem przy jego łóżku, wziąłem go za rękę i płacząc tym razem mocniej niż poprzednio, znowu powiedziałem memu ojcu, że go kocham.
Eamon zamarł.
Ktoś siedzący na studyjnej widowni, komu zasłaniały widok kamery oraz członkowie ekipy, mógł tego wcale nie zauważyć. Mógł tego nie zauważyć nawet ktoś tam po drugiej stronie ekranu, dla kogo telewizja była tylko brzęczącym w salonie patrzydłem i dla kogo ten konkretny program nie stanowił, w przeciwieństwie do mnie, centrum wszechświata.
Ale ja zobaczyłem, że Eamon się spala, na jednym z monitorów wysoko na galerii. Wiedziałem, że taka chwila może nadejść bez względu na to, czy spędziło się przed kamerą sześćdziesiąt lat, czy sześćdziesiąt sekund. Chwila, kiedy tracą znaczenie teleprompter, scenariusz i próby. Chwila, kiedy człowiek się spala.
– Pochodząc z Kilcarney, jestem wstrząśnięty tamtejszym wysokim odsetkiem rozwodów – powiedział, a potem dwa razy zamrugał i na jego twarzy ukazała się panika. – Bardzo wstrząśnięty…
Gapiąc się w bezlitosne czarne oko obiektywu, nad którym mrugało czerwone światełko, miał w głowie całkowitą pustkę, kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Nie chodziło wyłącznie o to, że zapomniał pointy. To była kompletna utrata wiary w siebie, niczym u linoskoczka, który spogląda w dół i widzi nagle swoje ciało roztrzaskane na ziemi. Na widowni ktoś zakasłał. Cisza wydawała się skwierczeć na jego obnażonych nerwach.
– No dalej, dalej, potrafisz to zrobić – szepnąłem, a on zamrugał, wziął głęboki oddech i nagle ruszył dalej po linie.
– W Kilcarney kobieta, która spotyka faceta, zadaje sobie dziś pytanie: czy chcę, żeby z tego rodzaju mężczyzną spędzały weekendy moje dzieci?
Widownia roześmiała się, a Eamon dotarł bezpiecznie do drugiego końca liny. Opowiedział następny dowcip, nadal trzęsąc się z przerażenia, starając się za wszelką cenę nie spoglądać w dół.
* * *
– To się zdarza – powiedziałem mu, kiedy usiedliśmy w cichym kącie bufetu. – Właśnie kiedy wydaje ci się, że masz to wszystko w małym palcu i trema jest czymś, co spotyka wyłącznie innych ludzi. Wtedy to się zdarza.
Eamon pociągał piwo ze szklanki.
– Nie wiem, czy potrafię to dalej robić, Harry. Nie wiem, czy potrafię wychodzić co tydzień na scenę, zdając sobie sprawę, że mój umysł może mi w każdej chwili odmówić posłuszeństwa.
– Musisz się po prostu nauczyć żyć ze świadomością, że na oczach milionów ludzi możesz nagle poczuć kompletną pustkę w głowie.
– Ja pierdolę.
– Potrafisz to zrobić.
– Rzecz w tym, że nie potrafię. Mogę udawać pewnego siebie chojraka wobec moich starych, ale to tylko gra. Naprawdę jest zupełnie inaczej, Harry. Przed wejściem na wizję rzygam w toalecie. Budzę się o trzeciej w nocy, bo śni mi się, że wszyscy się na mnie gapią, a ja straciłem głos. Nie potrafię tego robić. Jestem zbyt nerwowy.
– Nie jesteś nerwowy. Jesteś podekscytowany – uściśliłem.
– Więc dlaczego rzygam jak kot przed programem?
– Bo jesteś podekscytowany. Za chwilę masz wyjść i dostarczyć rozrywki całemu krajowi. To naturalne, że jesteś podekscytowany. Kto by nie był?
– Dlaczego mam złe sny?
– To nie są nerwy. To podniecenie. Naucz się na pamięć mantry prezentera i powtarzaj ją bez przerwy: nie jestem nerwowy, jestem podekscytowany.
– Nie jestem nerwowy – powiedział. – Jestem podekscytowany.
– Zgadza się.
Ktoś podszedł do nas z zapiekaną kiełbaską w jednej ręce oraz kieliszkiem białego wina w drugiej i poinformował Eamona, że to najlepszy show, jaki kiedykolwiek odstawił.
– Chcesz się napić czegoś prawdziwego? – zapytał mnie mój podopieczny.
* * *
– Przykro mi, panowie – stwierdził czarny ochroniarz wielkości kontenera na śmieci. – Obowiązują stroje korporacyjne.
– Stroje korporacyjne? – zdziwiłem się.
– Garnitury. Krawaty. Strój wieczorowy.
Na szczęście w tym samym momencie inny wykidajło, biały facet wielkości kontenera na śmieci, rozpoznał twarz Eamona.
– W porządku, Chris – powiedział, podnosząc czerwony welwetowy sznur. – Co słychać, Eamon?
Na twarzach wokół nas rozkwitły uśmiechy. Prosimy do środka, prosimy do środka. Ja i mój słynny towarzysz weszliśmy do pogrążonego w mroku klubu i nagle poczułem, że nigdy jeszcze nie byłem tak trzeźwy.
Na całej długości baru piękne na pół nagie dziewczyny – nie, nie na pół, ale w trzech czwartych albo dokładniej w dziewięciu dziesiątych nagie dziewczyny – wyginały się, prężyły i tańczyły przed siedzącymi na stołkach biznesmenami, których czoła zroszone były potem, a brzuchate ciała unieruchomione przez piwo i pożądanie. Dziewczyny miały na udach podwiązki. Wypełnione były dziesięcio- i dwudziestofuntowymi banknotami.
– Zbytnio się nie podniecaj – mruknął Eamon. – Cała penetracja odbywa się tu wyłącznie w twoim portfelu.
Zeszliśmy na dół, gdzie uśmiechnięta czarna dziewczyna ubrana w coś w rodzaju krótkiej baletowej białej spódniczki pozdrowiła Eamona po imieniu, po czym zaprowadziła nas do stolika z boku sceny, gdzie kolejne dziewczęta ubrane tylko w szpilki oraz nić dentystyczną udającą bieliznę ślizgały się w górę i w dół po metalowych rurach.
Podobnie jak ich skąpo odziane siostry torturujące w głównej sali kadrę kierowniczą średniego szczebla tańczyły do piosenki jednej z tych amerykańskich artystek, której nazwiska nigdy nie potrafiłem zapamiętać i która przechwala się, że jest jednocześnie dziwką i kochanką. To jedna z nowych piosenek. – Zdałem sobie sprawę, że większość piosenek, które znam, jest stara.
Pojawiła się butelka szampana. Szepnąłem Eamonowi, że chcę się napić piwa, ale odparł, że przy tym stoliku możemy dostać tylko szampana. Tam, gdzie siedzieliśmy, szampan był obowiązkowy.
Posągowa blondyna odziana w coś, co przypominało suknię wieczorową jednorazowego użytku, podeszła do mnie, uśmiechając się tak, jakby szukała mnie przez całe życie.
– Jestem Venus. Masz ochotę na taniec?
A niech tam do diabła. Uznałem, że mogę zatańczyć.
– Jasne – odparłem, po czym wstałem i zacząłem kołysać się w niezgrabnej karykaturze tego, co określamy mianem tańca w tym kraju. Czułem się dobrze. Ta piosenka o dziwce i kochance nie była w gruncie rzeczy taka zła.
– Nie – mruknęła niecierpliwie Venus. Zorientowałem się, że ma akcent z Birmingham. – Ty nie tańczysz. Ty siedzisz.
Wskazała pałających żądzą, zahipnotyzowanych biznesmenów, którzy tkwili w swoich fotelach, podczas gdy dziewczyny zginały się wpół, mrugały do nich spomiędzy własnych nóg i nieomal ocierały się idealnymi brodawkami piersi o popękane naczynia krwionośne w ich czerwonych od alkoholu nosach.
– Ja zatańczę dla ciebie, rozumiesz? Ty będziesz siedział i patrzył. Bez dotykania. Jedna piosenka dziesięć funtów. Minimum.
– Może później – odparłem, siadając i upijając łyk szampana.
Venus zniknęła.
– Odpręż się, Harry – uśmiechnął się Eamon. – Nie jesteś zdenerwowany. Jesteś podekscytowany. Kocham cię, ty skurwysynu – ryknął nagle, klepiąc mnie po plecach. – Jak się, kurwa, czujesz?
Читать дальше