Leżał na szpitalnym łóżku, z przezroczystą maską tlenową na ustach i nosie i z jednodniowym zarostem na policzkach, które zawsze lubił mieć gładko ogolone.
Przy sobie miał metalową skrzynkę z przyciskiem wzywającym pomoc, a pod sobą plastikową ceratę i kiedy patrzyłem na te drobne szczegóły, krajało mi się serce. Miałem ochotę się rozpłakać. Już teraz wydawał się bezradny jak nowo narodzone dziecko.
Leżał na oddziale razem z siedmioma innymi przykutymi do łóżka mężczyznami – w większości starymi, ale dwoma młodszymi ode mnie – którzy wszyscy cierpieli na to samo.
To mogło się znajdować w innej części ich ciała lub w innym stadium rozwoju – niektórzy z nich mogli wrócić do domu, inni mogli już do niego nigdy nie wrócić. Ale wszyscy mieli ten sam defekt, tę samą rzecz, której nazwy matka i ja nadal nie byliśmy w stanie wymówić.
– On wiedział, prawda? – zapytałem matkę. – Założę się, że przez cały czas wiedział.
– Musiał wiedzieć od samego początku – odparła. – Zrobił sobie badania, zaraz kiedy to się zaczęło, kiedy po raz pierwszy zaczął tracić oddech. Kazałam mu je zrobić… i powiedział mi, że wszystko jest w porządku.
– Nic o tym nie wiedziałem – stwierdziłem, zdumiony tym, że rodzice mogli nadal trzymać coś przede mną w tajemnicy. – Nic nie wiedziałem o żadnych badaniach.
– Nie mówiliśmy ci, bo nie widzieliśmy powodu, żeby cię niepokoić. Miałeś dosyć własnych zmartwień z Patem. A poza tym ojciec czuł się dobrze. Tak przynajmniej twierdził.
– Ale on wcale nie czuł się dobrze – powiedziałem z goryczą, niczym mały chłopczyk skarżący się na to, że został niesprawiedliwe potraktowany. – Nie czuł się dobrze od dłuższego czasu.
– Wiedział od samego początku. – Mówiąc to, matka ani na chwilę nie odrywała oczu od jego twarzy. – Rozmawiałam z jedną z sióstr i powiedziała mi, że mają tutaj taką metodę, która nazywa się stopniowym ujawnianiem: nie przekazują ci złych wieści od razu, nie robią tego, dopóki ich nie zmusisz, nie domagasz się, żeby oznajmili, co ci konkretnie dolega.
– A on chciał to wiedzieć – stwierdziłem z całkowitą pewnością. – Kazał im powiedzieć prawdę.
– Tak – zgodziła się matka. – Kazał, żeby mu powiedzieli.
– Więc dlaczego tak długo trzymał to w tajemnicy? – zapytałem, chociaż dobrze znałem odpowiedź. – Musiał zdawać sobie sprawę, że w końcu i tak się dowiemy.
– Chronił nas – odparła matka.
Wzięła jego ręce w swoje i przycisnęła je do policzka, a ja odwróciłem wzrok. Bałem się, że widząc, jak bardzo go wciąż kocha, kompletnie się rozkleję.
– Chronił nas – powtórzyła.
– To prawda, mamo. Osłaniał nas przed najgorszym, co ma do zaoferowania świat, chciał zaoszczędzić rodzinie tego wszystkiego, co nas czeka. Chronił nas.
Robił to, co robił zawsze.
* * *
– Przykro mi z powodu twojego ojca, Harry – oznajmiła Gina. – Naprawdę mi przykro… zawsze traktował mnie z wielką dobrocią.
– Szalał na twoim punkcie – stwierdziłem.
Miałem ochotę dodać, że nasze rozstanie złamało mu serce, ale w porę ugryzłem się w język.
– Chciałabym go odwiedzić w szpitalu – dodała. – Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko temu. Ty i twoja mama.
– Jasne – zgodziłem się.
Nie wiedziałem, jak jej powiedzieć, że tato najwyraźniej nie lubi odwiedzin, że trudno mu walczyć z własnym bólem na oczach wszystkich. Nie wiedziałem, jak jej to powiedzieć, żeby nie poczuła się odsunięta.
– Czy Pat go odwiedzi? Wziąłem głęboki oddech.
– Pat chce go zobaczyć – odparłem. – Ale mój tato jest w tej chwili zbyt chory. Może jeśli nastąpi jakaś poprawa… obecnie jednak to za bardzo wyprowadzi ich obydwu z równowagi.
– Co mu powiedziałeś?
– Że dziadek jest chory. Bardzo chory. Jak powiedzieć pięcioletniemu dziecku, że dziadek, którego uważał za najwspanialszą osobę na świecie, umiera? Jak to zrobić? Nie wiem.
– Musimy porozmawiać o Pacie – stwierdziła. – Rozumiem, że to nie jest najlepszy moment, i naprawdę mi przykro z powodu twojego ojca. Ale powinieneś wiedzieć, że chcę jak najszybciej odzyskać Pata.
– Chcesz odzyskać Pata?
– Owszem. Nie musimy chyba się o to znowu spierać? Nie zabieram go z kraju. Wróciłam do Londynu. Richard i ja szukamy jakiegoś mieszkania w tej okolicy. Pat nie będzie musiał nawet zmieniać szkoły.
– Jak się, do diabła, miewa stary Richard?
– Dobrze.
– Wciąż w półseparacji?
– W trwałej separacji. Jego żona wróciła do Stanów. Wiem, że to może się wydawać przedwczesne, ale rozmawiamy o małżeństwie.
– Kiedy?
– Kiedy tylko uzyskamy rozwody.
Zdjął mnie pusty śmiech.
– Niech mnie szlag – mruknąłem. – Weźmiecie ślub, kiedy tylko dostaniecie rozwody? Czyż miłość nie jest wspaniała?
Gina i ja nie zaczęliśmy nawet rozmawiać o mechanizmach rozwodu. Mówiliśmy dużo o tym, że się rozstaniemy. Ale nie o tym, jak załatwić to z formalnego punktu widzenia.
– Proszę cię, Harry – powiedziała i w jej głosie zabrzmiał lód. – Nie zachowuj się obraźliwie, dobrze?
Potrząsnąłem głową.
– Wydaje ci się, że możesz pojawić się z powrotem w naszym życiu i zacząć od punktu, w którym odeszłaś? Wydaje ci się, że możesz odzyskać Pata, ponieważ azjatycki cud gospodarczy nie okazał się wcale takim wielkim cudem?
– Uzgodniliśmy to – oznajmiła, nagle rozgniewana bardziej, niż kiedykolwiek byłem tego świadkiem. – Zawsze wiedziałeś, że Pat będzie mieszkał u mnie. Bez względu na to, czy zostałabym w Tokio, czy wróciła tutaj, zawsze miał mieszkać u mnie. Co każe ci sądzić, że masz jakiekolwiek prawo, żeby go zatrzymać?
– To, że jest ze mną szczęśliwy – odpowiedziałem. – I że daję sobie radę. Daję sobie radę. Z początku nie wyglądało to najlepiej, ale w końcu się nauczyłem, rozumiesz? Szło nam coraz lepiej i teraz jest całkiem dobrze. A on jest szczęśliwy tam, gdzie jest. Nie musi mieszkać z tobą i z jakimś facetem, jakimś pieprzonym palantem, którego poznałaś w barze Roppongi.
Jej usta zacisnęły się w grymasie, jakiego nigdy u niej nie widziałem.
– Kocham Richarda – oznajmiła. – I chcę, żeby Pat dorastał ze mną.
– My ich nie posiadamy, rozumiesz? Dzieci nie są naszą własnością, Gino.
– Masz rację… nie posiadamy naszych dzieci. Ale mój adwokat dowiedzie, że biorąc wszystko pod uwagę, dziecko powinno pozostać przy matce.
Wstałem i rzuciłem kilka monet na stolik.
– A mój adwokat dowiedzie, że ty i Richard możecie iść do diabła – odparłem. – I kiedy już go wynajmę… dowiedzie również, że dziecko powinno pozostać z tym z rodziców, które potrafi go najlepiej wychować. A tym rodzicem jestem ja, Gino.
– Nie chcę cię nienawidzić, Harry. Nie zmuszaj mnie do tego.
– Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Ale czy nie zauważyłaś, co się wydarzyło? Nauczyłem się, jak być prawdziwym rodzicem. Nie możesz mi tego ot tak po prostu odebrać.
– Niewiarygodne – parsknęła. – Opiekowałeś się nim raptem przez dwa miesiące i uważasz, że możesz zająć moje miejsce?
– Przez cztery miesiące – poprawiłem ją. – I nie próbuję wcale zająć twojego miejsca. Odnalazłem po prostu swoje własne.
* * *
Cyd zmierzyła mnie jednym spojrzeniem i oznajmiła, że zabiera mnie na kolację. Choć nie byłem głodny, zgodziłem się, bo nie miałem siły się kłócić. A także ponieważ było coś, o co chciałem ją poprosić.
Читать дальше