Jacob zatrzymał się nad brzegiem stawu i rękawem swojej puchowej kurtki oczyścił ze śniegu stojącą tam ławeczkę. Widząc, że Katie trzęsie się z zimna, zdjął kurtkę i otulił nią siostrę. Zapatrzyli się w czarny lód, gładki niczym jedwab i tak idealnie przejrzysty, że widać było przez niego poplątane źdźbła zamarzniętej trawy moczarowej.
– Byłaś już tu dzisiaj? – zapytał Jacob.
– A jak myślisz? – Przyszła z samego rana, pamiętając, że minęło już pięć lat. Nagle poczuła, jak na jej policzki biją rumieńce i uniosła dłonie do twarzy, zdjęta palącym wstydem; jak mogła być tak samolubna, żeby marzyć o Johnie Beilerze, kiedy wszystkie swoje myśli powinna skupić na Hannah! – Nie mogę uwierzyć, że przyjechałeś.
Spojrzał na nią gniewnym wzrokiem.
– Jak co roku. Zawsze przyjeżdżam, tylko jeszcze nigdy nie dałem ci znać.
Katie wytrzeszczyła oczy na brata.
– Zawsze przyjeżdżasz?
– W każdą rocznicę jej śmierci. – Znów odwrócili głowy w stronę czarnego oka stawu, przyglądając się wierzbowym gałęziom szurającym po lodzie za każdym powiewem kąsającego wiatru. – Jak tam mama? – zapytał Jacob.
– Tak samo jak co roku zimą. Dziś była trochę grenklich , poszła wcześnie spać.
Brat odchylił głowę do góry i spojrzał w niebo, rozciągnięte szeroko, usiane gwiazdami.
– Kiedyś wciąż ją słyszałem, jak płacze pod moim oknem, tam, na ganku, na huśtawce. I myślałem sobie, że gdybym wtedy nie siedział w domu z nosem w książkach, to nie doszłoby do tego.
– Wiesz, co Mam powiedziała? Że taka była wola Pana i że skończyłoby się tak samo, gdybyś nawet poszedł wtedy z nami na łyżwy, a nie został w domu i czytał swoje książki.
– Powiem ci coś. To był jedyny raz, kiedy miałem wątpliwości, czy warto się tak wysilać, żeby dalej się uczyć. Jakby śmierć Hannah miała być dla mnie karą.
– Karą? Za co? – Katie z wysiłkiem przełknęła ślinę. – To mnie Mam kazała jej pilnować.
– Miałaś jedenaście lat. Skąd mogłaś wiedzieć, co robić?
Katie zamknęła oczy. W jej uszach znowu zabrzmiał dźwięk sprzed lat, ogłuszający rumor pękającego lodu, jakby płyty tektoniczne rozsunęły się z łoskotem, uwalniając hordy ryczących potworów z głębin ziemi. Zobaczyła Hannah, puszącą się jak paw, że udało się jej po raz pierwszy samodzielnie przywiązać łyżwy do butów, mknącą jak błyskawica na drugi brzeg stawu i błyskającą srebrnymi ostrzami spod rąbka zielonej spódnicy. „Patrz, patrz na mnie!”, wołała siostra, ale Katie nie słuchała, zatopiona w marzeniach o fantazyjnym, lśniącym kostiumie olimpijskiej łyżwiarki figurowej, którą widziała na okładce gazety, na stoisku przy kasie w sklepie. Nagle rozległ się krzyk i trzask; zanim zdążyła się odwrócić, Hannah była już w wodzie i ześlizgiwała się pod lód.
– Próbowała się czegoś złapać – powiedziała Katie cicho. – Powtarzałam jej, żeby się trzymała i próbowałam wyłamać długą gałąź, tak jak Dat nas uczył, ale nie mogłam jej sięgnąć, a ona wciąż płakała. Za każdym razem, kiedy spoglądałam za siebie, widziałam jej rękawiczki trochę bliżej krawędzi lodu. A potem już jej nie było. Po prostu zniknęła. – Spojrzała na brata, wstydząc się przyznać, że rozmyślała tego dnia o światowych rzeczach, a jej myśli były tak samo godne potępienia, jak to wszystko, co uczynił on sam. – Byłaby teraz starsza niż ja wtedy.
– Ja też za nią tęsknię, Katie.
– To co innego. – Wbiła wzrok w podołek, połykając łzy. – Najpierw Hannah, potem ty. Dlaczego wciąż tracę tych, których najbardziej kocham?
Jacob położył dłoń na jej dłoni. Po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy Katie rozpoznała w nim swojego brata. Patrzyła na tego gładko ogolonego chłopaka w miejskim zimowym ubraniu, z krótko przyciętymi włosami koloru miedzi – i zamiast niego widziała Jacoba w koszuli i spodniach na szelkach, bez kapelusza, wysiadującego na stryszku na siano, gdzie chował się ze swoimi szalonymi marzeniami, aby studiować angielskie podręczniki do szkoły średniej. Nagle serce zabiło jej mocniej w piersi i poczuła dreszcz biegnący po plecach. Kiedy uniosła wzrok, zobaczyła na lodzie szczupłą dziewczęcą postać, śmigającą lekko tam i z powrotem, sypiącą śniegiem spod stóp. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że rozwiany szal, spódnica i twarz dziewczyny nie zasłaniały ani zaśnieżonego pola rozciągającego się za nią, ani gałęzi wierzby rosnącej na drugim brzegu stawu, przypominających dłonie o długich, chciwych palcach.
Katie nie wierzyła w duchy. Wszyscy ludzie jej podobni dzielili jedno przekonanie: że ciężką pracą w tym życiu można zasłużyć na nagrodę po śmierci. Życie według zasady „czekaj i bądź dobrej myśli” nie zostawiało w światopoglądzie miejsca na zbłąkane dusze ani na zjawy.
Z bijącym mocno sercem, Katie wstała z ławki i ostrożnie wyszła na lód, tam, gdzie widziała ślizgającą się Hannah. Jacob coś krzyczał, ale ledwie go słyszała. Nauczono ją wierzyć, że Bóg wysłuchuje modlitw – i teraz już wiedziała, że to prawda, bo dziś, w tym momencie, wrócili do niej brat i siostra.
Wyciągnęła rękę, szepcząc „Hannah?”, ale palce chwyciły tylko powietrze. Zadrżała, kiedy przezroczysta spódnica siostry owinęła się wokół jej własnych butów.
Silne dłonie ściągnęły ją z lodu, na bezpieczny brzeg stawu.
– Co ty wyprawiasz, do diabła? – Jacob syknął jej do ucha. – Odbiło ci?
– A ty nic nie widziałeś? – Gorąco pragnęła, żeby przytaknął, modliła się o to, bojąc się, że oszalała.
– Co miałem widzieć? – Jacob zmrużył oczy. – Coś tam jest? Hannah, stojąca na środku stawu, wzniosła ręce ku nocnemu niebu.
– Nic – odpowiedziała Katie, a oczy jej lśniły. – Nic tam nie ma.
Nabożeństwo wydawało się nie mieć końca; w tym stwierdzeniu było naprawdę niewiele przesady. Ellie nie mogła wyjść ze zdumienia, że dzieci – mając za sobą czytania z Pisma Świętego i bite dwie godziny głównego kazania – siedzą cichutko jak myszki i ani pisną. W pewnym momencie po sali zaczęła krążyć nieduża miska z krakersami, a do tego szklanka wody; z poczęstunku korzystali rodzice, którzy przyszli na nabożeństwo z maluchami. Ellie, żeby się czymś zająć, liczyła, ile razy kaznodzieja ociera chustką pot z czoła; identyczna biała chustka służyła dziewczynce, która za jej pomocą zabawiała swoją młodszą siostrę, wiążąc dla niej supełkowe myszki i laleczki.
Czując, jak ogólny poziom energii w pomieszczeniu wzrasta, zorientowała się, że nabożeństwo dobiega końca. Zgromadzeni wierni wstali, aby otrzymać błogosławieństwo, a kiedy biskup wypowiedział imię Jezusa, znów padli na kolana. Ellie tym razem nie uklękła, stała, mając silne poczucie wyobcowania. Kiedy usiadła z powrotem obok Katie, zauważyła, że dziewczyna siedzi spięta, sztywno, jakby kij połknęła.
– Co się stało? – zapytała szeptem, ale Katie potrząsnęła tylko głową, zaciskając wargi.
Właśnie przemawiał diakon. Katie wyciągnęła szyję, łowiąc każde jego słowo, aż w końcu przymknęła oczy, a na jej twarzy rozlała się ulga. Kilka rzędów z przodu Ellie dostrzegła Sarę, która w tym momencie opuściła głowę na pierś. Adwokatka dotknęła kolana Katie i palcem narysowała na nim znak zapytania.
– Nie ogłosili spotkania członków kościoła – mruknęła dziewczyna, a w jej głosie perliła się radość. – Nie będzie się dziś nikogo karać.
Ellie przyjrzała się jej w zamyśleniu. Żeby wykręcić się zarówno „angielskiemu” wymiarowi sprawiedliwości, pomyślała, jak i systemowi kar stosowanemu przez jej własny lud, Katie musiałaby mieć chyba dziewięć żywotów, jak kot. Po odśpiewaniu kolejnego hymnu nastąpiło rozesłanie wiernych; po trzech i pół godzinach nabożeństwo dobiegło końca. Katie pomknęła do kuchni, żeby pomóc w przygotowaniu poczęstunku. Ellie chciała iść za nią, ale zaplątała się beznadziejnie w grupkę witających się znajomych. Ktoś zaprowadził ją do stołu, przy którym jedli kaznodzieje oraz biskup i poprosił, aby usiadła.
Читать дальше