Dookoła, jak okiem sięgnąć, było dobrze ponad setkę amiszów; jedno po drugim wyskakiwali z bryczek, chodzili w tę i z powrotem po podwórzu, witali się i cicho rozmawiali. Dzieci uganiały się dookoła matczynych spódnic i ojcowskich nóg. Podciągnięty wóz z sianem stał się tymczasowym żłobem dla tych wszystkich koni, które przywiozły rodziny amiszów do kościoła. Kiedy pojawiła się Ellie, natychmiast w jej stronę pomknęły zaciekawione spojrzenia, zaczęły się szepty, chichoty, pokazywanie palcami.
Tylko jeden raz w życiu czuła się tak jak teraz: dawno temu, w Afryce, dokąd wyjechała jeszcze na studiach, aby budować wioskę w ramach projektu uczelnianego. Nigdy wcześniej i nigdy później nie miała wyraźniejszej świadomości wszystkich różnic dzielących ją od innych ludzi.
Nagle drgnęła, czując, jak ktoś wsuwa jej dłoń pod ramię.
– Chodź. – Katie pociągnęła ją na drugi koniec podwórza jakby nigdy nic, jakby codziennie jakiś Englischer towarzyszył jej na spacerze.
Zatrzymała się na widok wysokiego mężczyzny o białej, krzaczastej brodzie i przenikliwym jastrzębim spojrzeniu.
– Witaj, Katie – pozdrowił, ściskając ręce dziewczyny.
– Witajcie, biskupie. – Ellie, stojąca blisko, dostrzegła, że Katie drży na całym ciele.
– Domyślam się, że pani jest adwokatem. – Biskup Ephram przeszedł na angielski i uniósł głos na tyle, żeby usłyszeli go wszyscy ciekawscy, bez ustanku strzygący uszami. – To dzięki pani Katie do nas wróciła. – Wyciągnął rękę. – Wilkom.
I oddalił się w kierunku stodoły, gdzie zaczynali zbierać się mężczyźni.
– Jak to dobrze, że to zrobił! – szepnęła Katie. – Ludzie nie będą myśleć o tobie na nabożeństwie.
– A gdzie to się odbędzie? – Ellie wciąż nie mogła zrozumieć. – Pod gołym niebem?
– W domu. Każdej niedzieli inna rodzina urządza nabożeństwo. Ellie obrzuciła sceptycznym spojrzeniem niewielki dom o szalowanych ścianach.
– Ci wszyscy ludzie mają się tam pomieścić? Nigdy w życiu.
Zanim Katie zdążyła odpowiedzieć, podeszły do nich dwie dziewczyny, złapały ją za ręce i zasypały natarczywymi pytaniami; zdążyły już usłyszeć plotki. Katie potrząsnęła głową i zaczęła je uspokajać. Po chwili dostrzegła, że Ellie stoi kilka kroków dalej i najwyraźniej czuje się nie na miejscu.
– Chcę wam kogoś przedstawić – powiedziała. – Poznajcie się: Mary Esch, Rebeka Lapp, a to jest Ellie Hathaway, moja… – Urwała, nie wiedząc, co powiedzieć.
Ellie uśmiechnęła się cierpko, słysząc jej wahanie.
– Jej adwokat – podpowiedziała. – Bardzo mi miło.
– Adwokat? – sapnęła Rebeka, jakby zamiast nazwy zawodu usłyszała jakieś brzydkie słowo. – A po co jest adwokat?
Kobiety zaczęły ustawiać się luźnym rzędem i jedna po drugiej znikać za drzwiami. Na początku szły młode niezamężne dziewczęta; widok Ellie towarzyszącej jednej z nich był dla zgromadzenia nieco szokujący.
– Nie wiedzą, co z tobą zrobić – wyjaśniła Katie. – Jesteś gościem, więc powinnaś iść z tym, kto cię przyprowadził, ale z drugiej strony, nie jesteś ochrzczona.
– Zaraz będzie po kłopocie – oznajmiła Ellie, wsuwając się śmiało pomiędzy Katie a Rebekę. – No i już. Proszę.
Jedna ze starszych kobiet, niezadowolona, że ktoś spoza wspólnoty idzie na samym początku, pogroziła jej palcem.
– Spokojnie – mruknęła Ellie. – Zasady są po to, żeby je łamać.
– Tutaj jest inaczej – powiedziała Katie, mierząc ją poważnym spojrzeniem.
Katie nigdy tak naprawdę nie rozumiała, w jaki sposób diabeł kusi ludzi, dopóki nie zaczęła regularnie odwiedzać Jacoba na studiach. Praca Lucyfera wydała się jej najprostsza pod słońcem – skoro ma się w ręku takie narzędzia, jak na przykład discman albo lewisy 501… Nie uważała bynajmniej, że jej brat stoczył się w otchłań grzechu – po prostu nagle dotarło do niej, jak to możliwe, że jeden archanioł spadający z nieba może bez wielkiego trudu chwycić i pociągnąć za sobą następnego, a ten następnego i tak dalej.
Podczas jednej z wizyt u brata, kiedy miała piętnaście lat, Jacob powiedział, że ma dla niej niespodziankę. Tym razem już na dworcu wręczył jej ubranie na zmianę i poczekał, aż przebierze się w toalecie. Potem poszli na parking, ale nie było tam jego samochodu, tylko duży kombi pełen studentów.
– Ej, Jake! – krzyknął jeden z nich, opuszczając okno. – Miałeś przyprowadzić siostrę, a ty paradujesz z jakąś laską!
Katie odruchowo spojrzała na brata. Szedł przecież prosto, nie utykał ani nic… Jacob odpowiedział znajomemu, przerywając potok jej myśli.
– Ona ma piętnaście lat – poinformował go stanowczym tonem.
– O, to grozi za nią paragraf! – zawołała dziewczyna siedząca obok tamtego chłopaka, odciągając go od okna i całując prosto w usta.
Katie stanęła z wytrzeszczonymi oczami. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała z tak bliska, jak dwoje ludzi się całuje, i to publicznie; Jacob musiał ją pociągnąć za rękę, żeby się wreszcie ruszyła. Wsiadł pierwszy do samochodu i zrobił miejsce dla siostry, odpychając tych w środku, a potem, kiedy dołączyła, wyrzucił z siebie serię obcych imion. Próbowała je zapamiętać, ale wlatywały jej jednym uchem, a wylatywały drugim. Wreszcie samochód ruszył, pulsując ciężko w rytm jakiejś piosenki Stonesów, rozhuśtany poczynaniami parki siedzącej w tyle.
Po jakimś czasie zajechali na kolejny parking. Katie zobaczyła wysoką górę, a u jej podnóża – ośrodek narciarski.
– Zdziwiona? – zapytał Jacob. – No, co ty na to? Katie przełknęła ślinę.
– Co ja na to? Że nie wiem, co Mam i Dat powiedzą, jak wrócę ze złamaną nogą. Jak im się z tego wytłumaczę.
– Niczego sobie nie złamiesz. Nauczę cię.
I faktycznie ją uczył – mniej więcej przez dziesięć minut. Potem zostawił siostrę na stoku z grupką siedmiolatków trenujących pod okiem instruktora i sam poleciał z tymi swoimi kumplami ze studiów na sam szczyt góry. Katie raz za razem zjeżdżała pługiem po łagodnym zboczu, a na dole czekała w kolejce do wyciągu orczykowego, wypatrując Jacoba, osłoniwszy dłonią oczy. Ale brat gdzieś zniknął. Cały ten świat był dla niej obcy: biały, śliski i usiany jak papier kropkami ludźmi, którzy omijali ją szerokim łukiem. Tak właśnie sobie wyobrażała życie kogoś, kto otrzyma bezterminowy bann i nagle zostanie sam jak palec, utraciwszy wszystkich, na których mu zależy.
Podniosła głowę, przyglądając się wyciągowi krzesełkowemu. Można wtedy, oczywiście, jeśli ktoś potrafi, zrobić to samo co Jacob: zmienić się w kogoś zupełnie innego. Katie nie miała pojęcia, w jaki sposób udało mu się przeprowadzić tę przemianę tak gładko, jakby nigdy nie mieszkał gdzie indziej niż teraz i nie znał innego życia niż to obecne.
Jakby tylko to nowe życie się dla niego liczyło.
Zalał ją nagły, palący gniew; to ona i mama tak się starają, noszą go w sercu – a on sobie w najlepsze popija piwo i śmiga po śniegu. Odpięła wypożyczone narty i pomaszerowała z powrotem do ośrodka, zostawiając je na stoku.
Siedziała tam nie wiadomo jak długo i wyglądała przez okno. Zanim znalazł ją Jacob, słońce z całą pewnością wisiało już niżej. Wpadł do środka, ściskając w rękach jej narty.
– Himmel , Katie! – krzyknął na nią, z nerwów używając Dietsch, ich ojczystej niemieckiej mowy. – Nie wolno zostawiać nart byle gdzie. Wiesz, ile trzeba zapłacić, jak się je zgubi?
Powoli, Katie odwróciła się i spojrzała na niego.
Читать дальше