– Potrzebujesz czegoś z góry? – spytała Ysabeau. – Powinieneś zabrać płaszcz. Ludzie zwrócą na ciebie uwagę, jeśli będziesz miał na sobie tylko sweter.
– Tylko komputer. Mój paszport jest w torbie.
– Przyniosę je. – Pragnąc choć przez chwilę odetchnąć od wszystkich de Clermontów, popędziłam na górę. Znalazłszy się w pokoju wampira, rozejrzałam się po pomieszczeniu, które nosiło tak wyraźne piętno swego właściciela.
Moją uwagę przyciągnęły srebrzyste powierzchnie zbroi, mrugające w świetle padającym od ognia w kominku, a jednocześnie przez głowę przeleciało mi błyskawicznie mnóstwo twarzy, niczym komety przecinające niebo. Była wśród nich kobieta o bladej cerze, ogromnych niebieskich oczach i słodkim uśmiechu, a także inna kobieta, której ostro zarysowany podbródek i kanciaste ramiona wyrażały stanowczość, oraz cierpiący straszliwy ból mężczyzna z orlim nosem. Były też inne twarze, ale rozpoznałam wśród nich tylko Louisę de Clermont, która uniosła do swojej twarzy ociekające krwią dłonie.
Wysiłkiem woli przeciwstawiłam się ich przyciągającej sile i twarze rozpłynęły się w nicości, byłam jednak wstrząśnięta i oszołomiona. Badanie mojego DNA wskazywało, że mam prawdopodobnie zdolność do przeżywania wizji.
Ale nic nie ostrzegało mnie o ich pojawianiu się, podobnie jak poprzedniego wieczoru nic nie poprzedziło szybowania w ramionach wampira. Wyglądało to tak, jakby ktoś wyciągnął korek z butelki i moje magiczne uzdolnienia, uwolnione w końcu, ruszyły, żeby się ujawnić.
Gdy tylko zdołałam wyciągnąć kabel z gniazdka, wsunęłam go do torby razem z komputerem. Zgodnie z tym, co powiedział Matthew, jego paszport znajdował się w przedniej kieszeni.
Gdy wróciłam do salonu, Matthew był sam, z kluczykami w ręku i w zarzuconej na ramiona zamszowej marynarce. Marthe mruczała coś pod nosem, chodząc po wielkiej sieni.
Podałam mu komputer i odsunęłam się, żeby oprzeć się chęci dotknięcia go jeszcze raz. Matthew schował klucze do kieszeni i sięgnął po torbę.
– Wiem, że to jest trudne. – Jego głos był przyciszony i dziwny. – Ale musisz mi pozwolić, żebym się tym zajął. A ja muszę być pewien, że będziesz w tym czasie bezpieczna.
– Jestem bezpieczna przy tobie, gdziekolwiek jesteśmy. Matthew pokręcił głową.
– Moje nazwisko powinno było wystarczyć, żeby dać ci ochronę. Ale nie wystarczyło.
– Pozostawienie mnie tutaj niczego nie wyjaśnia. Nie rozumiem wszystkiego, co się tu dziś wydarzyło, ale nienawiść Domenica wykracza poza moją osobę. On chce zniszczyć twoją rodzinę i wszystko, co ci jest drogie. Być może doszedł do wniosku, że to nie jest właściwy moment na dokonanie zemsty. Ale Peter Knox? On chce położyć rękę na manuskrypcie Ashmole'a 782 i uważa, że ja mogę mu go dostarczyć. Nie pozbędziemy się go tak łatwo. – Przeszedł mnie dreszcz.
– On zawrze ze mną układ, jeśli mu go zaproponuję.
– Układ? A co masz do zaoferowania?
Wampir pogrążył się w milczeniu.
– Matthew? – spytałam nieustępliwie.
– Chodzi o ten manuskrypt – odparł stanowczym tonem. – Przestanę się nim interesować… a także tobą, jeśli on przyrzeknie mi to samo. Ashmole 782 pozostawał nietknięty przez sto pięćdziesiąt lat. Uzgodnimy, żeby nadal pozostał w tym stanie.
– Nie uda ci się zawrzeć układu z Knoxem. Nie można mu ufać. – Byłam przerażona. – Poza tym ty masz do dyspozycji dość czasu, żeby zaczekać na ten manuskrypt. Knox go nie ma. Twoja propozycja nie trafi mu do przekonania.
– Knoxa zostaw zwyczajnie mnie – odparł burkliwym tonem Matthew.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
– Mam ci zostawić Domenica. Teraz także Knoxa. A jaką rolę w tym wszystkim pozostawiasz mnie? Powiedziałeś mi, że nie jestem zestresowaną panienką. Więc przestań mnie tak traktować.
– Przypuszczam, że mogłem wziąć te sprawy na siebie – powiedział powoli, spoglądając chmurnym wzrokiem – ale ty musisz dowiedzieć się jeszcze mnóstwa rzeczy o wampirach.
– To samo mówi mi twoja matka. Ale być może i ty powinieneś dowiedzieć się paru rzeczy o czarownicach. – Odrzuciłam kosmyk włosów z oczu i skrzyżowałam ręce na piersiach. – Jedź do Oksfordu. Dowiedz się, co się tam wydarzyło. – Nawet jeśli wydarzyło się cokolwiek, o czym mi nie powiesz. – Ale na litość boską, Matthew, nie układaj się z Peterem Knoxem. Zdecyduj o swoich uczuciach do mnie, ale nie z powodu zakazu zawartego w konwencji czy wymagań Kongregacji ani nawet tego, czego się obawiasz ze strony Petera Knoxa i Domenica Michele.
Mój ukochany wampir, o twarzy, której mógłby mu pozazdrościć anioł, spojrzał na mnie ze smutkiem.
– Znasz moje uczucia do ciebie.
Pokręciłam głową.
– Nie, nie znam. Powiesz mi o nich, jak będziesz do tego gotowy.
Matthew zdawał się zmagać z czymś wewnętrznie, ale się nie odezwał. Ruszył w milczeniu w kierunku drzwi do sieni. Gdy do nich dotarł, spojrzał na mnie przeciągle, obsypując mnie płatkami śniegu i szronu, a potem je przekroczył.
Czekała tam na niego Marthe. Pocałował ją łagodnie w oba policzki i powiedział coś szybko po oksytańsku.
– Compreni, compreni – odparła Marthe, kiwając gwałtownie głową i spoglądając spoza niego na mnie.
– Mercés amb tot meu cór – powiedział spokojnie.
– Al rebéire. Méfi .
– Tafortissi . – Matthew odwrócił się do mnie. – Obiecaj mi to samo, że będziesz ostrożna. Słuchaj się Ysabeau.
Rzekłszy to, wyszedł bez rzucenia na mnie okiem ani ostatniego uspokajającego dotknięcia.
Zagryzłam usta i próbowałam przełknąć łzy, ale one i tak popłynęły. Zrobiłam powoli trzy kroki w kierunku schodów wieży strażniczej, a potem ruszyłam biegiem na górę, nie bacząc na łzy, które ciekły mi po twarzy. Marthe rzuciła mi wyrozumiałe spojrzenie i nie próbowała mnie zatrzymać.
Gdy wyszłam na zimne i wilgotne powietrze, chorągiew de Clermontów powiewała łagodnie na wszystkie strony, a chmury nadal zasłaniały księżyc. Otoczył mnie zewsząd mrok, a jedyna kreatura, która mogła go rozproszyć, odjeżdżała właśnie, unosząc ze sobą światło.
Zerkając w dół z blanków wieży, zobaczyłam, że Matthew stoi obok range rovera i rozmawia z Ysabeau. Jego matka zdawała się czymś zszokowana. Chwyciła rękaw jego marynarki, tak jakby nie chciała, żeby wsiadł do samochodu.
Szybkim ruchem tak, że wyglądał jak rozmazana biała plama, Matthew uwolnił rękę i rąbnął pięścią w dach samochodu. Aż podskoczyłam z wrażenia. W mojej obecności Matthew nigdy nie użył swojej siły wobec niczego, co byłoby większe od kasztana albo ostrygi. Wklęśnięcie, jakie jego dłoń pozostawiła w metalowym dachu, było alarmująco głębokie.
Matthew zwiesił głowę. Ysabeau dotknęła lekko jego policzka i posmutniała twarz jej syna błysnęła w mrocznym świetle. Wsiadł do samochodu i powiedział jeszcze kilka słów. Ysabeau kiwnęła głową i spojrzała przelotnie na wieżę strażniczą. Odstąpiłam do tyłu, mając nadzieję, że żadne z nich mnie nie dojrzało. Samochód zakręcił i jego ciężkie koła zazgrzytały na żwirze, gdy skierował się ku bramie.
Światła range rovera znikły za wzgórzem. Matthew odjechał, a ja osunęłam się po kamiennej ścianie stołpu i dałam upust łzom.
Właśnie wtedy odkryłam, czym jest czarodziejski potop.
***
Читать дальше