Czułam się rozbita, otoczona odłamkami mojego życia, które było dotąd tak uporządkowane. Mój dyplom z Oksfordu, stanowisko w Yale i drobiazgowe opracowywanie i pisanie książek przez długi czas nadawały znaczenie i konstruktywny sens mojemu życiu. Ale żadne z tych osiągnięć nie podnosiło mnie na duchu w tym dziwnym, nowym świecie niebezpiecznych wampirów i grożących mi czarownic i czarodziejów. Stanęłam wobec tych zagrożeń nieprzygotowana i jeszcze bardziej bezbronna z powodu związku z wampirem i niewidzialnego, niezaprzeczalnego odzywania się krwi czarownicy w moich żyłach.
Wreszcie do salonu wszedł Matthew, czysty i w świeżym ubraniu. Natychmiast odszukał mnie wzrokiem. Jego chłodne spojrzenie zaczęły błądzić po mnie, gdy sprawdzał, czy nic mi się nie stało. Poczuł ulgę i jego zaciśnięte usta złagodniały.
Była to jedyna oznaka uspokajającej zażyłości, jaką w nim odkryłam.
Wampir, który wszedł do salonu, nie miał nic wspólnego z Matthew, którego znałam dotychczas. Nie była to elegancka czarująca istota, która wśliznęła się do mojego życia z kpiącym uśmiechem i zaproszeniami na śniadanie. Nie wyglądał jak naukowiec pochłonięty swoją pracą i zaniepokojony pytaniem, skąd się wziął na świecie. Nie było w nim także śladu po mężczyźnie, który jeszcze wczoraj wieczorem brał mnie w ramiona i całował z tak namiętną pasją.
Ten Matthew był chłodny i obojętny. Subtelne rysy, które obserwowałam u niego wcześniej – w zaokrągleniu ust, w delikatności dłoni, w spokoju jego oczu – zniknęły, ustępując twardym liniom i załamaniom. Robił wrażenie, że jest starszy od wampira, jakiego zapamiętałam. Emanowało z niego zmęczenie połączone z ostrożnym dystansem, odbijające wszystko, czego doświadczył w swoim trwającym już niemal piętnaście wieków życiu.
Z kominka doszedł trzask pękającego polana. Ujrzałam snop krwistopomarańczowych iskier opadających na ruszt paleniska.
Najpierw ukazała mi się tylko rdzawa plama. Potem zamieniła się ona w rude pasma, które tu i ówdzie lśniły złotem i srebrem. Pasma przybrały konkretny kształt włosów, włosów Sarah. Chwyciłam palcami pasek plecaka, żeby go zsunąć z ramion, i rzuciłam pudełko na drugie śniadanie na podłogę pokoju rodzinnego z takim samym natrętnym hałasem, jaki robił mój ojciec, gdy stawiał swoją teczkę przy drzwiach.
– Już jestem – zawołałam dziecinnym głosem, cienkim i żywym. – Są placki?
Sarah odwróciła głowę z pasmami rudych i pomarańczowych włosów, w których migotały promienie przedwieczornego słońca.
Ale jej twarz była zupełnie biała.
Biel stłumiła pozostałe barwy, przybrała srebrny odcień i kształty rybich łusek. Na znajomym muskularnym ciele obciśnięta była kolczuga. Matthew.
– Załatwiłem to. – Jego białe ręce rozerwały czarną tunikę ze srebrnym krzyżem na piersi, rozsuwając jej poły na ramiona. Rzucił ją komuś do stóp, odwrócił się i odszedł.
Jedno mrugnięcie wystarczyło, aby wizja uleciała i wróciły ciepłe barwy salonu w Sept-Tours, ale przerażająca świadomość tego, co się wydarzyło, pozostała. Jak w przypadku czarodziejskiej wichury moje ukryte talenty zostały uwolnione bez ostrzeżenia. Czy wizje mojej matki ukazywały się jej równie nagle i z taką samą jasnością? Rozejrzałam się po pokoju, ale jedyną istotą, która zdawała się zauważyć coś dziwnego, była Marthe, patrząca na mnie z niepokojem.
Matthew podszedł do Ysabeau i pocałował ją lekko w oba nieskazitelnie białe policzki.
– Tak mi przykro, maman – mruknął.
– Hein , on zawsze był świnią. To nie twoja wina. – Ysabeau ścisnęła delikatnie dłoń syna. – Cieszę się, że jesteś już w domu.
– Odjechał. Dzisiejszej nocy nie mamy się czego obawiać – powiedział przez zaciśnięte usta Matthew, a potem przeczesał palcami włosy.
– Napij się. – Marthe była zwolenniczką radzenia sobie z kryzysami za pomocą dobrego jedzenia i picia. Podała mu kieliszek wina i postawiła przede mną następną filiżankę herbaty. Pozostała ona nietknięta na stole, rozsiewając wokół obłoczki pary.
– Dziękuję, Marthe – powiedział głębokim tonem Matthew. Jednocześnie spojrzał mi znowu w oczy, zaraz jednak odwrócił powoli wzrok w inną stronę, pociągając łyk wina. – Mój telefon – wykrzyknął, ruszając do swojego pokoju.
Niedługo potem zszedł na dół po schodach.
– Do ciebie – zwrócił się do mnie, podając mi aparat w taki sposób, że nasze dłonie nie musiały się zetknąć.
Wiedziałam, kto dzwoni.
– Cześć, Sarah.
– Dzwonię już od przeszło ośmiu godzin. Co tam u was się dzieje, u licha? – Sarah wiedziała, że wydarzyło się coś złego, bo inaczej nie zadzwoniłaby do wampira. Spięty głos ciotki wywołał obraz jej białej twarzy z mojej wizji. Malował się na niej przestrach, a nie tylko smutek.
– Nie dzieje się nic złego – odparłam, chcąc odsunąć od niej jakiekolwiek obawy. – Jestem z Matthew.
– Przebywanie z nim jest główną przyczyną tych kłopotów.
– Sarah, w tej chwili nie mogę o tym rozmawiać. – Chciałam za wszelką cenę uniknąć kłótni z ciotką.
Sarah zaczerpnęła powietrza do płuc.
– Diano, jest parę rzeczy, o których powinnaś wiedzieć, zanim zdecydujesz się związać swój los z wampirem.
– Naprawdę? – spytałam coraz bardziej zdenerwowana. – Uważasz, że to jest dobry moment, żeby mi opowiadać o konwencji? Nie znasz przypadkiem czarodziejów, którzy są obecnie członkami Kongregacji? Jest parę rzeczy, które chciałabym im powiedzieć. – Paliły mnie palce, a skóra pod paznokciami przybierała odcień jasnego błękitu.
– Odwróciłaś się plecami do własnych mocy, Diano. Nie chciałaś rozmawiać o magii. Konwencja nie miała żadnego znaczenia dla twojego życia, tak jak Kongregacja. – Wydawało się, że Sarah chce się usprawiedliwić.
Roześmiałam się gorzko i to sprawiło, że moje palce zaczęły pozbywać się sinego zabarwienia.
– Możesz to tłumaczyć, Sarah, jak ci się podoba. Ty i Em powinnyście były powiedzieć mi o tym po zamordowaniu mamy i taty, a nie ograniczać się do aluzji i tajemniczych półprawd. Ale już na to za późno. Muszę porozmawiać z Matthew. Zadzwonię do ciebie jutro. – Wyłączyłam telefon i odrzuciłam go na otomanę koło moich stóp, a potem zamknęłam oczy, czekając, aż ustąpi świerzbienie w moich palcach.
Czułam, że cała trójka wampirów wpatruje się we mnie.
– A więc – zapytałam, zakłócając ciszę – czy mamy spodziewać się nowych gości z Kongregacji?
– Nie – odparł Matthew, zaciskając usta.
Odpowiedział mi jednym słowem, ale przynajmniej takim, jakie chciałam usłyszeć. Przez kilka ostatnich dni odpoczęłam od zmian jego nastroju i niemal zapomniałam, jak one mogą być niepokojące. Jego następne słowa pozbawiły mnie nadziei, że ostatni wybuch szybko mu minie.
– Nie będzie gości z Kongregacji, ponieważ nie złamiemy konwencji. Zostaniemy tu jeszcze kilka dni, a potem wrócimy do Oksfordu. Czy to ci odpowiada, maman ?
– Oczywiście – odparła natychmiast Ysabeau, po czym westchnęła z ulgą.
– Powinniśmy zostawić wywieszoną chorągiew – podjął Matthew rzeczowym tonem. – Miasteczko powinno mieć świadomość, że musi się pilnować.
Ysabeau kiwnęła głową, a jej syn pociągnął łyk wina. Wytrzeszczyłam oczy najpierw na jedno, potem na drugie.
Żadne z nich nie zareagowało jednak na moje milczące domaganie się wyjaśnień.
– Minęło dopiero kilka dni od czasu, jak zabrałeś mnie z Oksfordu – powiedziałam, widząc, że ani Ysabeau, ani Matthew nie podejmują mojego niemego wyzwania.
Читать дальше