Skupiłam uwagę znowu na Matthew, który nadal rozmawiał z Domenico, zachowując wyraźnie określony dystans. W pewnej chwili coś się zakotłowało, zobaczyłam rozmazaną plamę, w której szarość mieszała się z czernią, i wenecjanin odskoczył w kierunku kasztanowego drzewa, o które się opierał, gdy go zobaczyliśmy. Naszych uszu doszedł donośny łomot.
– Dobra robota – mruknęła Ysabeau.
– Gdzie jest Marthe? – Obejrzałam się przez ramię w kierunku schodów.
– W sieni. Na wszelki wypadek. – Bystre oczy Ysabeau nadal wpatrywały się w jej syna.
– Czy Domenico mogły naprawdę przyjść tu i przegryźć mi szyję?
Ysabeau odwróciła ku mnie swoje czarne błyszczące oczy.
– To by było zbyt proste, moja droga. Najpierw zabawiłby się tobą. On zawsze bawi się swoimi ofiarami. A do tego Domenico lubi publiczność.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
– Potrafię sama zapewnić sobie bezpieczeństwo.
– Być może, jeśli masz tyle mocy, ile przypisuje ci Matthew. Doszłam do wniosku, że czarownice zabezpieczają się bardzo zręcznie, wkładając w to niewiele wysiłku i odrobinę odwagi – powiedziała Ysabeau.
– Co to za Kongregacja, o której wspominał Domenico? – spytałam.
– To rada dziewięciu, po troje z każdego gatunku, czyli demonów, czarodziejów i wampirów. Została powołana w czasie wypraw krzyżowych, żeby zapobiegać demaskowaniu nas przez ludzi. Byliśmy nieostrożni i zbytnio angażowaliśmy się w ich politykę i inne szaleńcze przedsięwzięcia – odparła cierpkim tonem Ysabeau. – Ambicja, duma i zachłanne kreatury, takie jak Michele, które nie są nigdy zadowolone ze swego życia i zawsze chcą więcej, to wszystko doprowadziło nas do zawarcia konwencji.
– I zgodziliście się na określone warunki? – Niedorzecznością było myśleć, że przyrzeczenia poczynione przez kreatury w średniowieczu mogły dotyczyć Matthew i mnie.
Ysabeau skinęła potakująco głową. Wiatr rozwiał kilka kosmyków jej gęstych, lejących się włosów i rozsypał je wokół jej twarzy.
– Obcując z innymi, zbytnio rzucaliśmy się w oczy. Gdy wtrącaliśmy się do spraw zwykłych ludzi, zaczynali odnosić się podejrzliwie do naszej mądrości. Te biedne stworzenia nie są zbyt bystre, ale też nie całkiem głupie.
– Mówiąc o „obcowaniu”, nie masz na myśli jedynie kolacji czy tańców.
– Żadnych kolacji, żadnych tańców… ani całowania się i śpiewania sobie pieśni – wyliczała zjadliwie Ysabeau. – Zakazane było również to, co następuje po tańcach i pocałunkach. Przed przystaniem na warunki konwencji byliśmy bardzo aroganccy. Było nas więcej i przyzwyczailiśmy się do tego, żeby brać to, na co mieliśmy ochotę, nie oglądając się na koszty.
– Co jeszcze obejmuje ten układ?
– Żadnego udziału w życiu politycznym i religijnym. Zbyt wielu książąt i papieży było istotami, które nie należały do ludzkiego świata. A gdy ludzie zaczęli pisać te swoje kroniki, coraz trudniejsze stało się dla nas przechodzenie od jednego życia do następnego. – Ysabeau wzdrygnęła się. – Wampirom trudno znaleźć przyzwoitą śmierć i rozpocząć nową egzystencję, gdy naokoło węszą ludzie.
Rzuciłam szybko okiem na Matthew i Domenica, ale oni rozmawiali ciągle za murami zamku.
– A więc tak to wygląda – powiedziałam, odliczając na palcach poszczególne sprawy. – Nie ma zadawania się ze sobą kreatur odmiennego rodzaju. Nie ma dla nich karier w życiu politycznym czy religijnym ludzi. Coś jeszcze? – Najwyraźniej ksenofobia mojej ciotki i jej gwałtowne sprzeciwianie się moim studiom prawniczym brały się stąd, że źle rozumiała ten dawny układ.
– Tak. Jeśli jakaś kreatura złamie konwencję, Kongregacja stara się dopilnować, żeby porzuciła ona złe prowadzenie się i dotrzymała przysięgi.
– A jeśli konwencję złamią dwie istoty?
Zapadła pełna napięcia cisza.
– O ile mi wiadomo, nigdy dotąd do tego nie doszło – odparła w końcu posępnym tonem Ysabeau. – Dlatego bardzo dobrze się stało, że wy dwoje nie dopuściliście się tego.
Wczoraj wieczorem wyraziłam zwyczajnie chęć, żeby Matthew położył się ze mną do łóżka. Ale on wiedział, że to nie jest zwykłe życzenie. Nie chodziło o to, że nie był pewien mnie czy swoich uczuć. Chciał wiedzieć, jak daleko może się posunąć, zanim do sprawy wtrąci się Kongregacja.
Odpowiedź nadeszła prędko. Oni absolutnie nie zamierzali dopuścić, żebyśmy posunęli się za daleko.
Moje chwilowe odprężenie prędko ustąpiło złości. Gdyby nikt nie poskarżył się na nas, gdy nawiązaliśmy bliskie relacje, Matthew być może nie powiedziałby mi nigdy o Kongregacji ani o konwencji. A jego milczenie w tej sprawie wpłynęłoby na moje stosunki zarówno z moją rodziną, jak i z jego. Mogłabym pozostać do śmierci w przekonaniu, że moja ciotka i Ysabeau to zwykłe fanatyczki. A tymczasem one dbały o to, żeby zostało dotrzymane przyrzeczenie złożone tak dawno temu. Było to mniej zrozumiałe, ale w jakiś sposób bardziej je usprawiedliwiało.
– Twój syn powinien zaprzestać ukrywania przede mną różnych spraw. – Byłam coraz bardziej poirytowana i czułam rosnące mrowienie w czubkach palców. – A ty powinnaś mniej przejmować się Kongregacją, a bardziej tym, co mam zrobić, kiedy znowu go zobaczę.
Ysabeau prychnęła.
– Nie będziesz mogła wiele zrobić, zanim nie objedzie cię porządnie za kwestionowanie jego władzy w obecności Domenica.
– Nie jestem pod jego władzą.
– Moja droga, musisz nauczyć się jeszcze wielu rzeczy o wampirach – powiedziała Ysabeau z odcieniem satysfakcji.
– A ty musisz dowiedzieć się mnóstwa rzeczy o mnie. Kongregacja także.
Ysabeau otoczyła mnie ramieniem, zagłębiając palce w moich ramionach.
– Diano, to nie jest zabawa! Matthew chętnie odwróciłby się plecami do kreatur, które zna od stuleci, żeby zaopiekować się tobą i dać ci możliwość, żebyś była kim tylko chcesz w twoim ulotnym życiu. Błagam cię, nie pozwól mu, żeby to zrobił. Jeśli będzie się przy tym upierał, oni go zabiją.
– Matthew jest panem swojej woli, Ysabeau – odparłam chłodno. – Nie będę mu mówić, co ma robić.
– Nie, ale możesz go odprawić. Możesz mu powiedzieć, że odmawiasz łamania dla niego reguł konwencji… lub że odczuwasz wobec niego wyłącznie ciekawość. Czarownice są z tego znane. – Ysabeau odsunęła mnie energicznie od siebie. – Jeżeli go kochasz, będziesz wiedziała, co powiedzieć.
– Już po wszystkim – zawołała ze szczytu schodów Marthe.
Podbiegłyśmy obie na skraj wieży. Ze stajni wyskoczył czarny koń z jeźdźcem na grzbiecie, przesadził płot majdanu, a potem z dudnieniem kopyt zniknął w lesie.
Czekałyśmy we trzy w salonie od chwili, gdy późnym rankiem Matthew odjechał na Baltazarze. Cienie zaczynały się już wydłużać i zbliżał się zmierzch. Ludzka istota byłaby już półżywa od długotrwałego wysiłku, jaki był potrzebny do opanowania ogromnego konia w otwartym polu. Jednak poranne wydarzenia przypomniały mi, że Matthew nie jest człowiekiem, ale wampirem, który ma wiele sekretów, skomplikowaną przeszłość i groźnych wrogów.
Gdzieś nad naszymi głowami zamknęły się drzwi.
– Wrócił. Pójdzie teraz do pokoju swojego ojca, jak to robi zawsze wtedy, gdy ma kłopoty – wyjaśniła Ysabeau.
Jego piękna młoda matka siedziała i wpatrywała się w ogień, a ja splotłam dłonie na udach, odmawiając skosztowania czegokolwiek z rzeczy, które Marthe stawiała przede mną. Nie jadłam nic od śniadania, ale nie odczuwałam głodu.
Читать дальше